— Num er po jed y n czy kop. 15. P r e n u m e r a t a w w a r s z a w ie



Yüklə 44,29 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə9/21
tarix01.08.2018
ölçüsü44,29 Mb.
#60019
1   ...   5   6   7   8   9   10   11   12   ...   21

Poruszył  się  lud  groźnie—i  idzie  za 

obłędnem  dążeniem  Maryawitów,  który­

mi kieruje fanatyzm mankietników, uspra­

wiedliwiania  swoich  postulatów 

teolo­

gicznych,  przeobrażających  się stopniowo 



w  jakieś  dziwaczne  o  zabarwieniu  hu- 

syekiem  dogmata,  szukających  w  jasno­

widzeniu,  w  wizyonerstwie  prawdziwem 

czy  udanem,  Bóg  raczy  wiedzieć,  „dzie­

wicy  świętej44,  „mateczki44  Kozłowskiej.

Kozłowska  miewa  widzenia,  zstępuje 

na  nią  łaska  Boska,  pod  wpływem  któ­

rej  postrzega  rzeczy  zaziemskie  i  głosi 

nowe  niebios  nakazy.

Cała  legenda  tworzy  się  o  tej  ko­

biecie,  tak  jak  już  dawniej  cała  legenda 

powstała,  z  innych 

zresztą  przyczyn, 

Ot  zakonnicy  Makrynie  i  o  Wernyhorze. 

Kiedy  burza  przeminie,  a przeminie  z  pe­

wnością,  krytyka  wyświetli,  co  wyświe­

tleniu  się  podda.

Człowiek  nauki  ścisłej  w  wizyoner­

stwie  upatruje  pewne  dewijacje,  spacze­

nia  cerebralne,  pewne  objawy  patolo­

giczne  pojedynczych  osobników.  Teolog 

nazywa  to  opętaniem  przez  złego  ducha. 

Oportunista  —  sceptyk  szydzi.  A  filozof, 

wychodząc  z  krytyki  teoryi  poznania, 

tłomaczy  sobie  jasnowidzenie,  jak  fakt 

zwykły  i  znany  od  wieków.  Przyczyny 

zaś  tego  faktu  dają  się  ująć  w  następu­

jm y   sposób.  .  Istnieje  pozorna  rzeczy­

wistość ^  tj.  ta,  którą  się  wyczuwa  zmy­

słami  i  która  się  w  człowieku  układa 

według  niezmiennych  kategoryj  czasu, 

przestrzeni i  związku przyczynoweg o.  Byt 

atoli jest  wolny—formą  zaś  jego  nie  jest 

kształt  wiadomy—złudzenie.  Dusza  wol- 

? a  tj-  zasada  bytu  wyzwala  się  z  krępu­

jących ^   więzów  i  dochodzi  do  wyczu­

wania  i  ogarniania istoty  rzeczy  na  dro­

dze  mistycznej.

Dusza  wolna  nie  zna granic  swej wol­

ności.  Nie  krępuje ją   czas  ani  przestrzeń, 

nie  potrzebne jej  są też wiązadła  przyczy- 

nowości.  Ona  ma  inny  wzrok  —  wzrok 

drugi  (second  sight):  przeszłość  i  przy­

szłość  ogniskują  się  dla  niej  w  momen­

cie  łączności  z  wszechbytem.

Jasnowidzący  widzi  zarówno  dobrze

co  już  było,  jak  to,  co  będzie—dostę­

pne  stają  się  dlań  zaświaty,  promienie­

jące, w  formie zjawiskowej bytu,  albowiem 

poza  zjawiskowością  niema  nic,  co by 

przez  człowieka  ujęte  być  mogło.

Kant  ograniczył zdolności  ludzkie, je ­

go  umysł  cały,  do  ogarniania  rzeczy­

wistości  najbliższej,  Schopenhauer  na- 

kre  lił  drogę  do  łączenia  się  z  bytem 

wolnym,  dał  też  podstawę  teoretyczną 

mistycyzmu,  Schelling  wiązał  jasnowi­

dzenie  ze  swoją  filozofią  natury, a teorya 

jego,  panteistyczne  cechy  nosząca,  roz­

winiętą  została  przez  uczniów  jego:  Ker- 

nera, Junga, Stilling-Eschenmayera.  U nas 

Gołuehowski  Józef*  wizyonerstwu poświę­

cił  osobny  rozdział  w  swem  dziele  p.  t. 

„Dumania  nad  najwyższemi  zagadnienia­

mi  człowieka.  Również  i  Julian  Ocho- 

rowicz  badał  jasnowidzenie  („De  la  sug- 

gestion mentale44).  W  pierwszej  połowie 

XIX  w.  głośną  była u nas  książka  Justy­

na  Kernera  „Jasnowidząca  z  Preworst“, 

którą  przetłomaczył  X  W.  T.  Matusze­

wski.

Inne  narody  miały  swoich  jasnowi­



dzących,  których  nazwiska  utrwaliła  hi- 

storya  tego  przedmiotu;  w  Polsce  docho­

wały  się  tylko  liczne  tradycye  o  różnych 

wizyonerach  i  wizyonerkach, lecz  wogóle 

nie  zwrócono  na nie uwagi.  Realistyczny 

charakter  narodu  bronił  się  do  ostatniej 

pory  przed  egzaltacyą  i  fanatyzmem,  mi­

styka  nie  obchodziła  nas  zbytnio—filozo­

fia  życiowej  praktyki  górowała  nad  ma­

rzeniem,  w  zaświaty  płynącem.  Dopiero 

groźna  dla  jedności  narodowej  herezya

Mankietników  otworzyła  nam  oczy.  Uja­

wniła  się  dążność  i  w  Polaku  za  poszu­

kiwaniem  tajemnicy  istnienia  na  innej 

niż  dotychczasowa  drodze.  Powstał  iłlu- 

minizm,  wyraz  swój  w  mankietnictwie 

realny  znajdujący,  powstało  pragnienie 

nowego  jakiego  objawienia,  w wizyoner­

stwie  źródło  swe  mającego.  Obecnie  na 

ustach wszystkich „mateczka44  Kodowska, 

tak,  niestety,  mało  podobna  do  naszych 

rodzimych  postaci  wizyjnych  —-  matki 

Makryny  i  bojownika  za  wolność  narodu 

Wernyhory.



A.  Miecznik.

S zew c-G łodom ór.

Tak,  tak...  W  dziwnych  żyjemy cza­

sach.  Umysły  są  dziś  nadzwyczajnie, 

chorobliwie 

podatne  do  wszelkiego  ro­

dzaju  zboczeń,  sekciarstw,  fantastycz­

nych  teoryi,  na  każdem  polu.  Ludzie  są 

tak  podnieceni,  zdenerwowani,  tak  wy­

czekują czegoś  niespodziewanego,  że gdy­

by  się  w  chwili  obecnej  zjawił  jakiś no­

woczesny Cagliostro,  Mesmer,  albo Twar­

dowski,  który  przecie  nie  był  także  ni- 

czem  innem,  tylko  zręcznym  szarlata­

nem,  a  niewątpliwie i  ma- 

gnetyzerem  —  to  mógłby 

liczyć  na  szalone  powo­

dzenie,  na  dziesiątki  ty­

sięcy  fanatycznych  zwo­

lenników,  na  powszechny 

obłęd...  Szczęściem,  szar­

latani  dzisiejsi  nie  mają 

ani siły  ani talentu swych 

poprzedników  w  kierunku 

mistrzowstwa 

czarnych 

praktyk.  Ci,  na  których 

patrzymy,  są  trochę  mi- 



norum  gentinm,  czasem 

nawet  obscuri...

A  jednak  i  ci  budzą 

zajęcie  i  niepokój.

Ot  np.  „Szewc—gło­

domór44 


w  Pruszkowie 

Czytało się  o  nim  w gaze­

tach  to  i  owo.  Pisano 

rozmaicie.  Jedni  mówi­

li:  waryat,  inni,  że  jasnowidzący,  znów 

inni  przychodzili  do  wniosku,  że  to  po 

prostu:  „cwaniak44.  Na  jedno  zgadzały 

się  wszystkie  źródła,  że  szewc-głodomór, 

jakiekolwiek  być  mogą jego  motywy  we­

wnętrzne  a  ukryte,  gromadził  kilkoty- 

sięczne  tłumy  ciekawych  z całej  okolicy, 

patrzących  ciekawie  na  jego  zamykanie , 

się,  pieczętowanie  drzwi,  lub  słuchają­

cych  z  natężeniem  jego  wyroczni.  Moż­

na  więc  było  przyjść  do  konkluzyi,  że 

jednak:  coś  tam  być  musi.

To  wszystko  skłoniło  nas  do  zbada­

nia  rzeczy  na  gruncie.  Pruszków  nie­

daleko,  teren  dobrze  znany,  trudności 

żadnych,  więc—jazda!..

K rótki  opis  różnych  kłopotów .

Zaraz  po  wyjściu  z  wagonu,  zaczę­

liśmy  się  dowiadywać:  gdzie,  którędy, 

i  jak?  Informacye  nie  były  łatwe.  Wła­

ściciel  najętej  bryczki,  mającej  nas  do­

wieść  na miejsce,  nie  zdradzał  skłonności 

ku  rzeczom  metafizycznym,  więcej  zaję­

ty  swym  kasztankiem  i  tem,  że  w  roku 

zeszłym  stracił  przeszło  dwieście  rubli 

na  koniach.  Zresztą  nie  wiedział  nic. 

Jechaliśmy , więc  polną  dróżką  na  chybił 

trafił. 


Napotkawszy  babę  wiejską,  do­

wiedzieliśmy  się  od niej,  najpierw,  że je- 

dziemy  w  stronę  przeciwną,  a  potem,  że:

—  Nojlepi  się  przepytać  u  japty- 

korza  w  samym  Pruszkowie,  bo  on  tego 

sewca  w  komórce  opiecentowoł.  On  i  no- 

celnik  od  ziemskiej  straży..,

Bądź  co  bądź  wpadliśmy  na  trop. 

Więc  jazda  do  aptekarza...

Przyjęto,  nas  nie  bez  podejrzliwości. 

Nie należy się dziwić.  Czasy  bowiem,  nie- 

tyiko  obfitują  w  fałszywych  proroków, 

ale  i  w  takich,  co  zbierają  składki,  nie­

koniecznie 

dobrowolne.  Rozproszywszy 

pod  tym  względem  wszelkie  obawy,  do­

wiedzieliśmy  się  jednak  ze  smutkiem,  że 

szan. farmaceuta,  nie  tylko  szewca-głó- 

domora  nie  pieczętował,  ale  nigdy  w  ży­

ciu  na  oczy  go  nie  widział.  Przytem  był 

tak  widocznie  znudzony  różnemi  plot­

kami  na  ten  temat,  że  stanowczo  nie 

chciał  się  do  niczego  mieszać. 

Byli­


śmy  więc  prawie  w  rozpaczy.

Na  szczęście—i  któż  śmie  twierdzić, 

że  bez  nich  można  u  nas  cokolwiek  zro­

bić—zjawił  się żyd ek.  On  słyszał  rozmo­

wę,  on  zaraz  zrozumiał  o  co  chodzi, 

on  się  domyślił,  że:  „te  panowie  są 

pewno  z  gazety44  on  wie.  gdzie  mieszka 

szewc-głodomór,  pojedzie  z  nami,  ułatwi, 

co  będzie  można,  ręczy  za dobry  skutek, 

a wszystko  bezinteresownie ..

Wsiedliśmy  więc  razem  na  bryczkę 

i  pojechaliśmy  już  wprost  do  celu.

W ywiad.

W drodze  dowiedzieliśmy  się  jeszcze, 

że  szewc:  „kiedy  były  te  strajki  i  te  bidę 

u  ludzi44,  rozdawał  darmo  śledzie  i  chieb, 

że na tem dużo stracił i wpadł w kłopoty, że 

były  stąd  kłótnie  w  do­

mu... 

Potem,  —  on  . coś 



przepowiadał.  A  na  do­

wód,  że  prawda  co  mó­

wił,  kazał  się  zamknąć 

w komórce  na górze,  opie­

czętować  drzwi  na jakieś 

„pieczęcie z lakiem44  i tam 

pościł  cztery  tygodnie. 

Kiedy  miał  zejść  z górki, 

zgromadziło  się  mnóstwo 

ludu...  „może  było  dwa, 

może  sześć  tyszency44... 

Ale  byli  tacy, 

co  mu 

urągali i wymyślali  i  mó­



wili,  że-jest  oszust.  Więc 

się  szewc  bardzo rozgnie­

wał i  „nazłoszcz44  tym co 

nie  wierzą, kazał się  zam­

knąć  jeszcze  na  dwa  ty­

godnie  postu  i  znów  pie­

częcie  przyłożyli....

—  A  co  on  przepowiada?

—  Cy  ja  mogę  wiedzieć... 

jakieś 


tajemnice,  cy  coś...

Przyjechaliśmy  na  miejsce.  Domek 

skromny,  dość schludny,  wkoło  ogródek, 

parkanem  otoczony.  Obejście  także  dość 

porządne.  Wszystko  leży  na  szczerem 

polu/  obok  dróżki  bocznej.  Na  furtce, 

z  krzyżem  na  wierzchu,  przybito  dwie 

tabliczki  w  dwóch  językach,  z  napisem: 



„Antoni  Markowski  Gmina  Tworki4‘.  To 

imię  i.  nazwisko  właściciela,  którym  jest 

właśnie  bohater  niniejszego.—Pierwsze 

dwa  okna  na  górze  zamazane  wapnem. 

Tam  właśnie  siedzi  prorok.  Po  niejakich 

wahaniach — powiedzieliśmy,  że  przyjeż­

dżamy  od  pewnego znajomego  z  Warsza- 

szawy,  który  chce  się  prawdy  dowie­

dzieć—wprowadzono  nas  do  środka.  Na 

lewo  izdebka  z  kuchnią,  za  nią  pokoik, 

służący  za  sypialnię  i  salonik  zarazem — 

wszystko  porządne  i  schludne.  Zona:  ko­

bieta  chuda,  w średnich  latach,  nieco  po­

dejrzliwie  na  nas  patrząca.  Zdaje  się nie 

bardzo wierzyć  w  znajomego  z Warszawy. 

Czterech  synów:  chłopaki  od  12  do  4  lat, 

zdrowe;  biedy  nie  znać  po  nich.  Matka 

żony,  lat sześćdziesiąt kilka,  wygląda  na 

80.  Siostra  właściciela,  panna—tak  so-



Yüklə 44,29 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   5   6   7   8   9   10   11   12   ...   21




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə