Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə11/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   42

- Zapewne dziewczyna bardzo zakłócała spokój jego umysłu w czasach jego młodości - odrzekł sarkastycznie guru. - Inaczej bowiem byłby potępiał nie kobietę, lecz jakąś niedoskonałość w swym samoopanowaniu.

Gdyby ktoś z gości ośmielił się opowiadać w pustelni dwuznaczną historię, Mistrz odpowiedziałby na to milczeniem. - Nie pozwólcie, aby trafiło was prowokacyjne spojrzenie pięknej twarzy - mówił do swych uczniów. - Jakże może się cieszyć światem niewolnik zmysłów? Subtelny jego aromat znika, gdy człowiek grzebie się w pierwotnym mule. Rozpoznawanie wszystkiego, co subtelne, przepada dla człowieka o elementarnych żądzach.

Uczniowie, starający się uniknąć ułudy dualistycznej mayi, otrzymywali od Sri Jukteswara cierpliwą i pełną zrozumienia radę. Podobnie jak celem jedzenia jest zaspokojenie głodu, a nie

łakomstwa, tak popęd płciowy służy zgodnie z prawem natury rozmnażaniu gatunku, a nie rozpalaniu nienasyconych pożądań

mówił on. - Zniszcz swe pragnienia od razu teraz, gdyż w przeciwnym razie będą ci towarzyszyć po oddzieleniu się ciała astralnego od jego fizycznegomieszkania. Nawet wtedy, gdy ciało jest słabe, umysł powinien stale stawiać opór. Jeśli pokusa atakuje cię z bezlitosną siłą - przezwycięż ją bezosobową analizą i nieugiętą

wolą. Każdą naturalną żądzę można opanować.

118

119


Zachowaj swe siły, bądź jak pojemny ocean, wchłaniając wszystkie dopływające rzeki zmysłów. W rezerwuarze twego wewnętrznego pokoju istnieją szczeliny w postaci drobnych pragnień, przepuszczające wody zdrowia, które przepadają w pustynnej ziemi materializmu. Przemożny, aktywizujący impuls złego pragnienia jest największym wrogiem szczęśliwości człowieka. Wędruj po świecie jak lew samoopanowania; nie pozwól, żeby cię obskakiwały żaby niskich pożądań.

- Człowiek pobożny wyzwala się w końcu ze wszystkich instynktownych skłonności. Przeobraża swą potrzebę ludzkiej miłości w pragnienie samego tylko Boga - wyłącznie miłości, która jest wszechobecną.

Matka Sri Jukteswara mieszkała w Rana Mahal w okręgu Benares, gdzie po raz pierwszy odwiedziłem mego guru. Łaskawa i życzliwa, była kobietą o bardzo zdecydowanych przekonaniach. Pewnego dnia stałem na balkonie i obserwowałem, jak matka rozmawiała z synem. W spokojny i rozumny sposób Mistrz starał się ją o czymś przekonać. Najwyraźniej nie udało mu się to, gdyż potrząsnęła bardzo żywo głową.

- Nie, nie, mój synu, idź sobie teraz precz! Twoje mądre słowa nie dla mnie! Nie jestem twym uczniem!

Sri Jukteswar odwrócił się bez słowa, jak zbesztane dziecko. Byłem pod dużym wrażeniem jego wielkiego szacunku dla matki, nawet mimo jej nierozumnego zachowania się. Patrzyła ona na niego jak na swego małego syna, a nie jak na mędrca. Był czar w tym drobnym zdarzeniu; rzucało ono dodatkowe światło na niezwykły charakter mego guru, pełnego wewnętrznej pokory, a zewnętrznie nieugiętego.

Reguły klasztorne nie pozwalają swamiemu na podtrzymywanie świeckich związków po ich formalnym zerwaniu. Nie może on spełniać rodzinnych obrzędów, które są obowiązkiem głowy rodziny. Jednakże Siankara, starożytny założyciel Zakonu Swamich, nie przestrzegał tego zakazu. Po śmierci swej ukochanej matki spalił jej ciało ogniem niebieskim, który na jego wezwanie wytrysnął z jego wzniesionej ręki.

Sri Jukteswar również nie trzymał się tego zakazu, choć w sposób mniej widoczny. Gdy matka jego odeszła, dokonał obrzędu spalenia zwłok nad świętym Gangesem w Benaresie i zgodnie ze starożytnym zwyczajem podejmował wielu braminów obiadem.

Zakazy, znajdujące się w Szastrach, mają na celu dopomóc swamim w przezwyciężaniu skłonności do ograniczenia się przez utożsamianie się z ciasną grupą. Siankara i Sri Jukteswar, którzy całą swą istotą pogrążeni byli w Bezosobowym Duchu, nie potrzebowali pomocy przepisów. Co więcej, Mistrz niekiedy celowo ignoruje jakiś

przepis, aby podkreślić jakąś zasadę, jej nadrzędność i niezależność od formy. Dlatego Jezus zrywał kłosy zboża w dzień szabatu. Atakującym go krytykom odpowiedział: "Szabat uczyniony jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu" (Marek 2.27).

Poza księgami świętymi Sri Jukteswar rzadko którą książkę zaszczycił swą lekturą. Mimo to zawsze znał najnowsze odkrycia naukowe i ogólny postęp wiedzy. Umiejąc świetnie prowadzić rozmowę, z przyjemnością dokonywał ze swymi gośćmi wymiany poglądów na najrozmaitsze tematy. Dowcip i rozlegający się śmiech mego guru ożywiał każdą dyskusję. Często Mistrz bywał poważny, lecz nigdy posępny. "Aby szukać Pana, nie potrzeba zniekształcać swej twarzy", powiedziałby. "Pamiętaj, że znalezienie Boga oznaczać bidzie kres wszystkich smutków".

Spośród filozofów, prawników i uczonych, którzy odwiedzali pustelnię, wielu spodziewało się przed swą pierwszą wizytą, że spotkają ortodoksyjnego przedstawiciela religii. Zarozumiały uśmiech lub spojrzenie wyrozumiałej tolerancji nieraz zdradzały, że nowy gość nie spodzie'wa się niczego więcej oprócz kilku pobożnych komunałów. Jednakże przeciąganie się jego wizyty świadczyło wymownie, że Sri Jukteswar wykazał pełną znajomość kierunku wiedzy, która szczególnie interesowała gościa.

Mój guru był zwykle uprzejmy i delikatny wobec gości; witał ich z ujmującą serdecznością. Jednakże skostniali egotycy doznawali niekiedy orzeźwiającego wstrząsu. Spotykali u Mistrza bądź zimną obojętność bądź potężny sprzeciw: lód lub żelazo!

Pewien znany chemik skrzyżował raz szpadę z Sri Jukteswarem. Gość nie dopuszczał możliwości istnienia Boga, gdyż nauka nie posiada żadnych środków, aby udowodnić Jego istnienie.

- To znaczy, że nie był pan w stanie odpreparować Najwyższej Potęgi w swych probówkach! - Spojrzenie Mistrza było surowe. - Radzę wykonać nowy eksperyment. Niech pan bada swe myśli w ciągu dwudziestu czterech godzin bez przerwy. Zdziwi się pan, gdyż n'e będzie już dłużej nieobecności Boga.

Pewien sławny filozof doznał podobnego wstrząsu. Uczony ten 2 ostentacyjną gorliwością popisywał się w aszramie swoją znajomoś-ttą pism świętych. Sypał jak z rękawa dźwięcznymi cytatami z Mahabharaty-Upaniszadów19 i Bhasyiso Siankary.

- Czekam, aby usłyszeć coś od pana. - Ton Sri Jukteswara był stanowczy, zapanowało całkowite milczenie. Filozof był bardzo zakłopotany.

120

121


- Cytatów było aż za wiele. - Słowa Mistrza przyprawiały mnie o spazm radości, siedziałem bowiem przycupnięty w kąciku, w pełnym szacunku oddaleniu od gościa. - Jaki jednak własny komentarz mógłby pan dać, opierając się na odrębności i wyjątkowości swego życia? Który ze świętych tekstów wchłonął pan i uczynił własnym? W jaki sposób te nieśmiertelne prawdy wzbogaciły pańską naturę? Czy nie czuje się pan jak katarynka, która mechanicznie powtarza cudze słowa?

- Poddaję się. - Smutek uczonego był niekłamany. - Nie posiadam wewnętrznego urzeczywistnienia.

Po raz pierwszy może zrozumiał, że rozpoznawanie miejsca przecinka w tekście nie potrafi zastąpić duchowego przeżycia.

- Ci bezkrwiści pedanci niepotrzebnie palą lampę - zauważył mój guru po odejściu ukaranego. - Wolą, aby filozofia była szlachetną, intelektualną układanką. Ich wzniosłe myśli są starannie strzeżone przed zetknięciem się z szorstkością zewnętrznego działania lub biczem wewnętrznej dyscypliny!

Przy innej sposobności Mistrz potępił jałowość książkowej wiedzy.

- Nie mieszajcie zrozumienia ze znajomością słownictwa - zauważył. - Pisma święte przynoszą korzyść pobudzając pragnienie wewnętrznego ich urzeczywistnienia, gdy wchłaniamy je powoli strofa za strofą. Ciągłe intelektualne studiowanie ich rodzi jedynie próżność i fałszywe zadowolenie z nieprzetrawionej wiedzy.

Sri Jukteswar opowiadał o jednym ze swych doświadczeń na temat korzystania z pism świętych. Działo się to we wschodnim Bengalu w pustelni leśnej, gdzie obserwował postępowanie znanego nauczyciela Dabru Ballawa. Metoda jego, prosta i trudna zarazem, pospolita była w starożytnych Indiach.

Dabru Ballaw zgromadził pewnego razu swych uczniów dokoła siebie w samotni leśnej. Święta Bhagawad Gita leżała przed nim otwarta. Wytrwale czytali z niej przez pół godziny jeden ustęp, a potem zamykali oczy. Po dalszej półgodzinie kolejny fragment, a potem zamykali oczy. Po dalszej półgodzinie otwierali je, a Mistrz dawał krótkie objaśnienie. Uczniowie znów bez ruchu medytowali przez godzinę. W końcu odzywał się guru:

- Czy zrozumieliście?

- Tak, panie - ktoś z grupy ośmielił się stwierdzić.

- Nie, nie całkiem. Szukajcie siły życiowej, która stulecie za stuleciem dawała tym słowom moc odmładzania Indii. - Upłynęła następna godzina milczenia. Mistrz zwrócił się do Sri Jukteswara:

- Czy znasz Bhagawad Gitę?

- Nie, panie, nie znam jej naprawdę, chociaż moje oczy i umysł przesunęły się wiele razy po jej stronicach.

- Setki innych odpowiedziały mi inaczej! - Wielki mędrzec uśmiechnął się do Mistrza błogosławiąc go. - Jeśli człowiek zajmuje się zewnętrznym bogactwem treści pisma świętego, to czyż zostaje mu czas na poszukiwanie bezcennych pereł treści duchowych?

Sri Jukteswar kierował studiami swych uczniów według tej samej metody jednolitości dążenia. "Mądrość przyswaja się nie oczami, lecz każdym atomem", mówił. "Gdy twe przekonanie o prawdzie znajduje się nie tylko w twoim mózgu, ale także w twej istocie, wówczas możesz bez wahania świadczyć o jej znaczeniu". Konsekwentnie tamował on w uczniach wszelką skłonność do budowania wiedzy książkowej jako rzekomo nieodzownego kroku do duchowych osiągnięć.

- W jednej sentencji riszi zamykali głębię, którą komentujący uczeni zajmują się przez całe pokolenia - zauważył. - Nie kończące się spory literackie są dobre dla ospałych umysłów. Jakaż myśl może być bardziej wyzwalająca aniżeli ta, że Bóg jest Bogiem?

Człowiek jednak niełatwo powraca do prostoty. Rzadko szuka Boga, woli raczej uczone wspaniałości. Znajduje przyjemność w tym, że potrafi zrozumieć taką erudycję.

Ludzie, którzy byli świadomi swego wysokiego stanowiska społecznego, najczęściej w obecności Mistrza do innych swych zalet dodawali cnotę pokory. Pewnego razu w nadmorskiej pustelni w Puri zjawił się miejscowy burmistrz, aby przeprowadzić wywiad. Człowiek ten, mający reputację osobnika bezwzględnego, mógł nas dzięki swej władzy wyrugować z aszramy. Przestrzegałem guru o jego despotycznych skłonnościach. Guru jednak w swym w bezkompromisowym usposobieniu siedział i nie podniósł się, by przywitać gościa. Lekko zdenerwowany, usiadłem blisko drzwi. Burmistrz musiał zadowolić się drewnianą skrzynią; Mistrz nie zażądał, abym przyniósł krzesło. Wskutek tego nie spełniło się oczywiste oczekiwanie burmistrza, że ważność jego osoby zostanie przez odpowiedni ceremoniał uznana.

Doszło do metafizycznej dyskusji. Gość błąkał się wśród różnych interpretacji pism świętych. W miarę jak topniała jego wiedza, rósł Je§o gniew.

- Czy wie pan, że byłem pierwszym z dyplomantów? - Rozsądek go opuścił, ale ciągle mógł jeszcze strzelać.

- Panie burmistrzu, zapomina pan, że to nie jest pańskie biuro

- odpowiedział mu Mistrz spokojnie. - Z naiwnych pańskich zdań

123

122


wnioskuję, że pańska kariera uniwersytecka nie była oszołamiająca. Stopień uniwersytecki w żadnym razie nie wiąże się nawet z daleka z urzeczywistnieniem Wed. Świętych nie produkuje się seryjnie co semestr, jak rachmistrzów.

Po chwili milczącego oszołomienia gość roześmiał się serdecznie.

- To jest moje pierwsze spotkanie z urzędnikiem nieba - powiedział. Później złożył formalną prośbę zredagowaną w terminach prawniczych, stanowiących widocznie nieodłączną cząstkę jego istoty, o przyjęcie go na ucznia "próbnego".

Mój guru osobiście załatwiał szczegóły spraw związanych z zarządzaniem swymi posiadłościami. Ludzie nie mający skrupułów próbowali przy różnych okazjach wejść w posiadanie ziemi rodzinnej Mistrza. W sposób zdecydowany, podejmując nawet kroki sądowe, Sri Jukteswar przepędzał każdego przeciwnika. Poddawał się tym przykrym doświadczeniom, nie chcąc być ani żebrzącym guru, ani ciężarem dla swych uczniów.

Finansowa niezależność była powodem tego, że mój przerażająco szczery Mistrz daleki był od chytrości dyplomacji. Zgoła niepodobny do nauczycieli, którzy muszą pochlebiać swym opiekunom, Guru był niewrażliwy na jawny lub zamaskowany wpływ cudzego bogactwa. Nie słyszałem nigdy, aby o coś prosił lub choćby tylko wskazywał jakiś cel godny finansowego poparcia. Nauka u niego była bezpłatna dla wszystkich uczniów.

Pewnego razu zjawił się w aszramie w Serampore grubiański urzędnik sądowy, aby doręczyć Sri Jukteswarowi jakiś pozew. Byłem przy tym obecny razem z pewnym uczniem, Kanai. Zachowanie się urzędnika wobec Mistrza było obraźliwe:

- Dobrze wam zrobi, jeśli opuścicie cień swej pustelni i pooddychacie zacnym powietrzem sądu. - Urzędnik pokpiwał pogardliwie. Nie mogłem tego znieść.

- Jeszcze jedno bezczelne słowo, a znajdzie się pan na podłodze - zagroziłem mu.

- Ty łotrze! - Kanai krzyknął równocześnie ze mną. - Jak śmiesz bluźnić w tej świętej aszramie!

Mistrz jednak stanął w obronie tego człowieka:

- Nie popadajcie w podniecenie. Ten człowiek spełnia tylko swój służbowy obowiązek.

Urzędnik zaskoczony tak różnym przyjęciem przeprosił z szacunkiem i wyszedł spiesznie.

124

Było zdumiewającą rzeczą, że Mistrz o tak płomiennej woli może być tak spokojny wewnętrznie. Odpowiadał on podanej przez Wedy definicji człowieka bożego: "Delikatniejszy od kwiatu, gdy potrzeba uprzejmości i dobroci; silniejszy od gromu, gdy chodzi o zasady".



Istnieją zawsze na tym świecie ludzie, którzy według słów Browninga: "nie znoszą światła, bo sami są ciemnością". Pewnego razu obcy człowiek, rozgorączkowany jakąś urojoną krzywdą, zwymyślał Sri Jukteswara. Mój wewnętrznie opanowany guru słuchał uważnie, czy nie ma jakiegoś śladu prawdy w zarzutach. Tego rodzaju sceny przypominają mi jedną z niezrównanych obserwacji Mistrza: "Niektórzy ludzie usiłują być wyżsi, obcinając głowy innym".

Niezawodne zimne opanowanie świętego robi większe wrażenie niż kazanie. "Lepszy jest nierychły do gniewu aniżeli mocarz: a kto panuje sercu swemu, lepszy jest aniżeli ten, co zdobył miasta" (Przypowieści Salomona 16.32).

Nieraz przychodzi mi na myśl, że mój majestatyczny Mistrz mógłby z łatwością zostać cesarzem lub wstrząsającym świat wojownikiem, gdyby jego umysł skupił się na sławie i osiągnięciach świeckich. On jednak wolał szturmować wewnętrzne cytadele gniewu i egotyzmu, których upadek jest wyniesieniem na szczyty człowieczeństwa.

ROZDZIAŁ 13

Święty, który żyje bez snu

- Proszę pozwolić mi udać się w Himalaje. Mam nadzieję, że w całkowitej samotności osiągnę całkowite zjednoczenie z Bogiem.

Z takimi to niewdzięcznymi słowy zwróciłem się pewnego razu do mego Mistrza opanowany tylko jednym nie dającym się przewidzieć złudzeniem, które od czasu do czasu atakują człowieka pobożnego. Coraz bardziej niecierpliwiłem się z powodu mych obowiązków w pustelni i studiów na uniwersytecie. Łagodzącą nieco okolicznością było to, że z propozycją tą zwróciłem się do Sri Jukteswara po zaledwie sześciomiesięcznym pobycie u niego. Nie zdołałem jeszcze w tym czasie w pełni poznać jego niezwykłej wielkości.

- Wielu górali przebywa stale w Himalajach, a jednak nie potrafią oni postrzegać Boga. - Odpowiedź mego guru była logiczna i prosta. - Mądrości lepiej jest szukać u człowieka, który urzeczywistnił w sobie Boga, niż w bezładnych górach.

Nie zważając na wyraźną wskazówkę Mistrza, że on, a nie góra jest mym nauczycielem, ponowiłem swoją prośbę. Sri Jukteswar nie raczył odpowiedzieć. Milczenie jego poczytałem za zgodę; chętnie się przyjmuje wątpliwą interpretację za słuszną, gdy nam ona dogadza.

Tego samego wieczoru w rodzinnym domu w Kalkucie zająłem się przygotowaniami do podróży. Pakując kilka przedmiotów w koc, przypomniałem sobie podobny pakunek potajemnie zrzucony z okna attyki przed kilku laty. Zastanowiłem się, czy to nie będzie druga niefortunnie rozpoczęta ucieczka w Himalaje. Za pierwszym razem mój nastrój duchowy był bardzo podniosły; tym razem zaś doznałem ciężkich wyrzutów sumienia na myśl, że opuszczam swego guru.

Następnego dnia rano odszukałem mego profesora Behari, nauczyciela sanskrytu na Uniwersytecie Kościoła Szkockiego.

- Proszę pana, mówił mi pan kiedyś o swej przyjaźni z wielkim uczniem Lahiri Mahasayi. Proszę mi podać jego adres.

- Ma pan na myśli Rama Gopala Muzumdara. Nazywam go "Świętym bez snu". Pozostaje on zawsze w stanie przebudzeni

126


w ekstatycznej świadomości. Mieszka w Ranbadżpur, w pobliżu farakeswaru.

Podziękowałem profesorowi i natychmiast pojechałem koleją do Tarakeswaru. Spodziewałem się, że uciszę swe wątpliwości, jeśli od tego świętego uzyskam błogosławieństwo na pogrążenie się w samotnej himalajskiej medytacji. Słyszałem, że przyjaciel BeharTego uzyskał oświecenie po wielu latach ćwiczeń kriya-jogi w opuszczonych jaskiniach.

W Tarakeswar znalazłem się w pobliżu sławnej świątyni. Hindusi odnoszą się do niej z taką samą czcią, jak katolicy do świątyni w Lourdes we Francji. W Tarakeswarze dokonało się wiele cudownych uzdrowień, był też taki przypadek i w mojej rodzinie.

"Siedziałam w świątyni przez cały tydzień", opowiadała mi raz moja najstarsza ciotka. "Przestrzegając ścisłego postu, modliłam się o uzdrowienie twego wuja Sarady z chronicznej choroby. Siódmego dnia poczułam, że mam w dłoni zmaterializowane ziele! Zrobiłam odwar z jego liści i podałam wujowi. Choroba jego od razu znikła i nigdy się już nie pojawiła".

Wszedłem do świątyni. Na ołtarzu nie było nic oprócz okrągłego kamienia. Jego obwód nie mający początku ani końca symbolizuje to, co Nieskończone. Abstrakcje kosmiczne nie są obce nawet najskromniejszemu hinduskiemu wieśniakowi; faktycznie to ludzie Zachodu czasami zarzucają mu, że żyje abstrakcjami.

Moja postawa w owej chwili była surowa na tyle, że nie miałem ochoty pochylić się w ukłonie przed kamiennym symbolem. Bóg powinien być szukany tylko wewnątrz duszy - pomyślałem.

Opuściłem świątynię nie klęknąwszy i poszedłem żwawo w stronę wsi Ranbadżpur. Gdy jednego z przechodniów zapytałem o drogę, długo się zastanawiał.

- Gdy dojdzie pan do skrzyżowania dróg, należy skręcić na Prawo i iść prosto przed siebie - orzekł wreszcie jak wyrocznia.

Zgodnie z tą wskazówką poszedłem wzdłuż brzegu jakiegoś

kanału. Zapadła ciemność; na skraju wsi w pobliżu dżungli migotały

robaczki świętojańskie i rozległy się wycia szakali. Światło księżyca

było za słabe, by mogło ułatwić mi wędrówkę; przez dwie godziny

szedłem, potykając się po drodze.

Jakiż miły był głos dzwonka krowiego! Wołając wielokrotnie, przywołałem ku sobie jakiegoś wieśniaka.

- Szukam Rama Gopala Babu.

127


- nikt taki nie mieszka w naszej wsi. - Głos wieśniaka brzmiał yczliwie. - Pan jest zapewne jakimś tajniakiem.

W celu rozwiania jego podejrzeń, bo umysł zajęty miał polityką, wyjaśniłem mu swe przykre położenie. Wziął mnie ze sobą do domu i ofiarował mi gościnę.

- Ranbadżpur jest daleko stąd - powiedział. - Na skrzyżowaniu powinien był pan skręcić na lewo, a nie na prawo.

Mój poprzedni informator, pomyślałem ze smutkiem, był wyraźnie przekleństwem podróżnych. Po smacznym posiłku z niełuszczonego ryżu, soczewicy dhal i curry z kartoflami i bananami umieszczono mnie w małej chatce na przyległym dziedzińcu. W oddali śpiewali wieśniacy przy głośnym akompaniamencie mridang81 i cymbałów. Mało spałem tej nocy; modliłem się głęboko, aby kroki moje skierowane zostały do ukrytego jogina Rama Gopala.

Gdy tylko pierwsze ślady świtu stały się widoczne przez szczeliny ciemnej izby, w której się znajdowałem, wybrałem się do Ranbadżpur. Idąc przez ogołocone pola ryżowe, wlokłem się poprzez kłujące stopy ścierniska i kopce suchej gliny. Spotkany przypadkiem wieśniak informował mnie niezmiennie, że mój cel znajduje się tylko "o dwie krosze" (dwie mile). W ciągu sześciu godzin słońce wzniosło się zwycięsko na szczyt nieba, lecz ja czułem, że wciąż jeszcze jestem oddalony od Ranbadżpur o jedną "krosze".

Było już dobrze po południu, a ja nadal znajdowałem się na niekończącym się polu ryżowym. Upał zlewający się z nieba, przed którym nie było schronienia, doprowadził mnie do zupełnego wyczerpania. Gdy zbliżył się do mnie jakiś człowiek powolnym krokiem, nie śmiałem już zadać mego zwykłego pytania, aby nie usłyszeć monotonnej odpowiedzi "jeszcze krosza".

Obcy człowiek zatrzymał się przy mnie. Niski i drobny, był fizycznie niepozorny, lecz miał czarne przenikliwe oczy.

- Zamierzałem wyjechać z Ranbadżpur. Ponieważ jednak twój cel jest ważny, zaczekałem na ciebie. - Pokiwał palcem przed mą zdziwioną twarzą. - Czy nie jesteś na tyle bystry, aby pomyśleć, że nie zapowiedziany mógłbyś mnie zaskoczyć? Że profesor Behari nie miał prawa podać ci adresu!

Zdałem sobie sprawę, że prezentacja byłaby zbędna wobec mistrza; stałem więc bez słowa, nieco dotknięty przyjęciem. Nagle zadał mi pytanie.

- Powiedz mi, gdzie twoim zdaniem jest Bóg?

- Jest we mnie i wszędzie. - Patrzyłem śmiało, choć czułem sif oszołomiony.

- Wszystko przenika, ha? - Święty roześmiał się. - To dlaczego, młody panie, nie zechciałeś wczoraj ukłonić się przed Nieskończonym

128

w kamiennym symbolu w Tarakeswarze?82 Twoja duma sprawiła, żeś został ukarany, gdy błędnie cię skierował przechodzień, który niewiele dbał o dokładne odróżnienie słów "prawy" i "lewy". Dziś również całkiem ci się nie wiodło.



Zgodziłem się, szczerze zdumiony, że wszystkowidzące oko kryło sję w tak mizernym ciele. Uzdrawiająca siła emanowała z jogina, toteż od razu poczułem się wypoczęty na tym spieczonym słońcem polu.

- Człowiek pobożny skłonny jest do mniemania, że jego droga do Boga jest jedyna - powiedział. - Joga, dzięki której odkrywa się Boga wewnątrz siebie, jest niewątpliwie najwyższą drogą: tak mówił nam Lahiri Mahasaya. Gdy jednak człowiek w sobie odkryje Pana, wnet postrzega Go także poza sobą. Święte ołtarze w Tarakeswarze i gdzie indziej słusznie doznają czci jako zaczątki centrów duchowej mocy.

Krytyczna postawa świętego znikła; oczy jego stały się współczująco łagodne. Poklepał mnie po ramieniu.

- Młody joginie, widzę, że uciekasz od swego mistrza. Posiada on wszystko, czego ci potrzeba; musisz wrócić do niego. Góry nie mogą być twym guru - Ram Gopal powtórzył tę samą myśl, którą wypowiedział Sri Jukteswar przy ostatnim naszym spotkaniu.

- Żadne kosmiczne prawo nie zmusza mistrzów do ograniczenia miejsca swego pobytu. - Mój towarzysz spojrzał na mnie kpiąc. - Himalaje w Indiach i Tybecie nie mają wcale monopolu na świętych. To, czego nie stara się człowiek znaleźć w sobie, nie może być odkryte przez przewożenie ciała tu i tam. Gdy tylko człowiek gotów jest pójść nawet na koniec świata w poszukiwaniu duchowego oświecenia, jego guru pojawia się tuż obok niego.

Zgodziłem się w milczeniu, przypominając sobie swą modlitwę w pustelni w Benaresie, po której nastąpiło spotkanie ze Sri Juktes-warem na tłumnej ulicy.

- Czy potrafisz znaleźć małe pomieszczenie, gdzie mógłbyś zostać sam?

- Tak. - Uświadomiłem sobie, że święty przechodzi od spraw ogólnych do szczegółowych z zaskakującą prędkością.

- To jest twoja jaskinia. - Jogin obdarzył mnie spojrzeniem oświecającym, którego nigdy nie zapomnę. - To jest twoja "święta góra". Tam znajdziesz królestwo Boga.

Proste jego słowa nagle rozwiały moją od dzieciństwa trwającą na punkcie Himalajów. Na spalonym polu ryżowym obudziłem z moich marzeń o górach i wieczystych śniegach.

129

- Młody panie, twoje pragnienie Boga jest pochwały godne. Czuję wielką miłość do ciebie - Ram Gopal ujął mnie za rękę i poprowadzi} do niezwykłej wioski. Domy z niewypalonej cegły pokryte były liśćmi z palmy kokosowej i zdobione prostymi garnkami. Święty posadził mnie w swym małym domku na ocienionym bambusowym siedzeniu. Podał mi osłodzony sok cytrynowy i kawałek suchara i usiadł w lotosowej postawie. Gdy po mniej więcej czterech godzinach otwarłem oczy, zobaczyłem w świetle księżyca, że postać jogina jest jeszcze nieruchoma. Gdy już żołądek poważnie mi przypomniał, że człowiek nie żyje samym chlebem, Ram Gopal podszedł do mnie:


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə