Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə16/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   12   13   14   15   16   17   18   19   ...   42

173

- To, co usłyszałem o władzach naszego guru - powiedział Didżen - budzi we mnie poczucie, że każdy uniwersytet na świecie jest tylko ogródkiem dziecięcym.



"Zostały mi objawione takie rzeczy, że teraz wszystko, co napisałem, nie ma w oczach moich większej wartości niż słoma". Tak powiedział św. Tomasz z Akwinu, "Książę scholastyków", w odpowiedzi na niespokojne nalegania swego sekretarza, aby ukończył dzieło Summa Theologiae. Pewnego dnia w 1273 r., podczas mszy w kościele w Neapolu, św. Tomasz miał głęboko mistyczne widzenie. Wspaniałość Boskiego poznania tak dalece nim zawładnęła, że odtąd zupełnie nie interesował się zagadnieniami intelektualnymi (por. słowa Sokratesa w Faidrosie Platona: "Co do mnie, to tylko tyle wiem, że nic nie wiem").

ROZDZIAŁ 20

Nie jedziemy do Kaszmiru

- Ojcze, pragnę zaprosić Mistrza i czterech przyjaciół, aby w czasie wakacji letnich pojechali razem ze mną do podnóży Himalajów. Czy mogę cię prosić o sześć biletów do Kaszmiru i odpowiednią ilość pieniędzy na pokrycie kosztów naszej podróży?

Jak się spodziewałem, ojciec roześmiał się serdecznie.

- Już po raz trzeci zwracasz się do mnie z tą nieprawdopodobną sprawą, czyż nie prosiłeś mnie o to samo poprzedniego lata i jeszcze rok przedtem? W ostatniej chwili Sri Jukteswar odmówił jednak udziału w tej wycieczce.

- To prawda, ojcze. Nie wiem dlaczego mój guru nie chce mi dać wiążącej odpowiedzi co do Kaszmiru. (Chociaż Mistrz nie udzielił mi wyjaśnień, to przypuszczam, że jego niechęć do wycieczki do Kaszmiru w ciągu owych dwóch lat mogła wynikać z wiedzy o tym, że jeszcze nie nadszedł czas na chorobę podczas podróży do Kaszmiru). Jeśli jednak powiem mu, że już są bilety przygotowane, to mam nadzieję, że tym razem zgodzi się na podróż.

Ojciec nie był przekonany, jednakże nazajutrz po kilku żartobliwych przycinkach wręczył mi sześć biletów i plik dziesięciorupiowych banknotów.

- Nie wydaje mi się - mówił - aby twa teoretyczna wycieczka potrzebowała takiego materialnego poparcia, ale masz je tutaj.

Tegoż dnia po południu przedstawiłem swą zdobycz Sri Juktes-warowi. Chociaż uśmiechnął się na widok mego entuzjazmu, słowa jego były wymijające: - Rad bym tam pojechać; zobaczymy. - Nie powiedział nic, gdy zaprosiłem jego małego ucznia Kanai, aby nam towarzyszył. Zaprosiłem również trzech innych przyjaciół: Radżendrę Nath Mitrę, Dżotina Auddy i jeszcze jednego chłopca. Ustaliliśmy termin naszego wyjazdu na najbliższy poniedziałek.

W ciągu soboty i niedzieli przebywałem w Kalkucie, gdzie w domu ojca odbywały się ceremonie małżeńskie jednego z kuzynów. W poniedziałek rano przybyłem z bagażem do Serampore. Radżendra spotkał mnie u wejścia do pustelni.

- Mistrz wyszedł na przechadzkę. Odmówił udziału w podróży.

Byłem w równej mierze zmartwiony jak uparty. - Nie mogę dać ojcu po raz trzeci okazji do żartów z powodu moich chimerycznych planów podróży do Kaszmiru. Chodźmy; my przecież chcemy

jechać.


Randżendra zgodził się ze mną; wyszedłem z aszramy, aby znaleźć służącego. Wiedziałem, że Kanai nie zechce jechać bez Mistrza, wobec czego potrzebny był ktoś do zaopiekowania się naszymi bagażami. Przypomniałem sobie o Beharim, dawnym służącym naszej rodziny, który obecnie był zatrudniony w Serampore u pewnego kierownika szkoły. Gdy szedłem żwawo ulicą, spotkałem guru przed kościołem chrześcijańskim w pobliżu gmachu sądu w Serampore.

- Dokąd idziesz? - Twarz Sri Jukteswara była poważna, bez

uśmiechu.

- Panie, dowiedziałem się, że ty i Kanai nie zamierzacie wziąć udziału w planowanej przeze mnie podróży. Szukam Behariego. Pamiętasz, panie, że w zeszłym roku pragnął on bardzo zobaczyć Kaszmir, a nawet ofiarował się objąć służbę bez zapłaty.

- Pamiętam. Mimo to nie sądzę, aby Behari zechciał jechać.

Oburzyłem się: - Przecież on tak bardzo czeka na tę sposobność!

Guru w milczeniu poszedł dalej; niebawem dotarłem do domu kierownika szkoły. Na dziedzińcu powitał mnie Behari z serdecznością, która nagle znikła, gdy tylko wspomniałem o Kaszmirze. Mrucząc słowa przeproszenia służący opuścił mnie i wszedł do domu swego chlebodawcy. Czekałem pół godziny wmawiając w siebie, że zwłoka Behariego spowodowana jest jego przygotowaniami do podróży. W końcu zapukałem do drzwi wejściowych.

- Behari wyszedł tylnymi schodami przed trzydziestu minutami - poinformował mnie jakiś człowiek. Lekki uśmiech wygiął jego usta.

Odszedłem zasmucony, zastanawiając się, czy tu działał niewidzialny wpływ mego Mistrza. Przechodząc koło chrześcijańskiego kościoła, znów ujrzałem swego guru idącego powoli naprzeciw mnie. Nie czekając na moje sprawozdanie zawołał:

- Tak więc Behari nie chce jechać! Jakie teraz masz plany?

Czułem się jak niesforne dziecko, które zdecydowanie stawia opór własnemu ojcu. - Pójdę, panie, poprosić mego stryja, aby n11 wypożyczył swego służącego, Lala Dhari'ego.

- Idź do stryja, jeśli tak chcesz - Sri Jukteswar odpowiedzią*

chichocąc. 176

Niespokojny, lecz nadal w usposobieniu buntowniczym opuściłem Mistrza i wszedłem do gmachu seramporskiego sądu. Mój stryj, Sarada Ghish, prokurator, powitał mnie serdecznie.

- Wyjeżdżam dziś z kilku przyjaciółmi do Kaszmiru - powiedziałem. - Od lat wyczekiwałem tej podróży w Himalaje.

- Cieszę się, Mukunda, razem z tobą. Czy mogę ci czymś tę podróż ułatwić?

Te uprzejme słowa dodały mi odwagi. - Drogi stryju - powiedziałem - czy mógłbyś mi wypożyczyć swego służącego, Lala Dhari'ego?

Prosta moja prośba wywołała istne trzęsienie ziemi. Stryj podskoczył tak gwałtownie, że przewrócił krzesło, papiery na biurku rozleciały się na wszystkie strony, a jego fajka na długim cybuchu upadła z wielkim hałasem na podłogę.

- Ach, ty egoistyczny młodzieńcze - krzyknął trzęsąc się z oburzenia - cóż to za niedorzeczny pomysł! Któż będzie dbał o mnie, jeśli ty zabierzesz mi służącego na swoją wycieczkę dla przyjemności?

Ukryłem swe zaskoczenie, uświadamiając sobie, że nagła zmiana frontu u mego sympatycznego stryja jest jeszcze jedną zagadką tego pełnego niezrozumiałych zdarzeń dnia. Rejterada moja z gmachu sądu była bardziej żwawa niż zaszczytna.

Powróciłem do pustelni, gdzie moi przyjaciele zebrali się w oczekiwaniu na mnie. We mnie zaś gotowało się przekonanie, że za postawą Mistrza kryje się jakiś ważny, choć całkiem dla mnie ukryty motyw. Opanowały mnie wyrzuty sumienia, że próbowałem pokrzyżować wolę mego guru.

- Mukunda, czy nie zechciałbyś pozostać chwilę ze mną? - zapytał Sri Jukteswar. - Radżendra i inni mogą pojechać naprzód i zaczekać na ciebie w Kalkucie. Będzie tam aż nadto czasu na złapanie ostatniego wieczornego pociągu z Kalkuty do Kaszmiru.

- Bez ciebie, panie, nie chcę jechać - rzekłem ze smutkiem.

Przyjaciele zgoła nie zwrócili uwagi na moje słowa. Wezwali dorożkę i odjechali z bagażem. Kanai i ja siedzieliśmy spokojnie u stóp Mistrza. Po upływie pół godziny zupełnego milczenia Mistrz powstał i poszedł w stronę jadalni na piętrze.

- Kanai, przygotuj jedzenie dla Mukundy. Jego pociąg niebawem odjeżdża.

Powstając ze swego siedzenia na kocu zachwiałem się nagle z uczuciem mdłości i okropnymi skurczami żołądka. Kłujący ból był tak silny, że od razu znalazłem się na samym dnie piekła. Idąc po omacku w stronę guru, upadłem przed nim, zaatakowany przez wszystkie objawy strasznej cholery. Sri Jukteswar i Kanai przenieśli mnie do salonu.

177

W męce boleści krzyknąłem: - Mistrzu, w twoje ręce oddaję sw życie! - przekonany bowiem byłem, że opuszczam ciało.



Sri Jukteswar trzymał mą głowę na kolanach, głaszcząc me czo}0 z anielską tkliwością.

- Widzisz teraz, co mogło się stać, gdybyś był razem z przyjaciół, mi na stacji - rzekł. - Musiałem czuwać nad tobą w ten niezwykły sposób, ponieważ wątpiłeś w słuszność mego sądu co do podróży w tym czasie.

Zrozumiałem wreszcie. Ponieważ wielcy Mistrzowie rzadko uważają za stosowne okazywać jawnie swe władze, przygodny obserwator wydarzeń tego dnia mógłby sądzić, że kolejność ich była całkiem naturalna. Interwencja mego guru była zbyt subtelna, aby można się było jej domyślać. Wyrażał swą wolę poprzez Behariego i stryja Saradę, Radżendrę i innych w sposób tak niewidoczny, że prawdopodobnie każdy człowiek oprócz mnie słusznie uważałby wszystkie sytuacje za normalne.

Ponieważ Sri Jukteswar zawsze przestrzegał swych społecznych obowiązków, polecił Kanai sprowadzić lekarza specjalistę oraz powiadomić mego stryja.

- Mistrzu - protestowałem - tylko ty jeden możesz mnie uleczyć. Zbyt ciężko jestem chory, aby mógł mi pomóc jakikolwiek lekarz.

- Dziecko, nad tobą czuwa Boskie miłosierdzie. Nie troszcz się o doktora; on już nie zastanie cię w tym stanie, już jesteś uleczony.

Przy tych słowach Mistrza torturujący ból opuścił mnie. Usiadłem osłabiony. Doktor wnet nadszedł i zbadał mnie starannie.

- Zdaje się, że najgorsze już minęło - powiedział. - Wezm? kilka próbek do laboratoryjnego zbadania.

Następnego dnia lekarz przybył pospiesznie. Siedziałem w dobrym stanie zdrowia.

- Ho, ho! Siedzi pan sobie zdrów, śmieje się i żartuje, jak gdyby nie otarł się o włos o samą śmierć. - Poklepał moją dłoń łagodnie. - Gdy po zbadaniu próbek stwierdziłem azjatycką cholerę, bałem się, że nie zastanę już pana przy życiu. Ma pan szczęście, młody człowieku, że posiada pan guru o boskich zdolnościach leczenia! Jestem o tym przekonany!

Zgodziłem się z nim z całego serca. Gdy doktor zabierał się d° wyjścia, pokazali się we drzwiach Radżendra i Auddy. Pretensja widniejąca na ich twarzy zmieniła się we współczucie, gdy spojrzeli na lekarza, a potem dostrzegli moją bladość.

178


- Byliśmy rozgniewani, gdy nie zjawiłeś się na pociąg w Kalkucie,

cz)f- Tak. - Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, gdy yjaciele układali bagaże dokładnie w tym samym miejscu, gdzie zoraj się znajdowały. Zacytowałem wiersz: "Był pociąg, który Wrhał do Hiszpanii; gdy zajechał - z powrotem przyjechał"!

Mistrz wszedł do pokoju. Pozwoliłem sobie na swobodę rekonwalescenta i uchwyciłem jego dłoń z miłością.

- Gurudżi - powiedziałem - od dwunastego roku życia próbowałem wiele razy bez skutku dotrzeć do Himalajów. Przekonałem się w końcu, że bez twego błogosławieństwa bogini Parwati nie zechce mnie przyjąć.92

ROZDZIAŁ 21 Jedziemy do Kaszmiru

- Jesteś teraz dostatecznie silny, aby móc podróżować. Będę ci towarzyszył do Kaszmiru - poinformował mnie Sri Jukteswar w dwa dni po cudownym uzdrowieniu mnie z azjatyckiej cholery.

Tegoż wieczoru nasza szóstka wyruszyła na północ. Pierwszy nasz postój wypadł w Simli, królewskim mieście spoczywającym na tronie himalajskich wzgórz. Przechadzaliśmy się po stromych ulicach, podziwiając wspaniałe widoki.

- Angielskie poziomki! Kto kupi? - wołała stara kobieta siedząca w kucki na malowniczym rynku.

Mistrz ciekaw był tych obcych drobnych czerwonych owoców. Kupił cały koszyk i poczęstował mnie i Kanai, gdy stanęliśmy obok niego. Skosztowałem jedną poziomkę, lecz szybko ją wyplułem.

- Cóż za kwaśny owoc, panie! Nigdy nie polubię poziomek!

Guru roześmiał się: - O, polubisz je - w Ameryce. Gdy pewnego razu przy obiedzie pani domu poda ci je z cukrem i śmietaną, gdy ugniecie je widelcem i wymiesza, skosztujesz i powiesz: Cóż za wyborne poziomki! Przypomnisz sobie wówczas dzisiejszy dzień w Simli.

Przepowiednia Sri Jukteswara znikła z mej pamięci, przypomniała się jednak w wiele lat później, wkrótce po mym przybyciu do Ameryki. Znalazłem się jako zaproszony gość na obiedzie u pani Alice T. Hasey (siostry Yogmaty) w West Somerville, w Massachusetts. Gdy na deser pojawiły się poziomki, pani domu wzięła do ręki widelec i pogniotła nim owoce, dodając cukru i śmietany. - Poziomki - rzekła - S3 nieco kwaśne, ale myślę, że tak przyrządzone lepiej będą panu smakować.

Wziąłem je do ust: - Cóż za wyborne poziomki! - wykrzyknąłem. W tejże chwili z bezdennej jaskini pamięci wyłoniła przepowiednia mego guru w Simli. Można było dostać zawrotu gł< na myśl, że dawno temu zharmonizowany z Bogiem umysł Jukteswara uchwycił wrażliwie program karmicznych zdarzeń w eterze przyszłości.

180


Towarzystwo nasze wnet opuściło Simlę i pojechało pociągiem do oawalpindi. Wynajęliśmy tam wielkie lando zaprzężone w parę koni j udaliśmy się w siedmiodniową podróż do Srinagaru, stolicy Kaszmiru. W drugim dniu naszej jazdy na północ ukazał się w całej pełni ogrom Himalajów. Podczas gdy żelazne koła naszego pojazdu tłukły się z hałasem po gorących kamienistych drogach, zachwycaliśmy się oczarowani wspaniałością i pięknem coraz nowych widoków gór.

- Panie - powiedział Auddy do Mistrza - jakże się cieszę, że oglądam te wspaniałe obrazy w twoim świętym towarzystwie.

Uznanie Auddy'ego sprawiło mi przyjemność, gdyż występowałem w roli gospodarza całej wycieczki. Sri Jukteswar pochwycił mą myśl, zwrócił się do mnie i szeptem powiedział:

- Nie pochlebiaj sobie zbytnio; Auddy nie tyle jest zachwycony scenerią pejzażu, ile perspektywą opuszczenia nas na kwadrans, który pozwoli mu zapalić papierosa.

Byłem zaskoczony: - Panie - szepnąłem - proszę nie psuć nam przyjemności tymi przykrymi słowami. Nie mogę uwierzyć, aby Auddy tęsknił za papierosem. (W Indiach palenie w obecności kogoś starszego i dostojnego uchodzi za oznakę braku szacunku.) - Patrzyłem niespokojnie na mego nieustępliwego zwykle guru.

- Dobrze; nie powiem nic Auddy'emu. - Mistrz uśmiechnął się. - Zobaczysz jednak niebawem, gdy lando się zatrzyma, że Auddy szybko wykorzysta tę sposobność.

Pojazd przybył do małego zajazdu. Gdy prowadzono konie do wodopoju, Auddy zapytał: - Panie, czy pozwolisz, że pójdę na chwilę razem z woźnicą? Chętnie odetchnę świeżym powietrzem na otwartej przestrzeni.

Sri Jukteswar udzielił pozwolenia, lecz mrugnął do mnie: - On pragnie świeżego palenia, a nie świeżego powietrza.

Gdy lando podjęło na nowo swą hałaśliwą podróż po zakurzonych drogach, Mistrz skinął na mnie i powiedział: - Wytknij głowę przez drzwi powozu i zobacz, co Auddy robi z powietrzem.

Posłuchałem i zdumiałem się, obserwując, jak Auddy puszcza kółka dymu z papierosa. Spojrzałem przepraszająco na Sri Jukteswara.

- Jak zwykle, tak i tym razem masz rację, panie. Auddy r°zkoszuje się dymem na równi z krajobrazem. - Domyśliłem się, że m°j przyjaciel został poczęstowany przez woźnicę; wiedziałem bowiem, że Auddy nie zabrał ze sobą papierosów z Kalkuty.

Jechaliśmy dalej wijącą się kreto drogą, z której roztaczały się

przepiękne widoki na rzeki, wzgórza, przepaściste turnie i wielkie

181


łańcuchy górskie. Każdej nocy zatrzymywaliśmy się w wiejskich zajazdach i gotowaliśmy pożywienie. Sri Jukteswar szczególnie się troszczył o moją dietę, dbając, abym przy każdym posiłku miał sok z cytryny. Byłem jeszcze słaby, lecz z każdym dniem poprawiało się moje zdrowie, choć trzęsący i turkocący pojazd skazywał mnie na niewygody.

Serca nasze przepełniły się radosnymi nadziejami, gdy zbliżaliśmy się do centralnego Kaszmiru, rajskiego miejsca pełnego lotosowych jezior, pływających ogrodów, łodzi mieszkalnych z wesołymi baldachimami, licznych mostów na rzece Ihelum, pastwisk pokrytych gęsto kwiatami - kraju otoczonego dokoła majestatem Himalajów. Zbliżaliśmy się do Srinagaru aleją smukłych, pięknych drzew. Wynajęliśmy pokoje w piętrowym zajeździe z widokiem na piękne wzgórza. Nie było tam bieżącej wody; czerpaliśmy ją z pobliskiego źródła. Pogoda letnia była idealna; dni były ciepłe, a noce przyjemnie chłodne.

Odbyliśmy pielgrzymkę do starożytnej srinagarskiej świątyni swamiego Siankary. Gdy spoglądałem na pustelnię na górskim szczycie, wznoszącą się śmiało ku niebu, zapadłem w stan ekstazy. Zjawiła się przede mną wizja domu na szczycie wzgórza w odległym kraju. Znajdująca się przede mną górna aszrama Siankary przeobraziła się w budynek, w którym po latach założyłem w Ameryce główną siedzibę Towarzystwa Urzeczywistniania Jaźni. Gdy po raz pierwszy znalazłem się w Los Angeles i zobaczyłem wielki budynek na grzbiecie góry Washingtona, rozpoznałem natychmiast swe dawne wizje, które miałem w Kaszmirze i gdzie indziej.

Kilka dni pobytu w Srinagarze; potem dalsza podróż do Gulmarg wzniesionego na wysokości sześciu tysięcy stóp. Odbyłem tam swą pierwszą przejażdżkę na dużym koniu. Radżendra dosiadł małego kłusaka, którego serce płonęło ambicją szybkości. Odważyliśmy sif pojechać na samo urwisko Kilanmarg; ścieżka prowadziła przez gęsty las obfitujący w grzyby, gdzie osłonięte mgłą ślady często były zawodne. Jednakże mały koń Radżendry nigdy nie dał ani chwili odpoczynku memu nadmiernie wyrosłemu rumakowi, nawet na najbardziej niebezpiecznych zakrętach wciąż naprzód i naprzód parł nieznużony koń Radżendry, niepomny na nic oprócz radości biegu.

Uciążliwą naszą jazdę wynagrodził widok zapierający dech w piersiach. Po raz pierwszy w tym życiu spoglądałem we wszystkich kierunkach na wyniosłe, śniegiem pokryte Himalaje, leżące grzbiet za grzbietem jak sylwetki wielkich, polarnych niedźwiedzi. Oczy m°Je radośnie syciły się nieskończoną przestrzenią lodowych szczytów fla tle słonecznego błękitu niebios.

Ubrani we wszelkie posiadane okrycia przewracaliśmy się, ja i moi młodzi towarzysze, po iskrzących się białych stokach. W powrotnej drodze widzieliśmy z dala wielki dywan żółtych kwiatów, całkowicie zmieniający wygląd nagich wzgórz.

Następnie nasza wycieczka skierowała się do sławnych królewskich "ogrodów rozkoszy" cesarza Dżehangira w Szalimar i Niszat Baf. Starożytny pałac w Niszat Baf zbudowany został nad naturalnym wodospadem. Spływający z gór potok został tak uregulowany z pomocą pomysłowych urządzeń, że płynie po barwnych tarasach i tryska w postaci fontann wśród olśniewających kwietników. Strumień przepływa także przez wiele pałacowych pokoi i spada czarodziejsko do jeziora w dole. Ogromne ogrody mienią się orgią barw - róż w dwunastu kolorach, narcyzów, lawendy, bratków i maków. Szmaragdowe ich obramowanie stanowią symetryczne rzędy czinarów (orientalne drzewa z gatunku jaworów), cyprysów i wiśni; ponad nimi królują surowe, białe wyniosłości Himalajów.

Winogrona kaszmirskie uchodzą w Kalkucie za rzadki przysmak. Radżendra, który przyrzekł sobie, że po dotarciu do Kaszmiru urządzi prawdziwą ucztę, był bardzo rozczarowany nie znalazłszy tu wcale dużych winnic. Od czasu do czasu stroiłem sobie żarty z powodu tych jego bezpodstawnych nadziei.

- Och, tak się napchałem winogronami, że nie mogę chodzić! - mówiłem - niewidzialne winogrona fermentują we mnie. - Później dowiedziałem się, że słodkie winogrona rosną obficie w Kabulu, na zachód od Kaszmiru. Pocieszyliśmy się lodami z rabri, czyli zagęszczonego mleka przyprawionego pistacjowymi orzechami.

Zrobiliśmy kilka wycieczek w szikarach, czyli łodziach mieszkalnych, które z wyszywanymi na czerwono baldachimami kursują wzdłuż licznych krętych kanałów jeziora Dal, tworzących sieć wodną podobną do siatki pajęczej. Wielkie zdumienie budzą pływające tu ogrody, zaimprowizowane prymitywnie z pni drzewnych i ziemi: tak nieprawdopodobny jest widok warzyw i melonów rosnących wśród szerokich wód. Można tu spotkać wieśniaka gardzącego "przywiązaniem do gleby", ciągnącego na linie swoją prostokątną parcelę i,ziemi" na nowe miejsce na bardzo rozgałęzionym jeziorze.

W tej bogatej dolinie spotyka się próbki piękna całej Ziemi. Bogini Kaszmiru ma koronę z gór, girlandę z jezior i obuwie z kwiatów. W wiele lat później, gdy już zwiedziłem wiele dalekich krajów, Rozumiałem, dlaczego często mówi się o Kaszmirze jako najbardziej malowniczym kraju świata. Posiada on coś z czaru szwajcarskich Alp,

Loch Lomond w Szkocji i ślicznych jezior angielskich. Amerykanin podróżujący po Kaszmirze spotyka wiele miejsc przypominających mu dziką wspaniałość Alaski i Peak w stanie Colorado.

W konkursie na najbardziej malownicze piękno krajobrazu na pierwszym miejscu postawiłbym wspaniały widok Xochilmico w Meksyku, gdzie góry, niebiosa i topole odbijają się w tysiącu wodnych dróg, w których wesoło igrają ryby - albo podobne do klejnotów jeziora Kaszmiru, których strzegą jak pięknych dziewcząt surowi strażnicy Himalajów. W mej świadomości te dwa miejsca należą do najpiękniejszych na Ziemi.

Doznałem też jednak uczucia respektu i grozy, gdy po raz pierwszy oglądałem cuda Parku Narodowego Yellowstone, Wielkiego Kanionu Colorado i Alaski. Park Yellowstone jest chyba jedynym regionem, w którym można zobaczyć niezliczone gejzery tryskające wysoko w powietrze, a przy tym działające z regularnością zegara. Opałowe i szafirowe małe stawy i gorące źródła siarkowe, niedźwiedzie i dzikie zwierzęta nasuwają myśl, że Przyroda pozostawiła tu ślad swej pradawnej twórczości. Jeżdżąc po drogach Wyomingu do Dewils Paint Pot z gorącymi błotami, na których tworzą się bańki, podziwiałem bulgoczące źródła, omglone parą fontanny oraz gejzer tryskający we wszystkich kierunkach i skłonny byłem orzec, że Yellowstone zasługuje na szczególne wyróżnienie ze względu na swój jedyny w świecie charakter.

Wspominam starożytne, majestatyczne drzewa Parku Narodowego Yosemite, drzewa, których olbrzymie pnie jak kolumny sięgają nieba, i wyglądają jak naturalne zielone katedry, stworzone z Boską doskonałością. Chociaż jest wiele przepięknych wodospadów na Wschodzie, to jednak żaden nie może się równać z potężnym pięknem Niagary. Jaskinie Mamucie (Mammoth Caves) w Kentucky i Carlsbad Caverns w Nowym Meksyku z kolorowymi soplami są oszołamiającymi krainami z baśni. Długie iglicowate stalaktyty zwisające ze sklepień jaskiń i odbijające się w podziemnych wodach dają odblask jakichś innych, fantastycznych światów.

W większości swej Hindusi z Kaszmiru, słynącego na cały świat ze swej piękności, są równie biali jak Europejczycy i posiadają podobne rysy oraz budowę; wielu ma niebieskie oczy i jasne włosy. Ubrani w zachodni strój wyglądają jak Amerykanie. Zimne Himalaje chronią Kaszmir przed parnym i dusznym słońcem, zachowując pełnię światła. W miarę jak podróżuje się ku południowym i tropikalnym szerokościom Indii spotyka się ludzi coraz ciemniejszych.

184

Po kilku pełnych szczęścia tygodniach w Kaszmirze byłem zmuszony wrócić do Bengalu ze względu na rozpoczynający się nowy rok studiów w seramporskim Kolegium. Sri Jukteswar wraz z Kanaim i Auddym pozostał w Srinagarze. Zanim odjechałem, Mistrz powiedział mi, że ciało jego zachoruje w Kaszmirze.



- Panie - zaprotestowałem - wyglądasz jak uosobienie zdrowia.

- Istnieje nawet możliwość, że opuszczę tę ziemię.

- Gurudżi! - upadłem do jego stóp z błagalnym gestem. - Proszę cię, przyrzeknij mi, że nie opuścisz teraz ciała. Jestem całkowicie nieprzygotowany, aby żyć dalej i działać bez ciebie.

Sri Jukteswar milczał, lecz uśmiechnął się współczująco, tak iż poczułem się uspokojony. Z niechęcią wyjechałem.

"Mistrz niebezpiecznie chory" - ten telegram od Auddy'ego dotarł do mnie wkrótce po powrocie do Serampore.

"Panie", telegrafowałem gorączkowo do mego guru, "prosiłem cię o przyrzeczenie, że mnie nie opuścisz. Proszę, zachowaj ciało, inaczej i ja umrę".

"Niech będzie tak, jak chcesz", odpowiedział mi Sri Jukteswar z Kaszmiru.

Za kilka dni przyszedł list od Addy'ego zawiadamiający, że Mistrz wyzdrowiał. Gdy po dwóch tygodniach Mistrz powrócił do Serampore, ujrzałem ze smutkiem, że ciało jego straciło połowę swej wagi.

Dla dobra swych uczniów Sri Jukteswar spalił wiele ich grzechów w ogniu swej silnej gorączki w Kaszmirze. Metafizyczna metoda przenoszenia choroby znana jest wysoko zaawansowanym joginom. Człowiek mocny może pomóc słabszemu w niesieniu ciężaru; duchowy nadczłowiek potrafi zmniejszyć fizyczny lub duchowy ciężar drugiego człowieka, dzieląc z nim karmę jego przeszłych czynów. Podobnie jak bogaty człowiek traci nieco swych pieniędzy płacąc duże długi swego rozrzutnego syna, aby uratować go od przykrych skutków jego szaleństw, tak Mistrz dobrowolnie poświęca część swego cielesnego bogactwa, aby ulżyć cierpieniom swych uczniów. . W tajemny sposób jogin łączy swój umysł i ciało astralne z umysłem 1 ciałem astralnym osoby cierpiącej; choroba zostaje przeniesiona w całości lub częściowo na ciało świętego. Mistrz, który już osiągnął Boga w swej świadomości fizycznej, nie dba już o to, co się stanie z jego Materialną postacią. Chociaż może przejąć chorobę drugiego człowieka, uwolnić go od niej, umysł jego nigdy z tego powodu nie cierpi; czuje się szczęśliwy, że może udzielić komuś tej pomocy.


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   12   13   14   15   16   17   18   19   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə