Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə2/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   2   3   4   5   6   7   8   9   ...   42

Jeszcze jedno wczesne wspomnienie wyłania się z mej pamięci, do dziś dnia mam bliznę po tym, co się wówczas stało. Pewnego dnia wcześnie rano siedziałem z moją starszą siostrą Urną pod drzewem neem w ogrodzie w Gorakhpur. Siostra moja pomagała mi w nauce elementarza bengals-kiego, w chwilach gdy odrywałem wzrok od papug jedzących tuż obok dojrzałe owoce margazy. Uma narzekała na czyrak na nodze i przyniosła naczynie z maścią. Odrobiną maści posmarowałem sobie przedramię.

- Po co używasz lekarstwa na zdrowe ramię?

- Widzisz, siostro, czuję, że jutro będę miał czyrak. Próbuję maści na tym miejscu, na którym pojawi się czyrak.

16

- Ty mały kłamco!



- Siostro, nie nazywaj mnie kłamcą, dopóki nie zobaczysz, co będzie jutro rano. - Oburzyłem się do głębi.

Uma bez wrażenia powtórzyła trzy razy swą obelgę. Twarda decyzja zabrzmiała w mym głosie, gdy powoli jej odpowiedziałem:

- Mówię ci, że jutro przez potęgę mej woli będę miał duży czyrak na ramieniu w tym właśnie miejscu, a twój czyrak zrobi się dwa razy większy, niż jest teraz.

Rano na wskazanym przez mnie miejscu znajdował się okazały czyrak, a czyrak Urny miał dwa razy większe rozmiary. Z krzykiem siostra pobiegła do matki. "Mukunda stał się czarnoksiężnikiem!" Matka pouczyła mnie poważnie, abym nigdy nie używał potęgi słów na czyjąś szkodę. Pamiętam zawsze o tej radzie i przestrzegam jej.

Czyrak mój został zoperowany przez chirurga. Znaczna blizna do dziś pozostała po cięciu lekarza. Na mym prawym przedramieniu noszę stałą przestrogę przed potęgą słowa ludzkiego.

Te proste i na pozór nieszkodliwe słowa, wypowiedziane do Urny z głębokim skupieniem, miały dość utajonej siły, aby wybuchły jak bomba i spowodowały wyraźne i przy tym szkodliwe skutki. Później zrozumiałem, że tej wybuchowej, wibracyjnej potęgi mowy można mądrze używać do uwalniania życia od trudności i dzięki temu działać bez łajania drugich i pozostawiania blizn.'l

Rodzina nasza przeniosła się do Lahore w Pendżabie. Otrzymałem tam obraz Bożej Matki w postaci Bogini Kali12, uświęcał on ciąg dalszy z przerwanej strofy: i małą kapliczkę na balkonie naszego domu. Zrodziło się we mnie niezachwiane przekonanie, że każdą moją modlitwę w tym świętym miejscu uwieńczy spełnienie. Gdy pewnego dnia stałem tam z Urną, obserwowałem dwa latawce unoszące się nad dachem domu znajdującego się po przeciwnej stronie bardzo wąskiej uliczki.

- Cóżeś się tak zadumał - Uma pchnęła mnie figlarnie.

- Myślę właśnie o tym, jakie to cudowne, że Boska Matka daje mi wszystko, o co ją poproszę.

- To może by ci dała te dwa latawce! - Moja siostra zaśmiała się drwiąco.

Dlaczego by nie? - Zacząłem się w milczeniu modlić.

W Indiach uprawia się zabawę z latawcami mającymi sznurek pokryty klejem. Każdy z uczestników zabawy stara się odciąć trzymany przez przeciwnika sznurek. Uwolniony latawiec płynie Ponad dachami; jest dużo uciechy, gdy się go schwyta. Gdy Uma znajdowała się ze mną na balkonie, wydawało się niemożliwe, aby którykolwiek uwolniony latawiec mógł dostać się w nasze ręce, ich sznurki zwisały naturalnie nad dachami.

Uczestnicy zabawy po drugiej stronie uliczki rozpoczęli swą grę Jeden sznurek został przecięty; latawiec natychmiast popłynął w moją stronę. Na chwilę zatrzymał się wskutek osłabnięcia podmuchu wiatru, co wystarczyło, aby sznurek zaczepił się o kaktus na dachu przeciwległego domu i utworzyła się doskonała pętla pozwalająca go schwytać. Wręczyłem zdobycz Umie.

- To tylko był niezwykły przypadek, a nie odpowiedź na twoją modlitwę. Jeśli drugi latawiec przyleci do ciebie, to wtedy uwierzę. - Czarne oczy siostry wyrażały jednak więcej zdumienia aniżeli jej słowa.

Modliłem się nadal, coraz intensywniej. Gwałtowne szarpnięcie drugiego gracza sprawiło, że nagle stracił swój latawiec. Unosił się on teraz ku mnie. Tańcząc na wietrze. Mój sprzymierzeniec kaktus jeszcze raz zatrzymał sznurek latawca i pomógł do utworzenia się koniecznej pętelki, która pozwoliła mi schwytać latawiec. Po raz drugi złożyłem trofeum w ręce Umy.

- Rzeczywiście, Boska Matka wysłuchuje cię! Jest to dla mnie zbyt tajemnicze! - Siostra umknęła jak spłoszona łania.

ROZDZIAŁ 2 Śmierć mojej matki i mistyczny amulet

Największym pragnieniem mej matki było małżeństwo mego starszego brata. - Ach, gdy ujrzę twarz żony Anananty, będę się czuła jak w niebie! - Często słyszałem, jak matka wyrażała w tych słowach swój silny hinduski sentyment dla ciągłości rodziny.

Miałem jedenaście lat, gdy Ananta został zaręczony. Matka przebywała w Kalkucie i z radością pilnowała przygotowań do ślubu. Ojciec pozostał ze mną w naszym domu w Bareilly w północnej Indii, dokąd został przeniesiony po dwu latach pobytu w Lahore.

Już przedtem byłem świadkiem wspaniałych obrzędów ślubnych, gdy wychodziły za mąż dwie moje siostry, Roma i Urna, jednakże w stosunku do Ananty, najstarszego syna, plany były szczególnie wyszukane. Matka witała licznych krewnych, którzy co dzień przyjeżdżali do Kalkuty z odległych miejscowości. Umieszczała ich wygodnie w wielkim, nowo nabytym domu przy 50 Amherest street. Wszystko było przygotowane - przysmaki na ucztę weselną, jasny tron, na którym brat miał być przeniesiony do domu narzeczonej, rzędy kolorowych światełek, wielkie tekturowe słonie i wielbłądy, orkiestry - angielska, szkocka i hinduska, zawodowi aktorzy do rozweselania gości. Kapłani do wykonania starożytnych obrzędów.

Ojciec i ja w uroczystym nastroju mieliśmy w odpowiednim momencie przyłączyć się do rodziny na sam obrzęd.

Na krótko przed tym wielkim dniem miałem jednak złowróżbne widzenie.

Było to o północy w Bareilly. Spałem obok ojca na dziedzińcu naszego bungalowu, ale nagle zbudziłem się pod wpływem szczegól-nego trzepotania siatki przeciw moskitom, zawieszonej nad łóżkiem.

Odchyliła się wątła zasłona i ujrzałem ukochaną postać mej matki.

77 Zbudź ojca! - szeptała matka. - Wsiadajcie do pierwszego mpzliwego pociągu o godzinie czwartej rano i śpieszcie do Kalkuty, Jeśli chcecie mnie jeszcze zobaczyć. - Widmowa postać rozwiała się.

- Ojcze, ojcze! Matka umiera! - Przerażenie w moim głosie natychrniast go poderwało. Wyszlochalem nieszczęsną wiadomość.



GURRU GHOSH Matka Paramahansy Yoganandy.



BHAGABATI CHARAN GHOSH Ojciec Paramahansy Yoganandy, uczeń Lahiri Mahasayi.



Yogananda (stoi) w okresie nauki w szkole średniej, ze swym bratem ANANTĄ.



UMA. Starsza siostra Yoganandy jako młoda dziewczyna.



Najstarsza siostra ROMA (z lewej strony) i młodsza siostra NALINI z Yogananda przed ich domem w Kalkucie.

- To tylko halucynacje! - W charakterystyczny sposób ojciec zaprzeczył nowej sytuacji. - Matka jest w doskonałym zdrowiu. Jeśli otrzymamy jakieś złe wiadomości, pojedziemy jutro.

- Nigdy sobie nie wybaczysz, jeśli nie pojedziesz zaraz! - Boleść sprawiła, że dodałem z goryczą: - Ani ja ci nigdy nie przebaczę

Smutny poranek przyniósł słowa telegramu - Matka niebezpiecznie chora; małżeństwo odłożone; przyjeżdżajcie natychmiast.

Wyjechałem z ojcem oszalały z bólu. Jeden z mych wujów spotka} nas w drodze na stacji węzłowej, na której mieliśmy się przesiadać z pociągu na pociąg. Pociąg dudniąc zbliżał się, szybko rosnąc nam w oczach. Z wewnętrznego chaosu, w jakim się znajdowałem, zrodziło się nagle postanowienie rzucenia się na szyny pod pociąg. Czułem się już osierocony i nie mogłem znieść mojej pustki w świecie. Kochałem matkę, jak się kocha najdroższego przyjaciela na ziemi. Jej czarne oczy, dające zawsze pociechę, stanowiły moją najpewniejszą ochronę w małych tragediach dziecięcego wieku.

- Czy ona jeszcze żyje? - zatrzymałem się, aby zadać wujowi to ostatnie pytanie.

- Oczywiście że żyje! - Dojrzał on od razu rozpacz na mej twarzy. A ja, choć z trudem, uwierzyłem mu.

Gdy wreszcie dotarliśmy do naszego domu w Kalkucie, mogliśmy się już zetknąć z oszałamiającą tajemnicą śmierci.

Popadłem w stan niemal martwoty. Minęły lata zanim w mym sercu pogodziłem się z losem. Szturmowałem do samych bram nieba i krzyk mój wywołał wreszcie Boską Matkę. Słowa jej uleczyły w końcu moją jątrzącą się ranę:

- Życie za życiem czuwałam nad tobą w tkliwości wielu matek! Spójrz i zobacz w moim spojrzeniu dwoje czarnych oczu, utraconych pięknych oczu, których szukasz!

Zaraz po ceremoniach krematoryjnych wróciłem z ojcem do Bareilly. Codziennie wczesnym rankiem odbywałem ku pamięci mej matki patetyczną pielgrzymkę pod wielkie drzewo szeoli, które ocieniało gładki zielonożółty trawnik przed naszym bungalowem.

W chwilach poetyckiego nastroju wyobrażałem sobie, że białe kwiaty szeoli rozsiewają się w chętnej samoofierze po zielonym ołtarzu. Często przez łzy i rosę obserwowałem dziwne, z innego świata pochodzące światło, które wynurzało się z innego świtu. Chwytała mnie /a serce intensywna tęsknota za Bogiem. Odczuwałem potężne przyciąganie ku Himalajom. Odwiedził nas w Bareilly jeden z kuzynów, który dopiero co podróżował przez pewien czas po świętych górach. Skwapliwie

22

ł chałem jego opowiadań o wysokogórskich miejscach pobytu jogi-nów i swatnich13.



- Uciekajmy w Himalaje! - Wypowiedziałem głośno swą myśl pewnego dnia wobec Dwarki Prasada, małego syna miejscowego właściciela ziemskiego, lecz słowa te wpadły w nieżyczliwe ucho. Wyjawił on mój plan starszemu bratu, który właśnie przybył odwiedzić ojca. Zamiast lekko zażartować z powodu tego niepraktycznego pomysłu małego chłopca, Ananta postanowił mnie wyśmiać.

- A gdzie masz pomarańczową szatę? Przecież bez niej nie możesz być swamim!

Słowa te wzbudziły we mnie niewytłumaczalny dreszcz. Wywołały w mej wyobraźni wyraźny obraz mej wędrówki po Indiach w postaci mnicha. Być może wzbudziły wspomnienie z minionego życia; w każdym razie zacząłem rozumieć, z jaką naturalną łatwością mógłbym nosić szatę tego starożytnego mniszego zakonu.

Kiedyś rano w czasie rozmowy z Dwarką poczułem w sobie miłość do Boga rosnącą we mnie jak lawina. Towarzysz mój tylko częściowo zwracał uwagę na potok moich słów, a ja byłem całym sercem zasłuchany w siebie.

Uciekłem w to popołudnie do doliny Naini u stóp Himalajów. Ananta zorganizował zdecydowaną pogoń za mną; zostałem zmuszony do smutnego powrotu do Bareilly. Jedyną dozwoloną mi pielgrzymką pozostała moja zwyczajowa przechadzka o świcie pod drzewo szeoli. Serce moje było pogrążone w płaczu za utraconą matką, ludzką i boską.

Strata, jaką w życiu rodziny spowodowała śmierć matki, była niepowetowana. W ciągu pozostałych czterdziestu lat swego życia ojciec już nigdy się ponownie nie ożenił. Objąwszy trudną rolę ojca-matki w gromadce swych dzieci, stał się wyraźnie bardziej tkliwy i łatwiej dostępny. Ze spokojem i zrozumieniem rozwiązywał różne problemy rodzinne. Po powrocie z biura usuwał się jak pustelnik do swego pokoju, gdzie ćwiczył krija-jogę ze słodką pogodą ducha. W wiele lat po śmierci matki próbowałem zaangażować angielską Pielęgniarkę, która by zapewniła ojcu nieco więcej wygody w zakresie rożnych drobiazgów życia. Ojciec jednak odmówił.

- Usługiwanie w stosunku do mnie skończyło się razem z życiem twej matki. - Oczy jego patrzyły w dal z niesłabnącym przywiązaniem - nie chcę usług od żadnej innej kobiety.

W czternaście miesięcy po odejściu matki dowiedziałem się, że pozostawiła dla mnie doniosłe zlecenie. Ananta był obecny przy łożu

23

śmierci i zanotował jej słowa. Choć matka prosiła o przekazanie mi ich w rok po jej zgonie, brat zwlekał. Niebawem miał wyjechać z Bareilly do Kalkuty, aby ożenić się z wybraną mu przez matkę dziewczyną 14. Pewnego wieczora poprosił mnie do siebie.



- Mukunda, zwlekałem dotąd z udzieleniem ci dziwnej wiadomości. - W głosie Ananty brzmiała nuta rezygnacji. - Bałem się, że rozpali ona twe pragnienie opuszczenia domu. Ty jednak tak czy owak płoniesz boskim zapałem. Gdy ostatnio złapałem cię w drodze do Himalajów, powziąłem stanowcze postanowienie. Nie mogę nadal odkładać spełnienia mego uroczystego przyrzeczenia. - Brat wręczył mi małe pudełeczko i przekazał słowa matki:

- Niech te słowa będą mym ostatnim błogosławieństwem, kochany mój synu Mukunde! - powiedziała matka. - Nadeszła godzina, w której muszę opowiedzieć o kilku niezwykłych zdarzeniach, jakie zaszły po twoim urodzeniu. Po raz pierwszy dowiedziałam się o przeznaczonej ci ścieżce, gdy byłeś niemowlęciem w moich ramionach. Zaniosłam cię wtedy do domu mego guru w Benaresie. Niemal całkowicie zasłonięta przez ciżbę uczniów, zaledwie mogłam dojrzeć Lahiri Mahasayę siedzącego w głębokiej medytacji.

Kiedy cię lekko poklepywałam, modliłam się równocześnie, aby wielki guru zwrócił na ciebie uwagę i pobłogosławił. Gdy moja milcząca pobożna prośba stawała się coraz bardziej intensywna, otwarł on oczy i skinął na mnie, abym się zbliżyła. Inni usunęli się z drogi; pochyliłam się do świętych stóp. Mój mistrz posadził cię na swych kolanach i położył swą dłoń na twym czole, dokonując twego duchowego chrztu.

- Matuchno, twój syn będzie joginem. Jak jakaś duchowa maszyna poprowadzi on wiele dusz do królestwa bożego.

Serce moje podskoczyło z radości, gdy ujrzałam, że tajemnicza moja modlitwa została wysłuchana przez wszystkowiedzącego guru. Już na krótko przed twym urodzeniem powiedział mi on, że pójdziesz jego ścieżką.

Później, mój synu, znane mi było, jak i twej siostrze Romie, twoje widzenie wielkiego światła, gdy z sąsiedniego pokoju obserwowałyśmy cię, jak siedziałeś bez ruchu na łóżku, twarzyczka twoja była rozświetlona, a twój głos, gdy mówiłeś o pójściu w Himalaje w poszukiwaniu Boga, rozbrzmiewał żelazną stanowczością.

W ten sposób, drogi synu, stało się wiadome, że twoja droga daleka jest od ambicji tego świata. Dalsze potwierdzenie tego miałam

24

w najdziwniejszym zdarzeniu tego życia - zdarzeniu, które teraz zmusza mnie do tego zlecenia na łożu śmierci.



Była to rozmowa z pewnym mędrcem w Pendżabie. Gdy rodzina nasza mieszkała w Lahore, pewnego poranka służący wpadł nagle do mego pokoju.

- Pani, przyszedł jakiś dziwny sadhu15. Chce koniecznie się widzieć z matką Mukundy.

Te proste słowa poruszyły mnie dogłębnie; wyszłam natychmiast powitać gościa. Pochylając się do jego stóp, czułam, że przede mną stoi prawdziwy mąż boży.

- Matko - powiedział - Wielcy Mistrzowie życzą sobie, abyś dowiedziała się, że twój pobyt na ziemi nie będzie długi. Najbliższa twoja choroba będzie ostatnią. (Gdy dzięki tym słowom odkryłem, że matka miała tajemną wiedzę o krótkości swego życia, zrozumiałem po raz pierwszy, dlaczego tak bardzo spieszyła się z małżeństwem Ananty. Chociaż zmarła przed jego ślubem, to naturalnie jej macierzyńskie życzenie towarzyszyło obrzędowi).

Zapadło milczenie, w ciągu którego nie czułam zaniepokojenia, lecz tylko wibrowanie wielkiego spokoju. W końcu przemówił on do mnie ponownie:

- Masz być strażnikiem pewnego srebrnego amuletu - kontynuował niezwykły sadhu. - Nie dam ci go dzisiaj, aby ci dać dowód prawdziwości mych słów, talizman zmaterializuje się w twoich dłoniach podczas twej jutrzejszej medytacji. Na łożu śmierci musisz pouczyć swego najstarszego syna Anantę, aby przechował amulet przez jeden rok, a potem wręczył go twemu drugiemu synowi. Mukunda zrozumie znaczenie talizmanu od wielkich istot. Powinien go otrzymać w czasie, kiedy będzie gotów, by wyrzec się wszelkich światowych dążeń i rozpocząć gorące poszukiwania Boga. Po pewnej ilości lat, gdy spełni swe zadanie, amulet zniknie. Choćby był schowany w najbardziej ukrytym miejscu, powróci tam, skąd pochodzi.

Ofiarowałam mu jałmużnę16 i skłoniłam się przed nim z wielką czcią. Nie przyjąwszy ofiary oddalił się błogosławiąc mnie. Następnego wieczoru, gdy siedziałam ze złożonymi rękami podczas medytacji, srebrny amulet zmaterializował się w moich dłoniach, tak jak to sadhu przyrzekł. Poczułam jego lekkie chłodne dotknięcie. - Strzegłam go zazdrośnie przez przeszło dwa lata, a teraz pozostawiam go pod opieką Ananty. Nie martw się z powodu mnie, mój wielki guru poprowadzi mnie w ramiona Nieskończonego. Żegnaj, moje dziecię. Matka Świata będzie się tobą opiekować...

25

Blask oświecenia zstąpił na mnie, gdym posiadł ten amulet - obudziło się we mnie wiele uśpionych wspomnień. Talizman, okrągły i osobliwy swą starożytnością, pokryty był sanskryckimi literami. Zrozumiałem, że pochodzi od nauczycieli z poprzednich żywotów, którzy niewidzialnie kierują moimi krokami. Naturalnie, miał on jeszcze dalsze znaczenie, lecz nie odsłania się w pełni duszy amuletu17.



Jak w końcu talizman znikł w bardzo nieszczęśliwych okolicznościach mego życia i jak strata jego stała się zwiastunem znalezienia guru, nie będę opisywać w tym rozdziale.

Jednakże mary chłopiec, któremu udaremniono próby dotarcia do Himalajów, codziennie podróżował daleko na skrzydłach swego amuletu.

ROZDZIAŁ 3 Święty o dwóch ciałach

- Ojcze, czy pozwolisz mi wyjechać na wycieczkę do Benaresu, jeśli ci przyrzeknę, że sam dobrowolnie powrócę do domu?

Ojciec rzadko hamował moje żywe zamiłowanie do podróży. Pozwalał mi, nawet wówczas gdy byłem małym chłopcem, zwiedzać wiele miast i miejsc pielgrzymkowych. Zwykle towarzyszył mi jeden lub kilku moich przyjaciół, mogliśmy też podróżować wygodnie pierwszą klasą. Stanowisko ojca w Kompanii kolejowej było bardzo dogodne dla prowadzącej koczowniczy tryb życia naszej rodziny.

Ojciec przyrzekł mi, że moją prośbę weźmie pod uwagę. Następnego dnia wezwał mnie do siebie i wręczył mi bilet na przejazd z Bareilly do Benaresu i z powrotem, pewną ilość rupii i dwa listy.

- Mam pewną sprawę do mego przyjaciela - Kedar Nath Babu w Benaresie. Niestety zgubiłem jego adres. Jestem jednak przekonany, że potrafisz mu doręczyć ten list z pomocą naszego wspólnego przyjaciela Swamiego Pranabanandy. Swami, który jest moim bratem--uczniem, osiągnął wysoki poziom duchowy. Towarzystwo jego przyniesie ci pożytek; ten drugi list jest listem polecającym cię jemu.

Oczy ojca zadrgały, gdy dodał: "pamiętaj, abyś więcej nie uciekał z domu".

Wyruszyłem w drogę z entuzjazmem moich dwunastu lat (chociaż czas nigdy nie zmniejszył mej rozkoszy oglądania nowych krajobrazów i obcych twarzy). Przybywszy do Benaresu udałem się natychmiast do domu Swamiego. Drzwi frontowe były otwarte; wszedłszy, dotarłem do długiego pokoju, jakby hallu, na drugim piętrze. Siedział w nim na lekkim podwyższeniu, w lotosowej postawie, dość krzepki mężczyzna, mający tylko opaskę na biodrach. Jego głowa i twarz bez zmarszczek były wygolone całkowicie; piękny uśmiech igrał na jego ustach. Aby rozproszyć niepokojące mnie myśli, pozdrowił mnie jak starego przyjaciela:

- Baba anand (bądź szczęśliwy, mój drogi). - Powitanie to wypowiedział serdecznie dźwięcznym głosem. Ukląkłem i dotknąłem Jego stóp.

27

- Czy jesteś Swami Pranabananda?



Przytaknął. - Jesteś synem Bhagabattiego? - Powiedział to zanim zdołałem wyjąć list ojca z kieszeni. Zaskoczony tym wręczyłem mu jednak list polecający, choć wydawał się zbyteczny.

- Naturalnie, ułatwię ci porozumienie się z Kadarem Nath Babu. Święty jeszcze raz zadziwił mnie swoim jasnowidzeniem. Spojrzał na list i powiedział kilka serdecznych zdań o moim ojcu.

- Widzisz, ja mam dwie emerytury. Jedną dzięki poparciu twego ojca, u którego kiedyś pracowałem jako urzędnik kolejowy. Drugą dzięki poparciu Ojca Niebieskiego, dla którego zakończyłem sumiennie wszystkie swe ziemskie obowiązki życiowe.

Zdanie to było dla mnie bardzo niejasne. - Jaką emeryturę, panie, otrzymujesz od Ojca Niebieskiego? Czy rzuca ci pieniądze?

Swami roześmiał się. - Mam na myśli niezgłębiony pokój - nagrodę za wiele lat głębokiej medytacji. Nigdy teraz nie pragnę pieniędzy. Nieliczne moje materialne potrzeby są całkowicie zaspokojone. Później sam zrozumiesz znaczenie drugiej emerytury.

Przerywając nagle naszą rozmowę święty stał się poważny i nieruchomy. Otoczyła go atmosfera Sfinksa. Z początku oczy jego zabłysły, jakby obserwował coś z zainteresowaniem, potem zamgliły się. Poczułem się zmęczony jego małomównością; nie powiedział mi jeszcze, jak mam odnaleźć przyjaciela ojca. Trochę niespokojnie rozejrzałem się po pustym pokoju, w którym oprócz nas nie było nic. Znużony mój wzrok zatrzymał się na jego drewnianych sandałach, leżących pod jego siedzeniem.

- Mały panie18, nie niepokój się, człowiek, którego chcesz zobaczyć, przyjdzie do ciebie w ciągu pół godziny! - Jogin czytał w mym umyśle - rzecz w tym momencie nie taka trudna!

I znów zapadł w nieprzeniknione milczenie. Niebawem zegarek wskazał mi, że trzydzieści minut minęło.

Swami przebudził się. - Sądzę, że Kadar Nath Babu zbliża się do drzwi.

Usłyszałem, że ktoś idzie po schodach do góry. Opanowało mnie nagle zdumienie i chaos myśli: Jakże się to mogło stać, że przyjaciel ojca został wezwany w to miejsce bez pomocy posłańca? Przecież od chwili mego przybycia swami nie rozmawiał z nikim oprócz mnie!

Natychmiast wybiegłem z pokoju i zbiegłem po schodach. W poło wie schodów spotkałem smukłego, mającego ładną cerę człowieka średniego wzrostu. Zdawało się, że bardzo się spieszy.

28

- Czy pan jest Kedar Nath Babu? - zapytałem z podnieceniem



w głosie.

- jak. Czy jesteś synem Bhagabatiego, który tu czeka na mnie?

Uśmiechał się do mnie przyjaźnie.

- Panie, jak to się stało, że pan tu przyszedł? - Odczuwałem jeszcze mocną, choć już opadającą falę zdumienia z powodu jego zagadkowego przybycia.

- Wszystko jest dzisiaj tajemnicze! Przed niecałą godziną skończyłem swą kąpiel w Gangesie, gdy zbliżył się do mnie Swami Pranabananda. Nie mam pojęcia, skąd on wiedział, że tam jestem.

- Syn Bhagabatiego czeka na ciebie u mnie w pokoju - powiedział. - Czy możesz pójść ze mną? - Chętnie się zgodziłem. Gdy szliśmy obok siebie, Swami pomimo swych drewnianych sandałów dziwnie mnie wyprzedzał, chociaż ja noszę wygodne buciki.

- Ile czasu potrzeba na dojście stąd do mego domu? - Pranabananda nagle się zatrzymał, aby mi zadać to pytanie.

- Około pół godziny.

- Mam jeszcze coś do załatwienia. - Spojrzał na mnie zagadkowo. - Muszę cię wyprzedzić. Zastaniesz mnie w domu, gdzie razem z synem Bhagabatiego będziemy cię oczekiwać!

Zanim mogłem coś odpowiedzieć, szybko oddalił się i zniknął w tłumie. Szedłem tu tak szybko, jak tylko mogłem.

Wyjaśnienie to tylko spotęgowało moje zdumienie. Zapytałem, jak długo zna Swamiego.

- Spotkaliśmy się kilka razy w ostatnim roku, ale to było już dość dawno. Bardzo się ucieszyłem, spotykając go dziś ponownie po kąpieli.

- Nie mogę uwierzyć własnym uszom! Czy postradałem zmysły? Czy go pan spotkał w wizji, czy też faktycznie go widział, dotykając jego ręki, słysząc odgłos jego kroków?

- Nie rozumiem, o co ci chodzi! - Kedar oburzył się gniewnie. - Ja nie kłamię. Czyż nie rozumiesz, że tylko od Swamiego mogłem się dowiedzieć, że czekasz na mnie w tym miejscu?

- Przecież ten człowiek, Swami Pranabananda, przez cały czas był przed mymi oczyma, od momentu gdy przyszedłem do niego przed godziną. - Wyjawiłem bez namysłu całą sprawę.

Otwarł szeroko oczy. - Czy żyjemy w tych materialistycznych czasach, czy też śnimy? Nigdy się nie spodziewałem, że będę w mym życiu świadkiem takiego cudu! Myślałem, że nasz Swami jest zupełnie zwyczajnym człowiekiem, a teraz widzę, że potrafi zmaterializować się w drugie ciało i działać w nim. - Weszliśmy obaj do pokoju świętego.

29

- Patrz, oto te same sandały, które miał na stopach nad rzeką



- szeptem powiedział mi Kedar Nath Babu. - Ubrany był tylko w opaskę, tę samą, którą teraz na nim widzę.

Kiedy gość pochylił się przed nim w ukłonie, święty zwrócił się do mnie z żartobliwym uśmiechem:


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3   4   5   6   7   8   9   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə