Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə34/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   30   31   32   33   34   35   36   37   ...   42

- Czy teraz rozumiesz? - Mistrz uśmiechnął się czarująco.

- Tak, dzięki twej łasce. Nie mam słów wdzięczności!

Nigdy ani z pieśni, ani z opowiadań nie otrzymałem tyle wiedzy dającej natchnienie. Chociaż hinduskie pisma święte mówią o światach przyczynowym i astralnym oraz o trzech ciałach człowieka, to jakże blade i dalekie od rzeczywistości są te ich stronice w porównaniu z żywą prawdą przeżyć mego zmartwychwstałego Mistrza! Dla niego nie istniał żaden nieznany świat, z którego granic żaden podróżny nie wraca!

- Przenikanie się trzech ciał człowieka znajduje swój wyraz w troistej jego naturze w rozmaity sposób - mój wielki guru mówił dalej. - Podczas swego pobytu na Ziemi istota ludzka jest mniej lub bardziej świadoma swych trzech ciał. Gdy człowiek celowo posługuje się swymi zmysłami, smakując, wąchając, dotykając, słuchając lub patrząc, wówczas zasadniczo działa on głównie z pomocą swego fizycznego ciała. Gdy wyobraża sobie, że coś lub kogoś chce, działa głównie przy pomocy astralnego ciała. Ciało przyczynowe czynne jest wówczas, gdy człowiek myśli lub zagłębia się w introspekcji albo medytacji; kosmiczne, genialne myśli zjawiają się u człowieka, który nawykowo posługuje się swym ciałem przyczynowym. W tym znaczeniu można sklasyfikować ogólnie każdą jednostkę ludzką jako: "człowieka materialnego", "człowieka energii" lub jako "człowieka intelektualnego".

Przez około szesnaście godzin dziennie człowiek utożsamia się ze swym fizycznym narzędziem. Potem śpi: jeśli ma sny, pozostaje w swym ciele astralnym, stwarzając bez wysiłku wszelkie przedmioty, podobnie jak to czynią istoty astralne. Jeśli sen człowieka jest głęboki i wolny od obrazów, może on na kilka godzin przenieść swą świadomość lub poczucie swego ,ja" do ciała przyczynowego; taki sen daje nowe siły. Człowiek mający sny kontaktuje się ze swym astralnym, a nie przyczynowym ciałem; sen jego nie jest w pełni pokrzepiający.

376


377

Z miłością obserwowałem Sri Jukteswara w czasie jego cudownego wykładu.

- Boski Guru - rzekłem - ciało twe wygląda tak samo jak wtedy, gdy ostatnio płakałem nad nim w aszramie w Puri.

- O tak, moje ciało jest doskonałą kopią starego, materializuję lub dematerializuję tę postać, kiedy zechcę, o wiele częściej aniżeli to czyniłem za życia na Ziemi. Dzięki szybkiej dematerializacji podróżuje obecnie momentalnie ekspresem świetlnym z planety na planetę, lub właściwiej, z astralnego świata do przyczynowego lub fizycznego. - Mój boski guru uśmiechał się. - Chociaż w tych dniach poruszałeś się tak szybko, nie miałem żadnej trudności w odszukaniu cię w Bombaju!

- O Mistrzu, tak głęboko martwiłem się z powodu twej śmierci!

- Ach, pod jakim względem umarłem? czy nie ma w tym jakiejś sprzeczności? - Oczy Sri Jukteswara mrugały z miłością i rozbawieniem.

- Ty tylko marzysz na Ziemi; na Ziemi widziałeś tylko moje ciało-marzenie - mówił guru dalej. - Potem pogrzebałeś to cia-ło-marzenie. Teraz moje subtelniejsze ciało fizyczne, które oglądasz, a nawet teraz ściskasz zbyt mocno! zmartwychwstało na innej, subtelniejszej planecie wyobrażonej przez Boga. Pewnego dnia to subtelniejsze ciało-marzenie jak i subtelniejsza planeta-marze-nie również umrze; one także nie są wieczne. Każda barika-marze-nie musi wreszcie prysnąć przy bliższym jej dotknięciu. Dostrzegaj, mój synu Yoganando, różnicę pomiędzy marzeniem a Rzeczywistością.

Ta idea wedyjskiego zmartwychwstania zdumiała mnie. (Idea Życia i śmierci jako względności samej myśli. Wedanta uczy, że Bóg jest jedyną rzeczywistością; każda istota czy indywidualne istnienie jest "mayą" czyli ułudą. Ta filozofia monizmu uzyskała najwyższy swój wyraz w Komentarzach Siankary do Upaniszadów). Zawstydziłem się, że współczułem Mistrzowi, kiedy widziałem jego martwe ciało w Puri. Zrozumiałem wreszcie, że mój guru zawsze był w pełni oświecony w Bogu, że zdawał sobie sprawę, iż jego życie i śmierć na Ziemi oraz jego obecne zmartwychwstanie nie są niczym więcej jak tylko względnością Boskich idei w kosmicznym marzeniu.

- Powiedziałem ci już Yoganando prawdę o mym życiu, śmierci i zmartwychwstaniu. Nie dręcz się z powodu mnie; raczej rozpowszechniaj wszędzie historię mego zmartwychwstania i przejścia z utworzonej marzeniem Boga Ziemi na nową planetę, utworzoną marzeniem Boga

dla dusz w szacie astralnej! Nowa nadzieja wstąpi do serc nieszczęśników, zalęknionych śmiercią, marzycieli tego świata.

Moje wymagania wobec ciebie były wielkie, nieodpowiednie dla natury większości ludzi. Często łajałem cię bardziej aniżeli powinienem był. Wytrzymałeś mą próbę; twoja miłość jaśniała poprzez chmury wszystkich nagan. - Dodał delikatnie: - Przyszedłem, aby ci także powiedzieć: Nigdy już nie będę surowym sędzią. Nie będę cię nigdy więcej strofował.

Jakże dużo nagan potrzebowałem od swego wielkiego guru! Każda z nich była dla mnie opiekuńczym aniołem stróżem.

- Najdroższy Mistrzu! Łajaj mnie milion razy - strofuj mnie teraz.

- Nie będę cię już nigdy upominał. - Jego boski głos był poważny, choć za powagą ukrywał się uśmiech. - Ty i ja będziemy się razem śmiać dopóki nasze postacie w "mayi" - złudzeniu będą się wydawać odrębne, w końcu pogrążymy się jako jedność w Kosmicznym Umiłowanym; uśmiech nasz będzie Jego uśmiechem, a nasza wspólna pieśń radości będzie wibrować przez całą wieczność, by wreszcie zjednoczyć się z Absolutem.

Sri Jukteswar udzielił mi jeszcze wyjaśnień co do pewnych kwestii, których tu nie mogą ujawniać. W ciągu dwóch godzin, które spędził ze mną w pokoju hotelowym w Bombaju, udzielił mi odpowiedzi na każde pytanie. Pewna ilość przepowiedni, wypowiedzianych przez niego w ów czerwcowy dzień 1936 r., już się spełniła.

- Pożegnam cię teraz, kochany! - Przy tych słowach poczułem, że Mistrz rozpływa się w mych obejmujących go ramionach.

- Dziecko moje - zabrzmiał jego głos poruszając do głębi mą duszę - ilekroć przekroczysz wrota nirbikalpa samadhi i wezwiesz mnie, przybędę do ciebie w ciele z krwi i kości, tak samo jak dzisiaj!

Z tą niebiańską obietnicą Sri Jukteswar zniknął mi z oczu. Głos obłoku powtarzał z muzycznym echem: - Powiedz wszystkim! Każdy, kto przy pomocy nirbikalpa samadhi zrozumie, że Ziemia jest marzeniem Boga, może przejść na subtelniejsza, stworzoną także marzeniem planetę i znaleźć mnie tam zmartwychwstałego w ciele zupełnie podobnym do mego ciała ziemskiego. Yoganando, powiedz to wszystkim!

Zniknął smutek rozstania. Żal i ból z powodu jego śmierci, co tak długo pozbawiał mnie spokoju, rozwiał się teraz zupełnie. Szczęście tryskało jakby niezliczonymi fontannami z otwartej na nowo mej duszy. Kanały jej oczyściły się w ekstazie. Dawniejsze me inkarnacje Ukazały mi się przed okiem wewnętrznym jak obrazy filmowe. Dobra

i zła karma przeszłości rozpuściła się w świetle kosmicznym, które dzięki wizycie Mistrza rozlało się dokoła mnie.

W niniejszym rozdziale mej autobiografii podporządkowałem się żądaniu Mistrza i podałem radosną nowinę, choć wprawi ona beztroskie obecne pokolenie w jeszcze jedno zakłopotanie. Człowiekowi dobrze znane jest pełzanie, rozpacz rzadko jest mu obca; ale jest to wyrazem jego zepsucia, a nie częścią prawdziwego losu człowieka. W dniu, w którym on tego zechce, znajdzie się na ścieżce wolności. Zbyt długo człowiek poddawał się zgorzkniałemu pesymizmowi swych doradców wmawiających w niego: "prochem jesteś" pomimo jego niezwyciężonej duszy.

Nie tylko ja jeden miałem szczęście widzieć zmartwychwstałego guru.

Jednym z uczniów Sri Jukteswara była pewna staruszka, nazywana przyjaźnie "Ma" (Matka), której dom sąsiadował z pustelnią w Puri; podczas swych porannych przechadzek Mistrz często zatrzymywał się przy niej na chwilę rozmowy. Wieczorem 16 marca 1936 r. "Ma" przybyła do aszramy i prosiła o widzenie się z guru.

- Jakże, przecież Mistrz umarł przed tygodniem! - Swami Sebananda, zarządzający teraz pustelnią w Puri, spoglądał na nią ze smutkiem.

- To niemożliwe! - Zaprotestowała staruszka z uśmiechem. Wówczas Sebananda opowiedział jej szczegółowo o pogrzebie.

- Proszę pójść za mną - powiedział - zaprowadzę na front ogrodu do jego grobu.

"Ma" potrząsnęła głową. - Dla niego nie ma grobu! Dziś rano o godzinie dziesiątej szedł koło drzwi mego domu na zwykłą swą przechadzkę. Rozmawiałam z nim przez kilka minut na wolnym powietrzu. - Proszę przyjść dziś wieczór do aszramy - rzekł.

A wtedy cudowne błogosławieństwo spłynęło na tę moją starą, siwą głowę! Nieśmiertelny guru chciał, abym zrozumiała, w jakim przemienionym ciele odwiedził mnie dziś rano!

Zdumiony Sebananda uklęknął przed nią.

- "Ma" - rzekł - jakiż ciężar smutku zdjęłaś z mego serca! On zmartwychwstał!

ROZDZIAŁ 44 Z Mahatmą Gandhim w Wardha

- Witam was w Wardha - Mahadew Desai, sekretarz Mahatmy Gandhiego, powitał Miss Bletsch, Mr. Wrighta i mnie serdecznymi słowy i ofiarowaniem wieńców khaddaru (uprzędzionej w domu bawełny). Wczesnym rankiem pewnego sierpniowego dnia mała nasza grupka dopiero co wysiadła z pociągu na stacji Wardha, chętnie porzucając pył i upał pociągu. Przekazawszy nasz bagaż na wózek zaprzężony w byczka, wsiedliśmy do otwartego samochodu razem z panem Desai i jego towarzyszami, Babasahebem Daszmukh i dr Pingale. Po krótkiej przejażdżce po błotnistych wiejskich drogach znaleźliśmy się w "Maganwadi": aszramie hinduskiego świętego polityka.

Pan Desai zaprowadził nas natychmiast do pokoju, w którym siedział Mahatmą Gandhi ze skrzyżowanymi nogami. W jednej ręce trzymał pióro, w drugiej skrawek papieru, a na twarzy jego widniał szeroki serdeczny ujmujący uśmiech.

- Witam! - napisał w języku hindi, bo był to poniedziałek, dzień jego milczenia.

Chociaż było to nasze pierwsze spotkanie, odczuwaliśmy do siebie nawzajem gorącą sympatię. W 1925 r. Mahatmą Gandhi zaszczycił swymi odwiedzinami szkołę w Ranczi i w księdze gości wpisał łaskawie swe słowa uznania.

Drobny, sto funtów ważący, święty promieniował fizycznym, umysłowym i duchowym zdrowiem. Jego łagodne oczy jaśniały inteligencją, szczerością i umiejętnością rozpoznania; ten mąż stanu wypowiadał żarty i okazywał się zwycięzcą w tysiącu prawniczych, społecznych i politycznych walk. Żaden inny przywódca na świecie nie zyskał sobie tak ugruntowanego miejsca w sercach swego narodu, jakie Gandhi zajmuje w sercach milionów niewykształconych Hindusów. Spontanicznym ich hołdem jest słynny jego tytuł - Mahatmą - "Wielka Dusza". (Pełne jego nazwisko rodowe brzmi: Mohandas Karamchand Gandhi. On sam nie nazywa siebie nigdy "Mahatmą"). Dla nich tylko Gandhi ogranicza swój strój do powszechnie karykatu-

381

ryzowanej opaski biodrowej, symbolu jego jedności z uciskanymi masami, których nie stać na nic więcej.



"Mieszkańcy aszramy są całkowicie do waszej dyspozycji, proszę korzystać z ich usług". Z charakterystyczną uprzejmością Mahatma wręczył mi pospiesznie napisaną notatkę w chwili, gdy pan Desai już prowadził naszą grupkę w stronę domu dla gości.

Przewodnik nasz poprowadził nas przez sad owocowy i ogród kwiatowy do pokrytego dachówką budynku z zakratowanymi oknami. Na frontowym dziedzińcu znajdowała się sadzawka o średnicy dwudziestu pięciu stóp, przeznaczona, jak powiedział pan Desai, do gromadzenia wody do podlewania; w pobliżu stało obracające się cementowe koło do młócenia ryżu. Każdy z małych pokoi gościnnych zawierał tylko najkonieczniejsze minimum: łóżko zrobione ręcznie ze sznura. Wybielona kuchnia szczyciła się kranem w jednym kącie i paleniskiem w drugim. Do uszu naszych dochodziły proste, kadyjskie dźwięki, krzyki wron i wróbli, ryczenie bydła oraz stukanie dłut obrabiających kamienie. Przeglądając dziennik podróży Mr. Wrighta pan Desai otwarł go na nowej stronie i wpisał wykaz ślubów satyagrahy, składanych przez wszystkich uczniów Mahatmy (satyag-raha w dosłownym sanskryckim znaczeniu oznacza "trzymanie się prawdy". Satyagraha jest sławnym ruchem nieużywania przemocy, prowadzonym przez Gandhiego).

"Niewyrządzanie krzywdy, przestrzeganie prawdy; niekradzenie; celibat; nieposiadanie niczego; praca fizyczna; opanowanie łakomstwa; nieustraszoność; jednakowe poszanowanie wszystkich religii; swadeszi (używanie wyrobów chałupniczych); odrzucenie przemocy. - tych jedenastu zasad należy przestrzegać jako ślubów w duchu pokory".

W dwie godziny po przybyciu towarzysze moi i ja zostaliśmy zaproszeni na obiad. Mahatma już siedział pod arkadą ganku aszramy biegnącego od jego pracowni przez dziedziniec. Około dwudziestu pięciu bosych satyagrahów siedziało na ziemi, mając przed sobą mosiężne kubki i talerze. Wspólna chóralna modlitwa, po której podano potrawy w wielkim mosiężnym garnku zawierającym czapati (placki pszenne), skropione ghi talsari (gotowane i pokrajane jarzyny) i cytrynowy dżem.

Mahatma jadł czapati, gotowane buraki, jakieś surowe jarzyny i pomarańcze. Obok jego talerza znajdowała się duża misa pasty z bardzo gorzkich liści nim, znanego środka czyszczącego krew. Mahatma wziął łyżeczką porcję i położył mi ją na talerz. Połknąłem

382


nie żując, przypomniawszy sobie dni dzieciństwa, kiedy to matka zmuszała mnie do połykania nieprzyjemnej dawki. Gandhi natomiast jadł pastę z "nimu" kęs za kęsem, z przyjemnością z jaką zwykle spożywa się owoce.

W tym drobnym zdarzeniu odkryłem u Mahatmy zdolność świadomego oddzielania swego umysłu od zmysłów. Przypomniałem sobie głośną operację wyrostka robaczkowego, dokonaną na nim przed laty. Odmówiwszy przyjęcia środków znieczulających, święty rozmawiał pogodnie ze swymi uczniami przez cały czas operacji, a jego zaraźliwy śmiech świadczył, że nie czuje bólu.

Po południu nadarzyła się sposobność do rozmowy ze znanym uczniem Gandhiego, córką angielskiego admirała, Miss Madeleine Slade, zwaną obecnie Miraben.125 Jej spokojna twarz płonęła zapałem, gdy w nienagannym hindi opowiadała mi o swych codziennych czynnościach.

- Praca nad oświatą wsi opłaca się! Co dzień rano o godzinie piątej grupa nasza udaje się do wieśniaków w sąsiedztwie, aby im pomagać i uczyć ich prostych zasad higieny. Postawiliśmy sobie za cel czyszczenie ich ustępów i ich mułem krytych chat. Wieśniacy są analfabetami; nie można ich wychowywać inaczej jak tylko przykładem! - roześmiała się wesoło.

Spojrzałem z podziwem na tę wysoko urodzoną Angielkę, której prawdziwie chrześcijańska pokora pozwala wykonywać pracę kanalarza, zwykle zlecaną "niedotykalnym".

- Przybyłam do Indii w 1925 r. - powiedziała mi. - W kraju tym czuję, że powróciłam do domu. Obecnie nigdy nie chciałabym wrócić do dawnego swego życia i dawnych zainteresowań.

Rozmawialiśmy chwilę o Ameryce. - Z przyjemnością i zdumieniem - rzekła - obserwuję głębokie zainteresowanie sprawami duchowymi u wielu Amerykanów, którzy odwiedzają Indie. (Miss Slade przypomniała mi inną wybitną zachodnią kobietę, Miss Mar-garet Woodrow Wilson, najstarszą córkę wielkiego prezydenta Ameryki, którą spotkałem w Nowym Jorku. Żywo interesowała się Indiami, później przybyła do Pondiszery, gdzie spędziła ostatnich pięć lat swego życia, kierując się ścieżką dyscypliny u stóp Aurobinda Ghosha).

Ręce Miraben zajęły się niebawem czarką (kołowrotek). Dzięki wysiłkom Mahatmy czarki są teraz na wsi indyjskiej wszędzie w użyciu, Gandhi zachęcając do odrodzenia chałupniczego przemysłu opiera się na słusznych ekonomicznych i kulturalnych racjach; nie

383

doradza on jednak fanatycznego odrzucenia wszelkiego nowoczesnego postępu. Maszyny, pociągi, samochód, telegraf odegrały ważną role w jego własnym potężnym życiu! Pięćdziesiąt lat w więzieniu i na wolności, w zmaganiu się codziennie z praktycznymi drobiazgami i realiami świata polityki tylko spotęgowało jego równowagę, otwartość umysłu, zdrowy rozum i żartobliwe traktowanie osobliwości ludzkiego widowiska.



O godzinie szóstej nasza trójka zjadła kolację w gościnie u Babasa-heba Deszmukha. O siódmej wieczorem godzina modlitwy, znaleźliśmy się z powrotem w aszramie Maganwadi i wdrapaliśmy się na dach, gdzie trzydziestu satyagrahów siedziało w półkolu dokoła Gandhiego. On sam siedział na słomianej macie, a starodawny zegarek kieszonkowy znajdował się przed nim. Blade słońce rzucało ostatnie blaski na palmy i banany; odezwało się brzęczenie nocy i świerszczy. Atmosfera była pełna pogody; porwał mnie zachwyt.

Uroczysty śpiew wykonywał Desai, któremu odpowiadała grupa; potem czytano Gitę. Mahatma zwrócił się do mnie, abym odmówił końcową modlitwę. Potem nastąpiło boskie zjednoczenie myśli i dążeń. Zawsze będę pamiętał medytację na dachu w Wardha pod pierwszymi gwiazdami.

Punktualnie o ósmej Gandhi przerwał swe milczenie. Herkulesowa praca jego życia wymaga dokładnego podziału czasu.

- Witam cię, swamidżi! - Tym razem pozdrowienie Mahatmy obeszło się bez papieru. Schodziliśmy właśnie z dachu do jego pracowni wyposażonej po prostu w kwadratowe maty (bez krzeseł), niski pulpit z książkami, gazety, kilka zwykłych (nie wiecznych) piór; w kącie tykał zegar. Przenikała wszystko aura pokoju i pobożności. Gandhi obdarzył mnie swym czarującym, choć prawie bezzębnym uśmiechem.

- Przed laty - wyjaśniał - zacząłem przestrzegać co tydzień milczenia przez jeden dzień, aby uzyskać czas na załatwienie korespondencji. Obecnie jednak tych dwadzieścia cztery godzin stało się mą zasadniczą potrzebą duchową. Postanowienie okresowego milczenia nie jest męką, lecz błogosławieństwem.

Zgodziłem się z nim z całego serca. (Przed laty też przestrzegałem w Ameryce okresów milczenia ku utrapieniu gości i sekretarzy). Mahatma wypytywał mnie o Amerykę i Europę; roztrząsaliśmy zagadnienie Indii i świata.

- Mahadew - rzekł Gandhi, gdy Desai wszedł do pokoju - proszę przygotować dla Swamidżi salę miejską, aby jutro wieczorem mógł w niej mieć wykład o jodze.

384


Gdy żegnałem się, życzyłem Mahatmie dobrej nocy, on wręczył mi butelkę z cytrynowym olejkiem.

- Moskity Wardhy, drogi Swamidżi, nic nie wiedzą o ahimsie126

- rzekł śmiejąc się.

Nazajutrz wcześnie rano nasza mała grupka zjadła na śniadanie pszenną kaszę z melasą i mlekiem. O dziesiątej trzydzieści zostaliśmy zaproszeni do portyku aszramy na obiad z Gandhim i satyagrahami. Dzisiejsze menu obejmowało ciemny ryż, nową mieszankę jarzyn i ziarnka kardamonu.

Południe zastało mnie na przechadzce dokoła posiadłości aszramy, na terenie, na którym pasło się kilka krów o niezachwianym spokoju. Ochrona krów należy do pasji Gandhiego.

- Krowa oznacza dla mnie cały świat istot niższych od człowieka i rozciągnięcie współczucia człowieka poza jego własny gatunek

- objaśniał Mahatma. - Dzięki krowie człowiek może zrozumieć tożsamość swą we wszystkim, co żyje. Dlaczego starożytni riszi wybrali do apoteozy krowę, jest dla mnie oczywiste. Krowa w Indii jest najlepszym symbolem: ona była zawsze dawcą obfitości. Nie tylko dawała mleko, ale także umożliwiała rolnictwo. Krowa jest poematem współczucia; w szlachetnym tym zwierzęciu czyta się współczucie. Jest ona drugą matką dla milionów ludzi. Opieka nad krowami oznacza opiekę nad wszystkimi stworzeniami Boga. Wołanie niższego rodzaju stworzenia jest tym bardziej przekonywujące, że jest pozbawione słów...

Ortodoksyjny Hindus wykonuje trzy rytuały dziennie. Jednym z nich jest Bhuta Jadżna, ofiarowywanie pożywienia królestwu zwierzęcemu. Ceremonia ta symbolizuje zrozumienie przez człowieka jego zobowiązań wobec niższych istot, utożsamianych instynktownie z ciałem, pozbawionych jednak cech wyzwalającego rozumu, który właściwy jest ludzkości. Bhuta Jadżna wobec tego wzmaga u człowieka gotowość pomagania słabszemu, podobnie jak on sam w nielicznych wypadkach doznaje wsparcia i opieki ze strony wyższych, niewidzialnych istot. Człowiek ma również obowiązek odnawiania darów przyrody, tak rozrzutnej na ziemi, morzu i niebie. Ewolucyjna bariera, jaką jest niemożność porozumiewania się w przyrodzie zwierząt, człowieka i astralnych aniołów, może być w ten sposób przełamana dzięki przejawieniu miłości w milczeniu.

Pozostałe dwie jadżny poświęcone są Pitri i Nri . Pitri Jadżna jest to składanie ofiar przodkom jako symbol uznania przez człowieka jego długu wobec przeszłości, gdyż esencja jej mądrości oświeca

385


współczesną ludzkość. Nri Jadżna jest ofiarowaniem pożywienia ludziom obcym lub ubogim jako symbol aktualnej odpowiedzialności człowieka, jego obowiązków wobec współczesnych.

Zaraz po południu wykonałem po sąsiedzku Nri Jadżnę, składając wizytę w aszramie Gandhiego dla małych dziewcząt. Mr. Wright towarzyszył mi w dziesięciominutowej przejażdżce. Delikatne, młode, podobne do kwiatów twarzyczki, unoszące się ponad powłóczystymi sari! Pod koniec krótkiego przemówienia w języku hindi, które miałem wygłosić na wolnym powietrzu, spadła z nieba nagła ulewa. Ubawieni tym, wskoczyliśmy z Mr. Wrightem do auta i jadąc z powrotem do Maganwadi przecinaliśmy srebrne lustro wody. Tak wielka była tropikalna intensywność ulewy!

Gdy wszedłem ponownie do domu przeznaczonego dla gości, uderzyła mnie na nowo ogromna prostota i wszędzie widoczne objawy samoofiary. Złożony przez Gandhiego ślub nieposiadania niczego objawił się wcześnie w jego małżeńskim życiu. Wyrzekłszy się szerokiej prawniczej praktyki, która przynosiła mu dochód roczny przekraczający 20.000 dolarów, Mahatma rozdał biednym cały swój majątek.

Sri Jukteswar zwykł był łagodnie żartować z często niewłaściwego pojmowania wyrzeczenia.

"Żebrak nie może wyrzekać się bogactwa", powiedziałby Mistrz. "Jeśli człowiek narzeka: mój interes zbankrutował, moja żona opuściła mnie, wyrzeknę się wszystkiego i wstąpię do klasztoru, to czego on się na świecie wyrzeka? To nie on wyrzekł się bogactwa i miłości, to jego się wyrzeczone!"

Natomiast święci podobni do Gandhiego nie tylko czynią materialne ofiary, lecz również dokonują o wiele trudniejszego wyrzeczenia się egoistycznych motywów i prywatnego celu oraz włączają swą najgłębszą istotę w strumień rozwoju całej ludzkości.

Wspaniała żona Gandhiego, Kasturbai, nie sprzeciwiała się, gdy nie zachował on części majątku na jej i dzieci użytek. Zaślubieni we wczesnej młodości Gandhi i jego żona złożyli ślub czystości po narodzeniu się kilku synów. Cicha bohaterka w pełnym napięć dramacie, jakim było wspólne ich życie, Kasturbai szła ze swym mężem do więzienia, dzieliła jego trzytygodniowe posty i żywo uczestniczyła w jego nie mających końca obowiązkach. Złożyła ona Gandhiemu następujący hołd:

"Dziękuję ci za przywilej towarzyszenia i pomagania ci przez całe życie. Dziękuję ci za najdoskonalsze małżeństwo na świecie, oparte na brahmaczarji (samoopanowaniu), a nie na seksie. Dziękuję ci za to, że

386

nie byłeś jednym z tych mężów, którzy tracą swój czas na karty, wyścigi, kobiety, wino i śpiew, znudziwszy się swą żoną i dziećmi, podobnie jak mały chłopiec szybko się znudzi swymi dziecinnymi zabawkami. Jakże ci jestem wdzięczna, że nie byłeś jednym z tych mężów, którzy poświęcają swój czas na wzbogacenie się kosztem wyzysku pracy innych ludzi.



Jakże jestem ci wdzięczną za to, że postawiłeś Boga i kraj ponad wszystko, że miałeś odwagę swych przekonań oraz całkowitą i ślepą wiarę w Boga. Jestem ci wdzięczna za twą wyrozumiałość dla mnie i wady mej młodości, kiedy sarkałam i buntowałam się przeciw zmianie, jaką wprowadziłeś w nasze życie - od tak dużo do tak mało!

Jako młode dziewczę żyłam w domu twych rodziców; matka twoja była wielką i dobrą kobietą; ćwiczyła mnie i nauczała, jak być dzielną odważną żoną i jak zachować miłość i szacunek jej syna, mego przyszłego męża. Gdy po latach stałeś się najukochańszym kierownikiem Indii, nie miałam żadnej z tych obaw, jakie mogą oblegać żonę, która może być odsunięta na bok, gdy jej mąż wszedł na szczyt drabiny powodzenia, jak się to dzieje w innych krajach. Wiedziałam, że śmierć nas znajdzie jeszcze jako męża i żonę".

Przez całe lata Kasturbai spełniała obowiązki skarbnika publicznych funduszy, które ubóstwiany Mahatma potrafił zbierać milionami. W hinduskich domach krąży wiele zabawnych opowiadań o tym, jak denerwują się mężowie, gdy ich żony idąc na zebranie z Gandhim wkładają na siebie jakieś klejnoty; magiczny język Mahatmy, stającego w obronie uciskanych, zaczarowuje złote bransoletki i diamentowe naszyjniki tak - iż prosto z ramion i szyi bogatych kobiet wędrują do zbiorowego kosza!


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   30   31   32   33   34   35   36   37   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə