Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə8/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   4   5   6   7   8   9   10   11   ...   42

Gwałtowne wzruszenie nie pozwoliło mi na odpowiedź; w milczeniu szybko oddaliłem się.

Jak gdybym miał skrzydła zamiast obuwia, biegłem z powrotem i wnet dotarłem do wąskiej uliczki. Szybkim spojrzeniem objąłem spokojną postać, wytrwale zwróconą w moim kierunku. Jeszcze kilka szybszych kroków i znalazłem się u jego stóp.

Gurudewa (Boski nauczyciel, zwyczajowy termin sanskrycki określający nauczyciela. W języku angielskim oddają go po prostu słowem Master - Mistrz). Boska twarz z tysiąca moich wizji! Te spokojne oczy, w lwiej głowie ze spiczastą brodą i wijącymi się lokami włosów, często spoglądały na mnie poprzez mrok moich nocnych marzeń i stanowiły obietnicę, której nie rozumiałem w pełni.

"O mój ty! Przyszedłeś do mnie!" Mój guru wypowiadał te słowa raz po raz w języku bengalskim, głosem nabrzmiałym radością. "Ileż lat czekałem na ciebie!"

Zjednoczyliśmy się w milczeniu. Słowa wydawały się całkiem niepotrzebne. Bezdźwięczną pieśnią płynęła mowa z serca Mistrza do ucznia. Z niezbitą pewnością czułem, że mój guru poznał Boga i potrafi mnie prowadzić ku niemu. Zaćmienie umysłu zanikło w słabym brzasku przedurodzeniowej pamięci. Dramatyczny czas! Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość to jego cykliczne sceny. Nie po raz pierwszy oglądało mnie słońce u tych świętych stóp!

Trzymając mą dłoń, guru prowadził mnie do swej chwilowej rezydencji Rana Mahal. Atletyczna jego postać poruszała się wraz z mocnym krokiem. Wysoki, wyprostowany, w wieku około pięćdziesięciu lat, był ruchliwy i żywy jak młody mężczyzna. Ciemne jego oczy były duże 1 piękne niezgłębioną mądrością. Lekko wijące się włosy łagodziły stanowczy wyraz jego twarzy. Siła splatała się subtelnie z łagodnością.

Gdy doszliśmy do domu, mającego balkon z widokiem na Ganges, guru powiedział z miłością:

- Daję ci moje pustelnie i wszystko, co posiadam.

- Panie, przybywam szukając mądrości i poznania Boga. To są skarby, które ty posiadasz i których pragnę!

87

Indyjski zmierzch zapadł przejrzystą zasłoną zanim znów mój mistrz przemówił. W oczach jogina widniała niezgłębiona tkliwość.



- Daję ci mą bezwarunkową miłość.

Bezcenne słowa! Upłynęło ćwierć wieku zanim otrzymałem następ. ny dowód jego miłości. Wargom jego obcy był zapał; milczenie wypełniało ciszę.

- Czy obdarzysz mnie taką samą bezwarunkową miłością?

- Kocham cię wiecznie, Gurudewa!

- Zwykła miłość jest egoistyczna, mroczne jej korzenie tkwią w pożądaniach i pragnieniu ich zaspokojenia. Miłość Boska jest bezwarunkowa,, bez granic, niezmienna. Ułomności ludzkiego serca znikną na zawsze po przeszywającym dotknięciu czystej miłości

- dodał pokornie - jeśli kiedykolwiek zauważysz, że odchodzę od stanu urzeczywistnienia Boga, proszę cię, przyrzeknij mi, że przytulisz mą głowę i pomożesz mi powrócić do Kosmicznego Umiłowanego, któremu obaj cześć oddajemy.

Powstał potem w gęstniejącej ciemności i zaprowadził mnie do pokoju wewnątrz domu. Gdy jedliśmy owoce mango i migdałowe słodycze, w sposób delikatny dawał mi w rozmowie dowody, jak głęboko zna moją naturę. Byłem pełen czci dla ogromu jego mądrości, zamaskowanej wrodzoną mu pokorą.

- Nie smuć się z powodu amuletu. Już spełnił swe zadanie

- jakby w cudownym boskim zwierciadle mój guru najwyraźniej odbijał w sobie całe moje życie.

- Żywa rzeczywistość twej obecności, Mistrzu, jest większą radością niż wszelki symbol.

- Czas już na dokonanie zmiany, gdyż w swej pustelni nie jesteś szczęśliwy.

Nie wspomniałem o swym życiu; obecnie wydawało się to zbyteczne. Z naturalnego, wolnego od emfazy zachowania się guru wywnioskowałem, że nie życzył on sobie zdumionych okrzyków z powodu swego jasnowidzenia.

- Powinieneś wrócić do Kalkuty. Dlaczego miałbyś wyłączyć krewnych ze swej miłości dla całej ludzkości.

Sugestia ta spłoszyła mnie. Rodzina moja przepowiadała mój powrót, chociaż nie odpowiedziałem na listowne prośby. "Niechaj młody ptaszek polata po metafizycznym niebie", powiedział Ananta. "Skrzydełka jego zmęczą się w tej trudnej atmosferze. Niedługo zobaczymy, jak zacznie opadać w stronę domu, jak złoży swe skrzydła i pokornie spocznie w naszym rodzinnym gnieździe". Dobrze jeszcze

p

to odstraszające porównanie; byłem zdecydowany nie



opadać" w stronę Kalkuty. " - Panie, nie chcę wracać do domu. Ale pójdę za tobą wszędzie. Proszę mi podać swój adres i nazwisko.

- Swami Sri Jukteswar Giri. Główna moja pustelnia znajduje się w Serampore na ulicy Rai Ghat. Jestem tu tylko przez kilka dni z wizytą u mej matki.

Zdumiałem się. Jak przedziwnie igra Bóg z oddanymi mu ludźmi. Serampore znajduje się w odległości zaledwie dwunastu mil od Kalkuty, jednakże w tych stronach nigdy nie dostrzegłem postaci mego guru. Aby się spotkać, musieliśmy podróżować do starożytnego miasta Kasi (Benares), opromienionego pamięcią Lahiri Mahasayi. Tu również stopy Buddy, Siankaraczari 58i wielu innych wielkich joginów pobłogosławiły tę ziemię.

- Przy będziesz do mnie za cztery tygodnie. - Po raz pierwszy głos Sri Jukteswara był surowy. - Wyraziłem moje wieczyste uczucie oraz okazałem ci moją radość z powodu spotkania ciebie, a ty odmawiasz mej prośbie. Gdy spotkamy się następnym razem, musisz obudzić z powrotem moje zainteresowanie: nie będzie ci łatwo zostać moim uczniem. Konieczne jest zupełne oddanie się i posłuszeństwo mej surowej dyscyplinie.

Milczałem uparcie. Mój guru z łatwością przeniknął trudność.

- Czy myślisz, że krewni będą się śmiać z ciebie?

- Nie chcę wracać.

- Wrócisz za trzydzieści dni.

- Nigdy. - Pochyliwszy się ze czcią do jego stóp, oddaliłem się, nie złagodziwszy napięcia kontrowersji. Gdy szedłem wśród nocnych ciemności, zastanawiałem się dlaczego to cudowne spotkanie zakończyło się tonem dysharmonii. Myślałem o dwóch szalach wagi Mayi, na których każdą radość równoważy smutek! Moje młode serce nie poddawało się jeszcze kształtującym je palcom mego guru.

Następnego poranka zauważyłem wrogość w postawie mieszkańców pustelni. Moje dni były przepełnione nieodmiennie przykrościami. Po trzech tygodniach Dayananda opuścił pustelnię, aby wziąć udział w konferencji w Bombaju - nad moją nieszczęsną głową rozpętało się pandemonium.

- Mukunda jest pasożytem, który przyjmuje gościnę pustelni, a nie odwzajemnia się we właściwy sposób. - Usłyszawszy tę uwagę żałowałem po raz pierwszy, że byłem posłuszny nakazowi odesłania ojcu pieniędzy.

89

Z ciężkim sercem odszukałem jedynego mego przyjaciela Dżitendrę.



- Odchodzę stąd. Proszę cię, przekaż moje wyrazy szacunku i żalu Dayanandzie, gdy powróci z podróży.

- Ja także odejdę. Moje wysiłki w medytacji nie spotykają się tu z większą życzliwością niż twoje - Dżitendra mówił z determinacją.

- Spotkałem świętego podobnego do Chrystusa. Odwiedźmy go w Serampore.

Tak to "ptaszek" przygotował się, aby zaryzykować "opadnięcie" akurat w Kalkucie.

ROZDZIAŁ 11

Podróż dwóch chłopców bez pieniędzy do Brindabanu

- Dobrze by ojciec zrobił, gdyby cię wydziedziczył, Mukunda! Jakiś ty głupi, że odrzucasz swe życie! - Kazanie mego najstarszego brata szturmowało moje uszy.

Dżitendra i ja, prosto z pociągu (to tylko przenośnia, nie byliśmy jeszcze pokryci pyłem) przybyliśmy właśnie do domu Ananty, który niedawno przeniósł się z Kalkuty do starożytnego miasta Agry. Brat był buchalterem nadzorczym Departamentu Robót Publicznych Rządu.

- Wiesz dobrze, Ananto, że szukam tylko mego Ojca Niebieskiego.

- Najpierw pieniądze: Bóg może przyjść później! Któż to wie? Życie może trwać zbyt długo.

- Najpierw Bóg; pieniądz jest Jego niewolnikiem! Kto wie? Życie może być zbyt krótkie.

Odpowiedź moja była tylko wyrazem nastroju chwili i nie wyrażała żadnego przeczucia. (A jednak los niewiele lat wyznaczył Anandzie; w kilka lat później59 odszedł do kraju, w którym banknoty nie zajmują ani pierwszego, ani ostatniego miejsca).

- To zapewne mądrość wyniesiona z pustelni! Widzę jednak, że rozstałeś się z Benares. - Oczy Ananty zabłysnęły z nieukrywaną satysfakcją. Miał nadzieję, że zwinę swe skrzydła w rodzinnym gnieździe.

- Mój pobyt w Benaresie nie był bezowocny! Znalazłem tam wszystko, za czym tęskniło moje serce! Możesz być pewny, że to nie jest twój pandita lub jego syn!

Ananta zaśmiał się razem ze mną na to wspomnienie; musiał się zgodzić, że "jasnowidzący" w Benaresie, którego wybrał, był krótkowzroczny.

- Jakież masz plany, mój wędrowny bracie?

- Dżitendra namówił mnie na wyjazd do Agry, spragniony zobaczyć tam piękno Tadż Mahalu60 - wyjaśniłem. - Potem udajemy się do mego niedawno znalezionego guru, który ma pustelnię w Serampore.

91

Ananta zatroszczył się uprzejmie o nasze wygody. Kilka razy w ciągu tego wieczoru zauważyłem, że jego oczy zatrzymały się na mnie z namysłem.



"Znam to spojrzenie!" - pomyślałem. "Szykuje się spisek". Wszystko się wyjaśniło nazajutrz podczas pierwszego śniadania.

- Zatem czujesz się całkowicie niezależny od majątku ojca. - Spojrzenie Ananty było całkiem niewinne, gdy zarzucał tę wędkę z haczykiem w wyniku wczorajszej rozmowy.

- Jestem świadomy swej zależności od Boga.

- Słowa są tanie! Życie cię dotąd oszczędzało! Ładnie byś wyglądał, gdybyś musiał oczekiwać pożywienia i opieki od Niewidzialnej Ręki! Wnet byś zaczął żebrać po ulicach!

- Nigdy! Nigdy bym nie zaufał przechodniowi zamiast Bogu! On ma tysiąc innych sposobów oprócz miseczki żebraczej na okazanie pomocy człowiekowi!

- To frazesy! Przypuśćmy, że zaproponowałbym poddanie próbie twojej chełpliwej filozofii w realnym, materialnym świecie.

- Czy miałbym się zgodzić? Czyżbyś chciał ograniczyć Boga do tego spekulatywnego świata?

- Zobaczymy, dam ci dzisiaj sposobność rozszerzenia twoich lub potwierdzenia moich poglądów! - Ananta zatrzymał się w tym dramatycznym momencie, a potem mówił dalej powoli i poważnie:

- Proponuję, abyś razem ze swym przyjacielem Dżitendrą pojechał dziś rano do niedalekiego miasta Brindabanu. Nie możesz zabrać ze sobą ani jednej rupii; nie możesz nikogo prosić o pożywienie ani o pieniądze; nie możesz też nikomu wyjawiać swego trudnego położenia; nie możesz też w Brindabanie głodować, nie jeść ani tam pozostać. Jeżeli wrócicie tu do mego domu przed godziną dwunastą w nocy, nie złamawszy żadnego z warunków próby, będę najbardziej zdumionym człowiekiem w Agrze!

- Przyjmuję to wyzwanie! - Nie było żadnego wahania w mych słowach ani w mym sercu. Miałem we wdzięcznej pamięci przykłady szybkiej pomocy: moje wyleczenie ze śmiertelnej choroby dzięki zwróceniu się do portretu Lahiri Mahasayi, żartobliwy dar dwóch latawców dla Urny na dachu domu w Lahore, amulet darowany w chwili mego zniechęcenia, decydująca wiadomość poprzez nieznanego sadhu w Benaresie zewnątrz ogrodzenia domu filozofa, wizja Boskiej Matki i Jej wspaniałe słowa miłości, jej szybka odpowiedź na prośbę Mistrza Mahasayi w momencie mego dziecinnego przygnębienia, pomoc, która zmaterializowała mój dyplom szkoły średniej

92

; ostatni dar, mój żywy Mistrz, wymarzony w ciągu całego życia! jsjjgdy, żadną miarą nie mógłbym się zgodzić, że moja "filozofia" nie wytrzyma surowej próby walki na twardym gruncie ziemi!



- Twoja gotowość każe mi ufać tobie. Odprowadzę was zaraz do pociągu. - Ananta zwrócił się do stojącego z otwartymi ustami Dżitendry: - Musisz pojechać razem z nim jako świadek i, co bardzo prawdopodobne, jako ofiara!

W pół godziny później Dżitendrą i ja znaleźliśmy się w posiadaniu biletów w jedną stronę na naszą nieoczekiwaną podróż. Schroniliśmy się w ustronnym zakątku stacji. Ananta przekonał się wnet z zadowoleniem, że nie mamy przy sobie żadnych ukrytych skarbów; nasze skromne dhoti61 nie ukrywało nic ponad to, co było konieczne.

Gdy sprawa wiary wkroczyła w poważną dziedzinę finansów, mój przyjaciel odezwał się z protestem: - Ananta, daj mi na wszelki wypadek jedną lub dwie rupie, abym mógł do ciebie zatelegrafować w razie niepowodzenia.

- Dżitendrą - krzyknąłem zdecydowanie - nie ma mowy o jakimkolwiek sprawdzianie, jeżeli weźmiesz dla asekuracji jakieś pieniądze!

- Można być trochę spokojniejszym, gdy się ma parę monet - Dżitendrą nie powiedział już słowa więcej, gdy spojrzałem na niego poważnie.

- Mukunda, nie jestem bez serca. - W głosie Ananty zabrzmiał ton pokory. Być może, iż ruszyło go sumienie z powodu wysyłania dwóch niewypłacalnych chłopców do obcego miasta, a może z powodu jego religijnego sceptycyzmu. - Jeśli przez przypadek lub łaskę przejdziesz szczęśliwie przez próbę Brindabanu, poproszę cię, abyś mnie wtajemniczył jako swego ucznia.

Obietnica była niezwykła, jeśli się weźmie pod uwagę wyjątkowe okoliczności. Najstarszy syn w hinduskiej rodzinie rzadko skłania głowę przed swym młodszym bratem; należy mu się szacunek i posłuszeństwo jako drugiej osobie po ojcu. Nie było jednak czasu na moją odpowiedź, pociąg właśnie odjeżdżał.

Dżitendrą trwał w smutnym milczeniu, gdy tymczasem pociąg posuwał się mila za milą. Wreszcie poruszył się i pochylając się ku mnie uszczypnął mnie boleśnie:

- Nie widzę żadnego znaku, że Bóg zamierza dostarczyć nam najbliższego posiłku!

- Bądź spokojny, niewierny Tomaszu! Pan współdziała z nami.

93

- Czy nie mógłbyś sprawić, abym się pocieszył? Już przymieram z głodu na samą myśl o tym, co nas czeka. Opuściłem Benares, aby zobaczyć mauzoleum Tadż, a nie żeby znaleźć się we własnym.



- Głowa do góry, Dżitendro! Czyż nie widać pierwszych zarysów świętych miejsc w Brindabanie?62

- Głęboko cieszę się na myśl, że będę stąpał po ziemi uświęconej stopami Pana Kriszny.

Otwarły się drzwi do naszego przedziału i wsiadło dwóch mężczyzn. Najbliższa stacja miała być ostatnią.

- Młodzi chłopcy, czy macie przyjaciół w Brindabanie? - Siedzący naprzeciw mnie obcy człowiek objawiał zadziwiające zainteresowanie.

- To nie pańska sprawa - szorstko odparłem.

- Zapewne uciekliście od swych rodzin pod czarem "Złodzieja serc!" Ja też mam pobożne usposobienie. Uważam za mój obowiązek dopilnować, abyście otrzymali pożywienie i schronienie przed tym przemożnym upałem.

- Nie, panie, proszę nas zostawić. Jest pan bardzo uprzejmy, ale myli się pan biorąc nas za uciekinierów z domu.

Nie było czasu na dalszą rozmowę; pociąg stanął. Gdy Dżitendra i ja wyszliśmy na peron, nasi przygodni towarzysze ujęli nas za ręce i wezwali dorożkę konną.

Wysiedliśmy przed okazałą pustelnią, położoną wśród wiecznie zielonych drzew dobrze utrzymanego ogrodu. Dobroczyńcy nasi byli tutaj najwyraźniej znani, uśmiechnięty młodzieniec wprowadził nas bez pytania do salonu. Zostaliśmy niebawem przedstawieni starszej pani o dostojnej postawie.

- Gauri Ma, książęta nie mogli przybyć - mówił jeden z naszych towarzyszy do gospodyni aszramy. - W ostatniej chwili plany ich zostały pokrzyżowane, przesyłają wyrazy głębokiego żalu. Przywieźliśmy jednak dwóch innych gości. Gdy tylko spotkałem się z nimi w pociągu, poczułem do nich głęboką sympatię jak do czcicieli Pana Kriszny.

- Do widzenia, młodzi przyjaciele. - Nasi dwaj znajomi skierowali się do drzwi. - Spotkamy się jeszcze, jeśli Bóg zechce.

- Witam was w naszej aszramie - Gauri Ma uśmiechała sif macierzyńsko do swych nieoczekiwanych pupilów. - Nie mogliści6 przybyć w lepszy dzień. Oczekiwałam dwóch królewskich opiekunów naszej pustelni. Cóż by to był za wstyd, gdyby się nie znalazł nikt, kto by mógł ocenić przygotowane przeze mnie potrawy!

94

Te dodające apetytu słowa wywarły zgubny wpływ na Dżitendrę: wybuchnął płaczem. Perspektywa, której się obawiał w Brindabanie, okazała się królewskim przyjęciem, potrzeba nagłego przeskoku myślowego była dla niego zbyt trudna. Gospodyni nasza spojrzała na niego z umiarkowanym zainteresowaniem: widocznie była chyba przyzwyczajona do młodzieńczych wyskoków.



Zapowiedziano obiad. Gauri Ma poprowadziła nas do jadalni, w której rozchodziły się zapachy przypraw. Sama zniknęla w przyległej kuchni.

Przewidywałem tę chwilę. Wybrawszy odpowiednie miejsce w anatomii Dżitendry uszczypnąłem go solidnie w odwet za uszczypnięcie mnie w pociągu.

- Niewierny Tomaszu! Pan działa - nawet się spieszy.

Gospodyni wróciła z punkhą i równomiernie wachlowała nas na wschodni sposób, podczas gdy my siedzieliśmy przykucnięci na ozdobnych siedzeniach z koców. Uczniowie aszramy przechodzili tam i z powrotem ze trzydzieści razy. Był to nie "obiad", lecz "wystawna uczta". Od momentu pojawienia się na tej planecie nigdy dotąd ani Dżitendra, ani ja nie kosztowaliśmy takich przysmaków.

- Potrawy rzeczywiście godne książąt, Czcigodna Matko! Co pilniejszego mogli sobie znaleźć wasi królewscy opiekunowie niż przybycie na ten bankiet, nie mogę sobie wyobrazić! Zapisaliście się w naszej pamięci na całe życie!

Związani przez Anantę żądaniem milczenia - nie mogliśmy wyjaśnić miłosiernej pani, że nasze podziękowanie miało podwójne znaczenie. Przynajmniej nasza szczerość była oczywista. Oddaliliśmy się z jej błogosławieństwem i zaproszeniem zachęcającym do ponownego odwiedzenia pustelni.

Upał na ulicy był niemiłosierny. Obaj z moim przyjacielem schroniliśmy się pod wspaniałe drzewo kadamby przy bramie aszramy. Nastąpiły przykre słowa. Dżitendrę ogarnęła raz jeszcze obawa.

- W ładną kabałę się wplątałem: nasz obiad to tylko przypadkowy uśmiech fortuny. Jakże zobaczymy osobliwości tego miasta nie mając ani jednej rupii? I jak sprowadzisz mnie z powrotem do domu Ananty?

- Szybko zapominasz o Bogu, gdy masz żołądek pełny. - Moje słowa zawierały łagodny wyrzut. Jakże krótka jest pamięć łask Bożych u człowieka! Nie ma człowieka, który by nie miał za sobą jakichś spełnionych modlitw.

- Chyba nigdy nie zapomnę mej głupoty, że naraziłem się na takie ryzyko z takim wariatem jak ty!

95

- Bądź spokojny, Dżitendra! Ten sam Pan, który nas nakarmił, pokaże nam Brindaban i zapewni też powrót do Agry.



Drobny młody człowiek o przyjemnej powierzchowności zbliżył się do nas szybkim krokiem. Stanął pod drzewem i pochylił się przede mną:

- Drogi przyjacielu, ty i twój towarzysz jesteście z pewnością tutaj obcy. Proszę pozwolić mi przyjąć was jako gości i być waszym przewodnikiem.

Dla Hindusa jest niemal niemożliwe zblednąć, ale twarz Dżitendry nagle poszarzała jak u chorego. Uprzejmie odmówiłem.

- Chyba mnie pan nie odpędził? - W innych okolicznościach zatrwożenie tego obcego człowieka byłoby komiczne.

- Dlaczego nie?

- Jesteś moim guru - oczy jego szukały moich z zaufaniem. - Podczas mego południowego nabożeństwa ukazał mi się błogosławiony Pan Kriszna. Ukazał mi dwie opuszczone postacie pod tym właśnie drzewem. Jedna z nich miała twoją twarz, mój mistrzu! Często widywałem ją w medytacji! Jakaż byłaby to dla mnie radość, gdybyście przyjęli moje skromne usługi!

- I ja również jestem zadowolony, że mnie znalazłeś. Ani Bóg, ani ludzie nas nie opuścili! - chociaż zostałem zewnętrznie niewzruszony, uśmiechając się tylko do przejętej twarzy przede mną, w głębi swej istoty dziękowałem Bogu na kolanach.

- Drodzy przyjaciele, czy nie zaszczycicie mego domu swymi

odwiedzinami?

- Jesteś uprzejmy, lecz plan ten jest niewykonalny. Już jesteśmy

gośćmi mego brata w Agrze.

- To przynajmniej pozwólcie mi zwiedzić Brindaban razem

z wami.

Chętnie się zgodziłem. Młody człowiek, który powiedział nam, że nazywa się Pratap Chatterji, wynajął powóz. Zwiedziliśmy świątynię Madanamohana i inne przybytki Sri Kriszny. Noc zapadła, gdy jeszcze odprawialiśmy swe nabożeństwo w świątyni.



- Przepraszam na chwilę, kupię sandesz63. - Pratap wszedł do sklepu w pobliżu stacji kolejowej. Dżitendra i ja wałęsaliśmy się bez celu po szerokiej ulicy, teraz pełnej ludzi, bo powietrze się nieco ochłodziło. Przyjaciel nasz był przez pewien czas nieobecny, lecz w końcu powrócił, niosąc w darze wiele słodyczy.

- Proszę, pozwólcie mi spełnić tę religijną przysługę. - Pratap uśmiechał się przepraszająco, trzymając w rękach plik banknotów i dwa właśnie zakupione bilety do Agry.

96

W głębi mego serca wyraziłem wdzięczność dla Niewidzialnej Ręki za zgotowane nam przyjęcie. Czyż wykpiona przez Anantę, nie okazała hojności ponad konieczność?



- - Pratap, nauczę cię Kriya-jogi Lahiri Mahasayi, największego jogina ostatnich czasów. Jej technika będzie twoim guru.

Wtajemniczenie dokonało się w ciągu pół godziny. - Krija jest twym czintamani64 - powiedziałem nowemu uczniowi. - Technika, która, jak widzisz, jest prosta, ucieleśnia sztukę przyspieszenia duchowej ewolucji. Święte księgi hinduskie nauczają, że wcielające się "ego" potrzebuje miliona lat na wyzwolenie się od mayi. Ten naturalny okres można wybitnie skrócić z pomocą Kriya-jogi. Podobnie jak Jagadis Chandra Bose dowiódł, że można znacznie przyspieszyć wzrost rośliny, tak również z pomocą wiedzy wewnętrznej można przyspieszyć rozwój psychologiczny człowieka. Wypełniaj wiernie swe ćwiczenia, a zbliżą cię one do Guru wszystkich guru.

- Jestem szczęśliwy, że znajduję od dawna poszukiwany klucz do jogi - mówił Pratap z zadumą. - Jej działanie, rozkuwające kajdany moich zmysłów, wyzwoli mnie do życia w wyższych sferach. Dzisiejsza wizja Pana Kriszny może oznaczać tylko moje najwyższe dobro.

Siedzieliśmy chwilę w pełnym zrozumienia milczeniu, a potem powoli poszliśmy na stację kolejową. Przepełniała mnie radość, gdy wsiadałem do pociągu, lecz dla Dżitendry był to dzień do płaczu.

Mojemu pełnemu miłości pożegnaniu z Pratapem towarzyszyło tłumione łkanie obu mych przyjaciół. W czasie jazdy koleją zalała Dżitendrę jeszcze raz fala smutku. Tym razem nie w obronie siebie, lecz przeciw sobie.

- Jakże płytka jest moja wiara! Serce moje było z kamienia! Nigdy już w przyszłości nie będę wątpił w opiekę Boga!

Zbliżała się północ. Dwóch "kopciuszków" wysłanych w świat bez grosza weszło do sypialni Ananty. Twarz jego wyrażała najwyższe zdumienie. W milczeniu zasypałem stół rupiami.

- Dżitendra, powiedz prawdę! - Ton Ananty był żartobliwy. - - Czy ten młodzik nie gra komedii?

W miarę jednak jak rozwijało się opowiadanie, brat mój poważniał, a potem stał się uroczysty.

- Prawo popytu i podaży sięga do subtelniejszych niż przypuszczałem dziedzin - Ananta mówił z uduchowionym zapałem, którego nigdy przedtem u niego nie widziałem. - Po raz pierwszy rozumiem twoją obojętność na powszednie dobra świata.

97

Późno już było, lecz brat nastawał, abym mu udzielił dikszy65 (inicjacji) w krija-jodze. "Guru" Mukunda musiał w tym jednym dniu wziąć na siebie odpowiedzialność za dwóch nieszukanych uczniów.



Następnego dnia jedliśmy śniadanie w harmonii, jakiej nie było dzień przedtem. Uśmiechnąłem się do Dżitendry.

- Nie można cię okpić co do Tadżu. Zwiedźmy go przed wyjazdem do Serampore.

Pożegnawszy się z Anantą, znalazłem się niebawem razem z moim przyjacielem przed wspaniałym zabytkiem Agry, przed Tadż Maha-lem. Olśniewając bielą marmuru w słońcu, stoi jak wizja czystej harmonii i symetrii. Doskonałe otoczenie tworzą ciemny cyprys, lśniący trawnik i spokojna laguna. Wnętrze zdobią piękne koronkowe rzeźby inkrustowane półszlachetnymi kamieniami. Delikatne girlandy i ślimacznice wyłaniają się z brązowych i fiołkowych marmurów. Światło z kopuły pada na grobowce cesarza Szah-Dżahana i królowej jego państwa i jego serca Mumtaz-Mahali.

Już dość dla oczu! Tęskniłem do swego guru. Wkrótce więc razem z Dżitendrą byłem już w podróży na południe do Bengalu.

- Mukundo, od miesięcy nie widziałem swej rodziny. Zmieniłem zamiary; może później odwiedzę twego mistrza w Serampore.

Przyjaciel mój, którego usposobienie można określić łagodnie jako chwiejne, opuścił mnie w Kalkucie. Pociągiem podmiejskim wnet dotarłem do Serampore, znajdującego się dwanaście mil na północ.

Drgnąłem ze zdumienia, gdy uświadomiłem sobie, że minęło dokładnie dwadzieścia osiem dni od dnia spotkania mego guru w Benaresie.

- Przybędziesz do mnie za cztery tygodnie! - I oto dokładnie, z bijącym sercem, stałem na dziedzińcu domu przy spokojnej ulicy Rai Ghat. Wszedłem po raz pierwszy do pustelni, gdzie miałem spędzić większą część najbliższych dziesięciu lat, u "Dżjanawatara" Indii, wcielenia Mądrości.


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   4   5   6   7   8   9   10   11   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə