CzaryMary Sp z o o. W kwestii praw do wykonań publicznych sztuki należy zwracać si



Yüklə 381,47 Kb.
səhifə1/3
tarix19.11.2017
ölçüsü381,47 Kb.
#11171
  1   2   3

Rubi Birden



CzaryMary

Sp. z o.o.


W kwestii praw do wykonań publicznych sztuki

należy zwracać się do

Agencji ADiT
Tel.: (022) 822 11 99; (22) 783 98 71, fax: (022) 783 49 65
E-mail: agencja@adit.art.pl

www.adit.art.pl



Osoby:
Anna

Robert


Mamusia

Stefan


Adorator

Marta


Adam

Coś


Scena pierwsza

Scenografia – nowoczesny apartament.

ROBERT: (śpiewa) „Jak dobrze wstać, skoro świt. Jutrzenki blask duszkiem pić...”



ANNA: (wyjmuje klucze z lodówki, okulary z pralki albo coś w tym guście) Zwariowałeś?
Robert nie widzi, co robi Anna i kompletnie nie wie, o co jej chodzi.
ANNA: (już w innym temacie) Zobacz, która godzina!
ROBERT: O tej porze mogę śpiewać tylko „Umówiłem się z nią na dziewiątą”?
ANNA: Jak się w ogóle można z nimi umawiać?
ROBERT: A co ma piernik do wiatraka?
ANNA: (znajduje kolejny przedmiot w dziwnym miejscu) Zabiję cię. Czy ty się wreszcie nauczysz odkładać rzeczy na swoje miejsce? Zegarka nie mają?
ROBERT: Nie widziałaś mojego inhalatora?
ANNA: A jakbym miała pieczeń w piekarniku?
ROBERT: Przed chwilą tu był. A może zostawiłem go w samochodzie?
ANNA: Czy ty w ogóle słyszysz, co ja do ciebie mówię?
ROBERT: Co?
ANNA: Świetnie, po prostu świetnie.
ROBERT: Nie mamy piekarnika.
ANNA: Co?
ROBERT: Nie można mieć pieczeni w piekarniku, kiedy się nie ma piekarnika. To logiczne.
ANNA: O czym ty mówisz? Mieli być o siódmej.
ROBERT: Widziałaś ten inhalator?
ANNA: Tobie jak zwykle wszystko jedno.
ROBERT: A ty jak zwykle robisz z igły widły.
ANNA: Z igły widły? Dla ciebie to są z igły widły?
ROBERT: Może lepiej otworzę wino…
ANNA: Jeszcze nie otworzyłeś? Prosiłam cię o to dwie godziny temu.
ROBERT: (o inhalatorze) O, jest.
ANNA: Ty i ten twój wieczny tumiwisizm.
Robert wdycha lekarstwo z inhalatora.
ANNA: Chyba im w końcu wygarnę, co na ten temat myślę.
ROBERT: Od razu lepiej.
ANNA: Musisz być taki zblazowany?
ROBERT: Zblazowany?
ANNA: Jak mają się tak spóźniać, to niech lepiej w ogóle nie przychodzą.
ROBERT: Przecież sama ich zaprosiłaś.
ANNA: A może mamy wiecznie siedzieć jak pustelnicy? Co?
ROBERT: Widziałaś korkociąg?
ANNA: Tobie nigdy nic nie przeszkadza.
Robert pokazuje jej wino do akceptacji.
ANNA: Weź tańsze, po co rzucać perły przed wieprze.
Dzwonek do drzwi. Wchodzą Marta i Adam.
MARTA: Przepraszamy, był straszny korek.
ADAM: Przewróciła się ciężarówka z kurczakami. Wszędzie kurczaki…
ANNA: Daj spokój, nic się nie stało.
ROBERT: Na szczęście nie mamy piekarnika.

Anna rzuca Robertowi mordercze spojrzenie.
MARTA: One były żywe. Takie żółte, malutkie.
ADAM: Pomyśleliśmy, że może mielibyście ochotę na kieliszek dobrego koniaku. (daje jej butelkę)
ANNA: Rémy Martin.
Marta siada i natychmiast zaczyna robić na drutach.
ADAM: Starszy niż ty.
ANNA: Komplemenciarz. Nie trzeba było...
ROBERT: Właśnie otworzyłem wino.
ANNA: To do sosu, kochanie. Przynieś kieliszki.
ROBERT: Mówiłaś, że...
ANNA: Nie dyskutuj. (do gości) Siadajcie.
MARTA: Ładny obrus.
ANNA: To od was.
MARTA: O tak? Ja to kupiłam? Mam totalną sklerozę.
ADAM: Może byśmy znowu pojechali razem na wakacje?
MARTA: Adam wymyślił, żeby popłynąć dookoła Afryki.
ROBERT: W zeszłym roku pływaliśmy przez całe wakacje. Ja bym poleciał do Australii.
ANNA: O nie. Tam są jadowite meduzy.
ROBERT: Nie bój się. Żadna nie jest bardziej jadowita od ciebie.
ANNA: Ależ ty jesteś miły...
MARTA: Uwielbiam, jak się tak przekomarzacie. Jak para nastolatków.
ADAM: A co tam u ciebie w firmie?
ROBERT: Mam dość tej roboty. I szefa. Palant.
ADAM: Przecież nikt cię tam pod pistoletem nie trzyma.
ANNA: Szukać pracy? W tych czasach?
ROBERT: Z twoimi kwalifikacjami? Mógłbyś mieć własną firmę.
Dzwoni telefon komórkowy, Marta odbiera.
MARTA: Halo? Co się stało? Uspokój się. Jeszcze raz, co? Znowu??? Pilnuj jej, już jedziemy.
ADAM: Co tym razem?
MARTA: Mała wsadziła sobie klocek do nosa.
ADAM: Znowu???
ANNA: O matko.
MARTA: Lepszy klocek niż fasola.
ADAM: Przynajmniej nie zapuści korzeni. Jak ostatnio...
MARTA: Dobrze, że nie mamy w domu dynamitu.
ADAM: Taki mały nos, a wszystko się w nim zmieści.
ANNA: Mam nadzieję, że nic jej nie będzie.
ROBERT: Dajcie znać, co z małą.
Adam i Marta wychodzą.
ANNA: Siedzieli kilka minut, a jestem zmęczona jak po dwóch godzinach.
ROBERT: Wspólne wakacje na jachcie. Dobre sobie. Jeszcze czego.
ANNA: Widziałeś, jak oni się przejęli własnym dzieckiem? Wcale!
ROBERT: Adaś, wie jak się ustawić. Zarabia więcej ode mnie, ale żeby wkręcić się za darmochę, to pierwszy jest.
ANNA: Myślisz, że ona nie wiedziała, że ten obrus to od nich? Specjalnie tak powiedziała.
ROBERT: Ja bym robił za kapitana, nawigatora, sternika, a on by się opalał na pokładzie.
ANNA: I koniak przynieśli. Chyba najdroższy, jaki był w sklepie. Szpan. Trzeba im było oddać, jak wychodzili.
ROBERT: Jeszcze by mi mówił, co robię nie tak, bo on przecież zna się na wszystkim.
ANNA: I te pytania...
ROBERT: Niech sobie kupi jacht, chętnie z nim popływam. Za darmo.
ANNA: Czysta złośliwość.
ROBERT: A jak by się cieszył, gdyby mnie zwolnili.
ANNA: Taką słabą pamięć ma, starowinka...
ROBERT: Szczerze mówiąc, mam ich dość.
ANNA: I te robótki. Ciągle tylko te robótki. Ktoś jej ręce do tych drutów przyspawał?
ROBERT: Tych pseudoprzyjaciół, tej pracy, tego życia. Wszystkiego.
ANNA: Mogłoby się wreszcie coś zmienić.
ROBERT: Ano mogłoby.
Pojawia się Stefan. Najlepiej by było, gdyby od początku był w pomieszczeniu (niewidoczny), a teraz po prostu się ujawnił.
STEFAN: Dobry wieczór.
ANNA: Aaa!
ROBERT: Jak pan tu wszedł?
STEFAN: Nie wszedłem.
ANNA: Jak to nie? Przecież pan tu jest.
STEFAN: Ja tu nie wszedłem. Ja się po-ja-wi-łem.
ROBERT: Kim pan jest? Co pan tu robi?
ANNA: Proszę wyjść!
ROBERT: Właśnie, proszę wyjść. Bo wezwę policję.
STEFAN: Spokojnie, spokojnie.
ANNA: To jest najście!
STEFAN: Bynajmniej, pani Anno. Sami mnie państwo wezwali.
ANNA: Skąd zna pan moje imię?
ROBERT: Nikogo nie wzywaliśmy!
STEFAN: Proszę, oto moja wizytówka. Stefan Król, Czary…
ROBERT: Mary...?
STEFAN: Spółka z o.o. Może za jakiś czas wejdziemy na giełdę.
ROBERT: To jakiś żart?
STEFAN: Żart? Sam pan wie, że przekształcenie w spółkę akcyjną to nie takie hop-siup. Audyt i tak dalej...
ANNA: Dyplomowany czarodziej? Gdzieś tu jest bal przebierańców?
STEFAN: Pani Aniu, czy ja wyglądam na przebierańca? Poza tym tak naprawdę pracuję jako przedstawiciel handlowy…
ANNA: To jakiś szaleniec. Dzwoń po policję.
ROBERT: Telefon nie działa. Komórka też nie.
STEFAN: Czy dadzą mi państwo dojść do słowa?
ROBERT: Czy to pan wyłączył telefony?
STEFAN: Czy ja tu czegokolwiek dotykałem?
ANNA: O co tu chodzi?
STEFAN: Wezwaliście mnie państwo.
ROBERT: Ja nikogo nie wzywałem. (do Anny) Ty wzywałaś?
STEFAN: Razem mnie państwo wezwali. Powiedzieliście, że chcecie zmian.
ANNA: Nie rozumiem.
ROBERT: Słucham?
STEFAN: Po prostu – tak to działa. Wysłali państwo sygnał, my go odebraliśmy. Nic więcej.
ANNA: Ja zaraz zwariuję.
ROBERT: A ja dostanę ataku. Gdzie jest mój inhalator?
STEFAN: Chcą państwo zmiany w swoim życiu, tak?
ROBERT: A co panu do tego?
STEFAN: Nasza firma, w odpowiedzi na zwiększone zapotrzebowanie na zewnętrzne działania sprawcze...
ANNA: Na co?
STEFAN: Zewnętrzne działania sprawcze. Materializacje, dematerializacje, cuda różnego typu, przemiany, zamiany, telekinezę, bilokację, itp.
ROBERT: Jaja pan sobie robi?
STEFAN: Bynajmniej. Nasza firma po prostu znalazła niszę na rynku usług…
ANNA: (dopowiada, kpiąco) Magicznych.
STEFAN: Dla ludności.
ROBERT: Przecież to takie oczywiste.
STEFAN: Być może nasze metody są niekonwencjonalne. Ale za to skuteczne.
ROBERT: Ach tak. I cóż takiego może pan zaproponować?
STEFAN: Mamy bardzo szeroką ofertę. Od spełniania prostych pojedynczych życzeń, po zmianę całego życia. Proszę, tu jest katalog.
ROBERT: (do Anny) Wiesz, co? To jest tak idiotyczne, że aż zabawne.
ANNA: Pakiet życzeń?
ROBERT: Jak opowiem o tym w pracy, padną ze śmiechu.
STEFAN: Mamy w tej chwili promocję. Przy zamówieniu siedmiu życzeń depilator gratis.
ANNA: Szkoda że Marta i Adam tego nie widzą.
STEFAN: Dla państwa na początek proponowałbym dwa pakiety po trzy życzenia.
ROBERT: I to naprawdę działa?
STEFAN: Oczywiście.
ANNA: I można poprosić, o co się chce?
STEFAN: W zasadzie tak. Nie dematerializujemy zwierząt, ludzi i przedmiotów nienależących do zamawiającego. Zresztą pełny regulamin mają państwo tutaj.
ROBERT: W jakim tempie to jest realizowane?
STEFAN: Jak sobie kto życzy. Zazwyczaj klienci wybierają opcję jeden dzień – jedno życzenie.
ROBERT: To co? Zabawimy się?
ANNA: W razie czego dużo nie stracimy. Dobra. To może być naprawdę niezłe.
ROBERT: O ile to w ogóle działa.
STEFAN: Oczywiście, że działa. Sami się państwo przekonają.
ROBERT: No dobra. To poprosimy dwa pakiety po trzy. Ale jaja.
ANNA: To jest sen, prawda? Ja śnię.
STEFAN: Spełnialność jedno na dzień?
ROBERT: Niech będzie.
STEFAN: Proszę, umowa dla pani, umowa dla pana.
ANNA: Umowa?
STEFAN: Prowadzimy działalność usługową. Umowa zabezpiecza obie strony.
ROBERT: To każdy będzie miał swoje życzenia?
STEFAN: Mamy indywidualne podejście do klienta. Poza tym bierzemy pod uwagę różnice w potrzebach kobiet i mężczyzn oraz kwestie osobistych upodobań, i tak dalej…
ROBERT: No i dobrze. Inaczej od razu byłaby awantura.
ANNA: Odczepisz się wreszcie ode mnie?
ROBERT: Lepiej się zastanów, czego byś chciała.
ANNA: Ludzi nie dematerializują, niestety.
ROBERT: Masz szczęście.
STEFAN: Bardzo istotną sprawą jest klauzula poufności. Życzenia zamawia się bez obecności osób trzecich. Nie można też o nich rozmawiać do momentu realizacji.
ANNA: Niby dlaczego?
STEFAN: To taka podstawowa procedura zabezpieczająca. Jak się zdmuchuje świeczki na torcie i myśli życzenie, to też się o nim nie mówi, prawda?
ANNA: No..., tak.
STEFAN: Jedna pani zamówiła sobie odmłodzenie o dziesięć lat i pochwaliła się przyjaciółce.
ROBERT: I co? Postarzyło ją?
STEFAN: Rano obudziła się i miała w mieszkaniu trzy nosorożce.
ANNA: Nosorożce? A co mają nosorożce do odmładzania?
STEFAN: Ano właśnie nic. Musiała rozkuwać ścianę, żeby się ich pozbyć. Więc lepiej trzymać buzię na kłódkę. To co? Kto pierwszy?
ROBERT: Panie mają pierwszeństwo. Proszę bardzo. Ja pójdę zrobić sobie drinka.
Robert wychodzi.
STEFAN: No to do dzieła. Proszę zamawiać.
ANNA: To wcale nie jest takie proste. Wydawało mi się, że chcę tylu rzeczy...
STEFAN: Trudno się zdecydować.
ANNA: Ta presja czasu...
STEFAN: Może się pani zastanawiać, ile pani chce. Proszę się nie przejmować, większość ludzi ma problem ze zdefiniowaniem własnych potrzeb.
ANNA: Przecież w sumie my wszystko mamy.
STEFAN: Zawsze można mieć więcej.
ANNA: Niby tak.
STEFAN: To co? Nowy samochód?
ANNA: Niedawno kupiliśmy.
STEFAN: Dom?
ANNA: Lubię ten apartament.
STEFAN: To może lifting?
ANNA: Do tego chyba nie trzeba czarodzieja?
STEFAN: Ale u mnie wszystko bezboleśnie.
ANNA: Myśli pan, że już potrzebuję liftingu?
STEFAN: Broń Boże. I absolutnie nie chciałem pani urazić. Po prostu staram się zawęzić obszar poszukiwań. Jakieś ekskluzywne wakacje?
ANNA: Wakacje... To mi coś podsunęło. Chciałabym mieć przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół, na których zawsze można liczyć.
STEFAN: Prawdziwych przyjaciół. Zapisałem. Doskonały wybór.
ANNA: Jeszcze dwa.
STEFAN: Proszę się nie spieszyć.
ANNA: To jest trudniejsze, niż sądziłam.
STEFAN: W końcu nie codziennie można mieć spełnione życzenie ot tak.
ANNA: Ja w sumie nie mam marzeń. Mam wszystko. Dom, męża, pieniądze, pracę, ale...
STEFAN: Ale nie jest pani szczęśliwa.
ANNA: Znamy się z mężem prawie dwadzieścia lat. Spotkaliśmy się jeszcze na studiach. Na początku szaleliśmy za sobą, a teraz...
STEFAN: Rutyna?
ANNA: Chciałabym, żeby ktoś jeszcze dla mnie zwariował. Żeby mnie nosił na rękach, kupował mi kwiaty...
STEFAN: Mam zapisać?
ANNA: Naprawdę da się to zrobić?
STEFAN: Oczywiście, nie ma problemu.
ANNA: No to poproszę.
STEFAN: I ostatnie życzenie.
ANNA: Nic mi nie przychodzi do głowy.
STEFAN: Może jakieś marzenie z dzieciństwa?
ANNA: Wiem! Już wiem!
STEFAN: Niech zgadnę, kostium królewny.
ANNA: Kobiety naprawdę mają takie marzenia?
STEFAN: Klient nasz pan.
ANNA: Nie znoszę, jak matka mojego męża wpada do nas w odwiedziny. Na dodatek zazwyczaj znienacka.
STEFAN: Jak już mówiłem, nie dematerializujemy ludzi.
ANNA: Nie, nie. Po prostu nie chcę, żeby przychodziła z wizytą. Od wielu lat próbuję ją nauczyć, że nie zwala się ludziom na głowę bez uprzedzenia, ale to bezcelowe. Jeśli da się to załatwić, będę naprawdę szczęśliwa.
STEFAN: ...Zero odwiedzin teściowej. Bułka z masłem.
ANNA: Naprawdę?
STEFAN: Oczywiście. Żaden problem. Proszę, uzupełniłem umowę. Wystarczy podpisać.
ANNA: To wszystko jest takie dziwne.
STEFAN: Proszę pani, całkiem niedawno samochód uważano za diabelski wynalazek i nikt nawet nie marzył o komputerach. Świat się zmienia, trzeba iść do przodu. Jeszcze tutaj, i tu – parafkę.
ANNA: (rozgląda się nerwowo) Jesteśmy w ukrytej kamerze.
STEFAN: Kręcą tu państwo jakiś program?
ANNA: Pan kręci. Wy kręcicie.
STEFAN: Nic mi na ten temat nie wiadomo, ja jestem tylko przedstawicielem handlowym, tak jak mówiłem.
ANNA: To ja pójdę po męża.
Anna wychodzi, po chwili pojawia się Robert.
ROBERT: Jak pan został... czarodziejem?
STEFAN: Skończyłem studia podyplomowe.
ROBERT: Aha…
STEFAN: Jestem prawnikiem, specjalizuję się w prawie spółek.
ROBERT: Aha...
STEFAN: Na magię najchętniej przyjmują po prawie. Księgowi też mają zielone światło.
ROBERT: Politycy?
STEFAN: A owszem, owszem. Widzę, że rozumie pan, o co chodzi. Już pan wie, czego by pan chciał?
ROBERT: Miałem chwilę, żeby się zastanowić.
STEFAN: W pełni przygotowany. No to świetnie. Proszę bardzo.
ROBERT: Po pierwsze: z żoną znamy się już prawie dwadzieścia lat i... Sam pan rozumie...
STEFAN: Rutyna.
ROBERT: No właśnie. Chciałbym, mieć taką kobietę, żeby wszyscy się za nią oglądali.
STEFAN: ...Żeby się oglądali. Tak. Zapisałem.
ROBERT: Świetnie. Po drugie: żeby stało się coś niesamowitego, niezwykłego.
STEFAN: ...Coś niesamowitego... Tak.
ROBERT: I po trzecie: nie mam ochoty więcej oglądać przeklętej mordy mojego szefa. Nie chodzi mi o to, żeby mu się coś stało...
STEFAN: No to dobrze, bo wie pan – nie dematerializujemy...
ROBERT: Po prostu nie chcę go więcej widzieć.
STEFAN: Nie ma sprawy. Proszę podpisać.
ROBERT: To wszystko? Tak szybko?
STEFAN: Chyba tak. Podpisy są, pieczątka jest. Może pan zawołać żonę?
ROBERT: Aniu!
Wchodzi Anna.
STEFAN: Będę się z państwem żegnał. Mam nadzieję, że będą państwo zadowoleni ze swoich spełnionych życzeń.
ANNA: Zapłaciłeś panu?
ROBERT: A właśnie. Karta? Gotówka?
STEFAN: Fakturę prześlemy państwu pocztą. Zaproponuję przedłużony termin płatności – dwa tygodnie. Może być?
ANNA: I kiedy zacznie się to spełniać?
STEFAN: Jutro rano w biurze wprowadzę dane do systemu. Koło południa szefowa zatwierdzi... Pierwsze życzenie powinno się spełnić jeszcze tego samego dnia.
ROBERT: A w jakiej kolejności to będzie się działo?
STEFAN: W przypadku par spełniamy życzenia na zmianę, żeby nikt nie czuł się poszkodowany. Kolejność docelowa jest losowa i zależy od mocy przerobowych zespołu. Mają państwo jeszcze jakieś pytania?
ANNA: Nie. Chyba nie.
STEFAN: W takim razie życzę państwu wszystkiego dobrego. Dobranoc.
ROBERT: Odprowadzę pana do drzwi.
Wychodzą. Po chwili wraca Robert.
ANNA: I co? Zniknął?
ROBERT: Wyszedł.
ANNA: Rozumiesz coś z tego?
ROBERT: Ale cyrk.
ANNA: A jeśli to oszust?
ROBERT: Jak na razie nie wziął ani grosza.
ANNA: O co tu chodzi?
ROBERT: Może to świr jakiś?
ANNA: A jak to jest jakiś cyrograf?
ROBERT: W bajki wierzysz?
ANNA: Czarodziej. W XXI wieku.
ROBERT: Założę się, że to Marta z Adamem go przemycili. Niezły numer, trzeba im przyznać.
ANNA: Pewnie dlatego tak szybko się zmyli. Niby z małą na pogotowie.
ROBERT: Jeszcze jest fantazja w narodzie.
ANNA: Nie miałabym nic przeciwko, gdyby te życzenia się spełniły.
ROBERT: A o co prosiłaś?
ANNA: Nie wolno o tym gadać, nie pamiętasz?
ROBERT: Daj spokój, przecież to wszystko bujda.
ANNA: Może bujda, ale i tak ci nie powiem.
ROBERT: Ja też ci nie powiem.
ANNA: To nie mów. Łaski bez. Na pewno chcesz mieć coś większego. Samochód, jacht czy co tam…
ROBERT: Zamówiłem większy rozum. Dla ciebie.
Anna obraża się i rusza do wyjścia.
ROBERT: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubańczykom.
Scena druga

ROBERT: Ale jestem głodny.


ANNA: No i co? Spełniło ci się jakieś życzenie?
ROBERT: Jasne. Wszystkie. Jest ser?
ANNA: Marta zostawiła komórkę. Wpadną odebrać.
ROBERT: O, Boże...
ANNA: Przyjdą, wezmą telefon i wyjdą.
ROBERT: Mieliśmy w firmie sądny dzień. Nie ma sera?
ANNA: Dzwoniła twoja matka, przyjedzie w niedzielę.
ROBERT: Czy w tym domu nie może być normalnie?
ANNA: Przepraszam, twoja mamusia.
ROBERT: Chcesz się kłócić?
ANNA: Sam zacząłeś.
ROBERT: Ja o twojej nie mówię „matka”.
ANNA: Maminsynek.
Dzwonek do drzwi. Wchodzą znajomi.
ADAM: Wasza szurnięta sąsiadka znów wyprowadza koty na spacer.
ANNA: Jest nieszkodliwa.
ADAM: Ona tak. Masz wodę utlenioną?
ANNA: O matko, siadaj. Zaraz to przemyjemy.
Anna wychodzi.
MARTA: Te koty są zupełnie dzikie.
Marta i Adam robią szybką konspiracyjną akcję: wyjmują jakieś pudełka, ale stawiają je tak, że ich nie widać.
ADAM: I agresywne.
ROBERT: (o pudełkach) Co to jest?
MARTA: Ciii...
ADAM: Dałbyś mi coś do picia. Strasznie mi się pić chce.
ROBERT: No to wścieklizny raczej nie masz.
ADAM: Bardzo śmieszne.
Wraca Anna z wodą utlenioną.
ANNA: Może coś zjecie?
ADAM: Auć!
ANNA: (o jedzeniu) Hm?
ADAM: Szczypie!
ANNA: (do Adama) Nie umrzesz. (do Marty) Twoja komórka leży na komodzie, weź sobie.
MARTA: Ciekawe, kiedy głowę gdzieś posieję.
ADAM: Ale tak naprawdę...
MARTA: To my wcale nie po komórkę.
ADAM: (wyjmuje tort) Sto lat!
MARTA: Spełnienia marzeń!
ROBERT: O żesz w mordę!
Robert zaczyna nerwowo szukać czegoś, co nadałoby się na prezent.
ANNA: Ojej, pamiętaliście...
ADAM: Szampan. Schłodzony.
MARTA: I taki drobiażdżek.
ANNA: Nie trzeba było...
MARTA: Ciężko kupić ci prezent. Przecież ty wszystko masz.
Anna rozpakowuje prezent – to jakiś designerski gadżet.
ANNA: O Jezu, ale piękny!
ADAM: (do Marty) Widzisz, ja ją znam lepiej niż ty.
Wszyscy siadają do stołu. Tort, szampan.
MARTA: (wyjmuje druty i wełnę) Nie obrazicie się, jak sobie trochę podziergam? To mnie uspokaja.
Robert jest nienaturalnie rozbawiony, próbuje „zagadać” swoją wpadkę.
ROBERT: Niezły nam numer wczoraj wycięliście.
MARTA: Nie gniewajcie się. Musieliśmy pojechać z małą do lekarza. Ledwo jej wyciągnęli ten klocek z nosa.
ADAM: A jaki był płacz!
MARTA: I ugryzła lekarza w rękę.
ROBERT: Miałem na myśli tego czarodzieja.
ADAM: Czarodzieja?
ROBERT: Tego, co go tu podrzuciliście. Naprawdę przedni numer.
ADAM: Stary, o czym ty mówisz?
ROBERT: O tym czarodzieju, co nam próbował wcisnąć pakiety z marzeniami do spełnienia.
Adam i Marta spoglądają po sobie, nie mają pojęcia, o co chodzi.
ROBERT: Dajcie spokój, wiemy, że to wy. Wkręciliście nas koncertowo.
ANNA: To było naprawdę zabawne.
MARTA: To nie my.
ROBERT: No to kto?
ADAM: Może ktoś od ciebie z firmy?
ROBERT: W ramach żartu przysłaliby mi raczej kontrolę skarbową.
ROBERT: Jak nie wy nasłaliście tego czarodzieja, to kto?
ADAM: A ten dalej swoje. Stary, wyluzuj.
ROBERT: Chcę wiedzieć, kto go tu przysłał.
ADAM: Z tego co słyszę, to po prostu jakiś wariat. Pewnie uciekł z psychiatryka.
ROBERT: Ale on miał foldery. Cenniki. Wszystko miał.
ADAM: A to problem teraz coś takiego wydrukować?
ROBERT: O tym nie pomyślałem… Znacie może jakiegoś detektywa?
ANNA: Kolejna mania…
ADAM: Znam jednego faceta, pracował w policji.
ROBERT: Muszę znaleźć tego „czarodzieja”.
ANNA: Normalnie obsesja. I co ci z tego, że go znajdziesz?
ROBERT: Muszę wiedzieć, kto to jest. I o co tu w ogóle chodzi. Zaraz… Miał materiały reklamowe, to i kontakt powinien na nich być.

Że też wcześniej na to nie wpadłem!


Wybiega.
ANNA: Zawsze był trochę... (Anna pokazuje, że Robert ma kręćka)
ADAM: Chyba mu się pogorszyło.
ANNA: Daj spokój, już nie wiem, co mam robić.
MARTA: Wy tak na poważnie z tym czarodziejem?
ANNA: Sama nie wiem, to było… dziwne.
ADAM: Też by mi się przydał taki magik. Siedziałbym sobie, a on by wszystko za mnie robił.
MARTA: Akurat. Już widzę, jak ty siedzisz i nic nie robisz.
ADAM: I kazałbym sobie do każdego konta dodać po trzy zera. No, po pięć.
Wraca Robert.
ROBERT: Słuchajcie, ta firma naprawdę istnieje. Mają nagranie na sekretarce. Posłuchajcie.
GŁOS: Witamy w firmie CzaryMary spółka z o.o. Aby zamówić życzenie, wciśnij jeden, aby sprawdzić stan…

Robert wyłącza tryb głośnomówiący.
ADAM: CzaryMary spółka z o.o.?
ROBERT: No. To on. Oni.
ANNA: Beznadziejny przypadek.
ROBERT: O co ci chodzi?
ADAM: Ja też mogę sobie nagrać na sekretarce „CzaryMary spółka z o.o.”.

ANNA: Abrakadabra. Hokus pokus.


ROBERT: Przecież tu byłaś, widziałaś. Powiedz im.
ANNA: Uspokój się.
ROBERT: Przecież ja jestem spokojny!
Dzwoni telefon Adama.

ADAM: Halo? Powoli, spokojnie...


MARTA: Co?
ADAM: Mała założyła sobie garnek na głowę. Nie chce zejść.
MARTA: Olej.
ADAM: (do telefonu) Posmaruj olejem. Powoli, spokojnie, nic nie rozumiem... (do Marty) Już smarowali, nie działa.
MARTA: Skaranie boskie z tym dzieciakiem.
ADAM: Musimy lecieć. Sorry.
ANNA: Dzięki, że wpadliście.
Marta i Adam wychodzą.
ROBERT: Widziałaś to? Mało mi oka nie wybił tym zegarkiem. Tak się musiał pochwalić!
Słychać dźwięk zapalanej zapalniczki.
ANNA: (o dźwięku) Co to było?
ROBERT: Nie wiem, chyba Rolex.
Anna odwraca się tyłem do Roberta, wyczuwa w powietrzu jakiś zapach.
ROBERT: Pamiętałem. Ale zapomniałem. Naprawdę.
ANNA: Coś tu śmierdzi.
ROBERT: Po prostu zapomniałem. Przepraszam. Wynagrodzę ci to.
ANNA: Coś tu śmierdzi. Nie czujesz?
ROBERT: Jakby dym.
ANNA: Coś się pali.
ROBERT: Może nie wyłączyłaś lokówki.
ANNA: Widziałeś mnie kiedyś z lokówką?
Odwracają się i zauważają COŚ, które stoi i pali cygaro.
ANNA: Matko Boska!
ROBERT: Co to jest?
ANNA: Ja mam wiedzieć?
ROBERT: Znowu jakiś dowcip?
ANNA: Tym razem to na pewno oni.
ROBERT: Ale jak to tu przemycili? Haha! Może to kolejny prezent?
ANNA: Zrób coś.
ROBERT: Co?
ANNA: Nie wiem. Wezwij kogoś. Pogotowie. Policję. Straż pożarną.
ROBERT: Specjalistów od UFO?
ANNA: Chyba raczej kogoś z ZOO.
ROBERT: Myślisz, że to zwierzę?
ANNA: Czy zwierzęta palą cygara?
ROBERT: To dlaczego chciałaś wzywać kogoś z ZOO?
ANNA: Wymyśl coś lepszego, jak jesteś taki mądry.
ROBERT: Sio!

COŚ nie reaguje.
ANNA: Ale się przestraszyło.
ROBERT: To jest moje cygaro. Stoi i pali moją Cohibę! No żesz…
ANNA: Czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Niesamowite.
ROBERT: Zadzwonię do Adama, niech to stąd zabierają. (wybiera numer) Poza zasięgiem.
ANNA: Może po prostu wystawmy to za drzwi.
ROBERT: Gdzie jest mój inhalator?
ANNA: Otworzę drzwi, a ty to wypchnij.
ROBERT: A jak mnie ugryzie?
ANNA: Weź się w garść, do cholery!
ROBERT: Jak coś pali cygaro to ugryźć też może.
ANNA: Weź szczotkę.
ROBERT: Gdzie jest mój inhalator?!
ANNA: Idź po tę szczotkę. Ale już!
Robert wychodzi po szczotkę, wraca ze zmiotką.
ANNA: Nie tę, na miłość boską. Tę długą, na kiju. Jezu, co za kretyn!
ROBERT: Słyszałem!
ANNA: No, dawaj.
ROBERT: Jak tylko będzie na korytarzu, zamykaj. Na oba zamki.
ANNA: Nie gadaj, tylko rób, co masz robić.
Wypychają COŚ na korytarz, ryglują drzwi.
ROBERT: No!
ANNA: Całkiem grzecznie wyszło.
ROBERT: O Boże… Co za stres…
ANNA: Muszę drinka.
ROBERT: Ja się na chwilę położę. Co za stres…
Robert kładzie się na kanapie i zamyka oczy. Anna stoi przy barku, nalewa sobie drinka, za jej plecami cichutko wchodzi COŚ i staje tam, gdzie stało.
ANNA: Obcy ludzie pamiętali, ale nie ty. Oczywiście. (odwraca się, widzi COŚ) Aaaaaa!
ROBERT: Nie przesadzasz z tą histerią? Przeprosiłem.
Anna nie odpowiada, Robert odwraca się do niej, ona pokazuje na COŚ.
ROBERT: Aaaaa!
ANNA: Po co znowu to tu wpuściłeś?
ROBERT: Nawet nie wstałem z kanapy! Próbowałem się zrelaksować!
ANNA: To jak tu weszło?
ROBERT: Nie wiem?
ANNA: Przecież byłeś tu cały czas!
ROBERT: Już ci mówiłem, że próbowałem się zrelaksować. Zamknąłem oczy i…
ANNA: Sprawdź drzwi.
ROBERT: Przecież sama je zamykałaś…
ANNA: Sprawdź!
ROBERT: Zamknięte.
ANNA: Może gdzieś było drugie takie samo?
ROBERT: Jasne, są jeszcze trzy.
ANNA: Nawet tak nie żartuj. Zabierz to stąd. Zabierz to!
ROBERT: Nie dość, że w pracy…
ANNA: (znów mu przerywa) Zrób coś. Nie stój tak. Zrób coś.
ROBERT: Ale co?
ANNA: Podobno to ty tu jesteś facetem, to bądź nim przynajmniej raz!
ROBERT: Bardzo ci dziękuję.
ANNA: Będziesz tak stał i się gapił? Teraz się obraziłeś, tak?
ROBERT: To było seksistowskie.
ANNA: Jak mnie zaraz szlag nie trafi…
COŚ podchodzi do popielniczki i gasi resztkę cygara.
ROBERT: Widziałaś? Zgasiło. Samo. Rozumna istota.
ANNA: Przynajmniej jest szansa, że nie puści nam domu z dymem.
ROBERT: Może trzeba po prostu nawiązać kontakt.
ANNA: Proszę bardzo, chętnie to zobaczę.
ROBERT: Halo? Dzień dobry. Mówisz po polsku?
ANNA: Świetnie ci idzie.
ROBERT: Może nie rozumie. How do you do? Nie śmiej się ze mnie.
ANNA: Cóż za akcent, lord normalnie.
ROBERT: Czep się.
ANNA: Fantastyczne to było. Naprawdę rewelacja.
ROBERT: Mam tego dość. Jestem padnięty. Idę spać.
ANNA: Chyba żartujesz.
ROBERT: Jutro nie muszę być z samego rana w pracy, więc mnie nie budź.
ANNA: Chcesz to tak tu zostawić? Nie ma mowy! To coś nie zostanie tu na noc. Nie zasnę.
ROBERT: Wraca jak bumerang.
ANNA: Musimy coś zrobić!
ROBERT: Ja idę spać, ty rób, co chcesz.
ANNA: O nie, nie, nie, nie!
ROBERT: Zamykam drzwi do sypialni i barykaduję je komodą.
ANNA: Nie ma mowy. Nie ma mowy.
Robert wzrusza ramionami i wychodzi. Anna chwilę się zastanawia, potem biegnie za nim.
Yüklə 381,47 Kb.

Dostları ilə paylaş:
  1   2   3




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə