Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə27/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   23   24   25   26   27   28   29   30   ...   106

82 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE Ń S K IE G O .
i   stylu.  M niej  je st  może  poezyi,  ale  też  m niej  dzikości, 
m niej  szusów,  wszędzie  je st  zrozum iały  i   jasny,  co  ju ż  
bardzo  wiele;  słowem  jednem ,  ja k o   arcydzieło  (ja k   go 
okrzyczano)  bardzo  może  być  k ry ty k o w a n y ,  ale  ja k   dzieło 
ty lk o ,  może  być  nawet  chwalony. 
Osiński,  którem u  wczo­
ra j  czytaliśmy  w y ją tk i,  powiada  ty lk o :— Z  w ie lk ie j  chm ury 
m a ły  deszcz.”
Ten  sam  A ndrzej  Koźmian  w   kilkanaście  ła t  później, 
pisząc  biografię  lite ra cką   L u d w ik a   Osińskiego (*),  p rzy­
pom niał  sobie  zapewne  ten  p laski  sąd  professora  lite ra tu ry  
i   ta ką   dał  nad  nim   uwagę:  „O m y lił  się,  w yrzekłszy  to, 
o m y lił  i   pod  względem  lite ra ckim ,  i  pod  innem i względami. 
T a   chmura  nie  deszcz,  lecz  pioruny  w   łonie  swojem  nios­
ła,  które  prędzej  czy  później  zapalić  pożar  i  zniszczenie 
rozszerzyć  m ia ły .  T a   chmura  sprowadziła  n ie tylko   rewo- 
lucyę. literacką,  ale  rewolucyę  w   wyobrażeniach,  w   uczu­
ciach,  w   charakterze  narodow ym .”
K ajetan  Koźmian  zaraz  po  synu  pisze  w   tejże  ma-
teryi:
„P osłaliśm y  ci  ju ż   W allenroda.  Nie  będziesz  go  za­
pewne  adm irował:  szczególny  przedmiot,  szczególnym  spo­
sobem  w ybrany. 
N ikom u  nic  takiego  nie  przyszło  jeszcze 
do  głow y,  w ystaw iać  rymem  w a ryata,  p ija ka ,  a  dla  tem 
lepszego  uświetnienia  nadawszy  mu,  wbrew  historyi,  postać 
bezecnego  zdrajcy;  zrobić  go  L itw in e m   dla  dania  w yobra­
żenia,  w   ja k   szlachetnym  sposobie  L itw in i  kochają  o jc z y z -, 
ne.  Co  się  w   tych  pińskich  głowach  roi,  wszelkie  pojęcie 
przechodzi.  Na  nieszczęście,  to  bożyszcze  Odyńców,  Ordyń- 
ców  i   Lelewelów— M ickiew icz  zrozumialszy  je st  w   tym   dzi- 
w otw ornym   płodzie,  niż  b y ł  w   B a lla d a c h   i   Sonetach.  Osiń­
ski  nawet  mówić  nie  chce  o  tym   przesławnym  poemacie.”
N a  te  lis ty   i   na  przesłany  sobie  poemat  odpowiada 
M orawski:
„  W allenroda  dopiero  przed  dwiema  godzinami  dosta­
łem,  co  w ięc  po  pierwszem  jego  przerzuceniu  przyszło  rai 
do  głow y,  to  ci  piszę,  ale  nie  bierz  tego  jeszcze  za  nieeof-
(*)  L u d w ik   Osiński,  w   Poznaniu  1S57.


nioną  k ry ty k ę ,  bo  dzieła  m y ś li  nie  godzi  się  z  lekkością 
sądzić  i   z  pierwszego  wrażenia  stanowić  o  niem  tam   śmia­
ło!  Każesz,  piszę:
„Z dania  względem  tego  poematu  nie  mogą  być  ta k  
różne,  ja k   względem  Sonetów.  Mojćm  rozumieniem,  na  k tó ­
re  ani  tw ó j  klassyczny  ojciec,  ani  najzagorzalsi  nie  zgodzą 
się  rom antycy,  je st  to:  że  gdyby  nie  B a lla d y   M ickiew icza, 
w   których  i   pomysł,  i   egzekucya  zbliżają  się  do  pewnej 
dokładności,  W allenrod  b y łb y   jego  celniejszem  dziełem. 
Pomysł  W allenroda  zdradnćj  zguby  K rzyżaków  je s t śm iały, 
poetycki,  a  może  i   w ie lk i  nawet.  Ballada  A lp u h a ra   nadzw y­
czaj  tra fn ie   wiąże  się  z  akcyą,  dodaje  je j  żywości  drama­
tycznej,  całą  posuwa  osnowę  i   zręcznie  oświeca  czytelnika 
o  charakterze  i   zamiarach  Konrada.  Poświęcenie  się  A ld o ­
n y   ma  swoje  piękności,  charakter  Konrada  do  końca  u trz y ­
many,  śmiało  i   zręcznie  u tk a n y   z  ty lu   na  pozór  przeciw­
nych  sobie  przym iotów  dumy,  czułości,  w ielkości  i   nizkich 
błędów,  ehoć  niepotrzebnie  pijaństwem   skalany.  Można  b y ­
ło  zasłonić  tę  plamę  historyczną,  bez  ujęcia  żyw ej  p ra w d y 
obrazowi.  A le  czemuż  ta  osnowa,  której  plan  przedstawiał 
się  poecie  ta k   prosty  i   naturalny,  ja k b y   naumyślnie  przez 
niego  zamieszana  jest  nieładem?  Nadto  nam  w iele  do­
myślać  się  każe  w   pierwszej  połowie  dzieła;  nazbyt  długo 
zaciemnia  rzecz  z  siebie  ta k   jasną.  Chęć  bałamucenia  czy­
telnika  nadto  je st  widoczną.  N ie  ty m   środkiem  zręczny  p i­
sarz  wzbudza  ciekawość.  U   niego  rosnąca  tragiczność  po­
łożeń  coraz  żywszym  zajm uje  interesem:  tu  zaś  przez  pół 
dzieła  nie  wiem  praw ie  kogo  widzę,  z  k im   przestaję?  J a k ­
że  więc  może  mnie  to  obchodzić,  czego  natychm iast  pojąć 
nie  mogę?  Można,  i   należy  czasem  użyć  tej  sprężyny,  ale 
trz y   osoby  zarazem,  ja k ie m i  są:  Konrad,  A ldona  i   Halban, 
wprowadzać  na  scenę,  i   wszystkie  ta k   długo  ciemną  o k ry ­
wać  pow łoką,  nazywa  się  podług  mnie  —   bałamucić  nie­
potrzebnie.
„T rzeba  w prawdzie  coś  zostawić  domyślności,  ale  nie 
wszystko;  trzeba  drażnić  imaginacyę  czytelnika,  ale  nie 
mordować  je j  zawsze  i  zawsze  tym   samym  sposobem. 
Są­
dzę,  że  należało  przypuścić  wcześniej,  choć  w   części  czy­
telnika  do  tajem nicy; 

łatwością  b ylib yśm y  sie  przenieśli
-   OBÓŹ  K LA S S Y K Ó W . 
"   83


w   miejsce  K rzyżaków   i  wyobrażali  sobie  dostatecznie  ich 
złudzenie  i   pewność,  w   ch w ili  wiszącej  nad  nim i  zguby, 
ja k   to  się  dzieje  w   czasie  śpiewania  ballady  A lp u lia ra , 
sceny,  podług  mnie  najlepiej  i  po  m istrzowsku  skreślonej.
„S ą   jeszcze  inne  błędy,  które  mnie  przy  tem  pierw - 
szem  odczytaniu  uderzyły.
„1 .  W allenrod  byłże,  lub  nie  b y ł  Krzyżakiem ?  Nie 
widzę  tego  w   w ykła d zie   poematu  dość  jasno. 
Chował  się 
w praw dzie  u  mistrza  krzyżackiego,  ale  nigdzie  nie  powie­
dziano,  czy  w stą p ił  do  zakonu.  Jeżeli  nie  b y ł  Krzyżakiem ? 
ja k ż e   mu  m ogli  w ierzyć,  źe  nim   jest,  wpuszczać  go  do  za­
konu  i   dawać  mu  nakoniec  stopień  w.  mistrza?  Jeżeli  zaś 
nim   b ył,  ja k   mógł  żenić  się  z  Aldoną.  Wreszcie  ożeniwszy 
się  z  nią,  ja k   mógł  znowu  zostawać  Krzyżakiem ,  ja k   po­
godzić  przysięgę  krzyżacką  z  przysięgą  żonie? 
Co  tu  rze­
czy  do  wyjaśnienia!  Nakoniec,  przez  ileż  la t  po  opusz­
czeniu  A ld o n y   dosługiw ał  się  w   zakonie,  nim   został  m i­
strzem?  Jest  tam  w prawdzie  w   je d n ym   półwierszu  wzm ian­
ka ,  źe  Aldona  dziesięć  la t  ju ż   je st  w   Malborgu,  i   z  tego 
dorozumieć  się  trzeba,  że  ju ż   więcej  niż  dziesięć  la t  K on­
ra d   je s t  w   zakonie;  lecz  to  półwiersza  w   innem  i   dalekiem 
miejscu  rzucone,  ła tw o   przez  czytelnika  może  być  m niej 
uważane,  prześlepione,  lub  zapomniane;  bo  gdy  go  czyta, 
jeszcze  nie  wie,  że  te  dwa  w yrazy:  „ la t  dziesięciu”  całą 
są  podstawą  podobieństwa  do  w ia ry   i   je d y n ie   do  zrozu­
mienia  rzeczy  doprowadzić  mogą.
„Jest  to  właśnie  błąd,  ja k i  w   ekspozycyach  tragedyj 
francuzkieh  w idzim y,  i   które  Schlegel  ta k   doskonale  zgro­
m ił.  A le  mniejsza  o  to,  pójdziem y  dalej.
„2 .  Co  było  powodem  W ito ld o w i,  że  przybyw szy  łą ­
czyć  się  z  K rzyża ka m i  przeciw  L itw ie ,  nagle,  i   to  bez  żad­
nego  powodu  opuszcza  znowu  tych  K rzyżaków   w  M alborgu 
i   idzie  ich  zdradzać,  i   to  kiedy?— wtenczas,  g d y   ju ż   K o n ­
rad  w ojnę  postanowił,  któ ra   dla  niego  ta k ą   m iała  przynieść 
korzyść.
„T rze b a   się  czegoś  domyślać  znowu,  ale  czego?  nie 
wiem.
„Późno,  ale  bardzo  późno  dow iaduję  się,  bo  dopie­
ro  p rzy  końcu,  że  w   lesie  m iew ał  rozmowy  z  Konradem,
84 
"  
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE Ń S K IE G O .


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   23   24   25   26   27   28   29   30   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə