nie chwalę, bom się biedził, nimem zrozumiał; bom stokroć
plunął, gniew ał się i do dyabła całe pismo rzucał; nakoniec
zawsze mówię, że głupcy ty lk o mogą takie poezye na wzói
m łodym wystaw iać; przecież wyznaję, że mam M ickiew icza
za poetę; są nawet wiersze godne najw iększych poetów,
lecz naturalnie, te p e rły ta k są obryzgane błotem, iż ledw ie
ich dostrzedz można.
Niech je d n a k tw ó j ojciec nie żąda
ode mnie, abym mu tłóm aczył, rozkła d a ł piękności Sonetów;
n ig d y tego nie uczynię, bo poezya nie je st stworzona do
operacyj anatomicznych.
Chce ona ja k re lig ia i miłość są
dzoną być samem uczuciem.
Zresztą, niewszyscy jedną
piękność kochają, niewszyscy w jedno wierzą;
może to
przyczyną, że zakochaniec T yb u ru zim ny na dzikie K ry m u
piękności.
Ale co najgorsza! i co twego ojca i rom anty
ków rozgniewa, to jest, iż znajduję, iż w tych właśnie
Sonetach M ickiew icz zw rócił się na drogę klassyczności.
Chcecie, bym tego dowiódł? Będę się starał. N ajprzód za
czynam od tego, że s ty l i egzekucyę (które nie są poezya,
lecz je j szatą) zupełnie wam daruję.
Lecz g d y najprzód
zwrócę oko na formę, widzę ją używaną przez klassycznego
W łoch pisarza i przepisaną przez Boala.
K ie d y znowu
zważę, co nazywamy rom antycznym
charakterem m yśli
i uczuć, nie widzę wcale, aby m ia ł się przebijać w Sone
tach M.
G dy nam obraz gór w ystaw ia, zadziwia go ty lk o
ich niezmierzona wysokosc i nasza przy niej znikomosc.
G dy wstępuje na stepy nieprzejrzane, i ginie w tym cichym,
pustym i bezludnym oceanie, przypomina mu się w tej ro z
ległej samotności jego własna ojczyzna; w szystkoby dał,
aby choć jednego z niej głosu m ógł dosłyszeć. Cóż je s t tu
w tern bardziej romantycznego niż klassycznego?
G dy
wreszcie z kochanką o swych czuciach mówi, częściej idzie
za zmysłowością starożytnych niż marzącą nowożytnych m i
łością. Tysiąc m ógłbym podać dowodów, że sonety M ic
kiew icza oznaczają jego przejście od romantyzmu do k la s
syczności; ale że to obraża dw ie strony ta k zaciekle, więc
milczeć wolę.
D la ciebie to ty lk o dodam: ja k ż e nie m og
łeś czuć piękności tego obrazu, gdzie m ów i o zburzonych
murach św iątyni:
70
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE N S K IE G O .
OBÓZ KLA S S Y K Ó W
Gdzie ju ż Bóg nie chce mieszkać, a ludzie nie śmieją?
Lu b ten:
N ie będę b łagał mojej przebaczenia zbrodni,
T y lk o niech mię Bóg tw o ją zgryzotą nie karze.
L u b ten:
M łody bluszczu, zielone o b w ija j topole,
Zostaw cierniom grobowe otaczać kolum ny.
Lub nareszcie ten wiersz godny B yron’a, gdy m ówi o morzu:
W jego szumach gra światło, ja k w oczach tygrysa.
„W iem ja , źe właśnie-te wiersze, d la te g o , że je chwa
lę (bo cóż wolno tam chwalić, gdzie wszystko głupiem na
zywają?) najbardziej będą wyszydzane. A le cóż m i to
szkodzi! w y macie wasze zdanie, a ja moje-, nie w daw ajm yż
się więc próżno w kłó tn ie drażniące, bo każdy nakoniec
jeszcze uporniej zostanie przy swojej m yśli.
Niech się na
tern skończy; nie mam bowiem ochoty odcinać się d rw in ko m
Osińskiego, którego naturalnie ka żd y wiersz o ryg in a ln y
drażnić i alarmować musi. Wszakże on nawet i tłómacze-
niom, któreby się do jego przekładów zbliżyć m ogły, nie
lu b i przebaczać, półgębkiem chwali, a czyha ty lk o na sła
bości lub błędy. Sam wiesz z doświadczenia, że radom je g o
wierzyć niemożna; co wczoraj sam radził, to dziś potępia.
Są wiersze, o których, m ając trochę czucia poetycznego,
można mieć jasne przekonanie, że są najlepsze z całego
przekładu; u mnie najczęściej ta kie zaczepiał; czemu?
łatw o się domyślić.
Chce być sam! N ie myśl więc, bym
tyle m ia ł nierozwagi,
abym przed nim czytał A n d ro -
makę; wolę, że dla tego człowieka m niej dobrą będzie.
Będę ją czytał twemu ojcu, tobie, wszystkim , ale n ig d y
jem u.
Co poganicie lub pochwalicie, to szczerze. Zresztą,
nie wiem czemu jest ta k nieprzebaczający; wszakże i w jego
wzorowych przekładach są okropne błędy, słabości i non-
sensa; a zwłaszcza głos czucia niebardzo wzruszający.
Gdybyśm y ty lk o , ta k ja k on, w y b ie ra li pojedyncze wiersze
i rów nali z oryginałem , g d yb y wreszcie w ydrukow ał, możeby
się także niemało plam pokazało. D a ł on m i niegdyś p ie rw
szy a k t Cyda do popraw y, ju ż w yd ru ko w a n y (było to
w r. 1817); szczerze się z nim obchodząc, musiałem bardzo
w iele i może do stu miejsc w jednym akcie podkreślić; -
schował go, i ju ż odtąd nie drukow ał. Niepodobna, aby
to wspomnienie nie drażniło jego m iłości własnej, choć
wtenczas zdawał m i się najszczerzej dziękować.
Tę całą
tyradę a liom ine zostaw tib i so li.”
J a k ju ż napomknąłem w yżej, trw oga przed ucinkam i
Osińskiego terroryzow ała w M oraw skim odzywające się
uczucie poetyczne, mieszała tra fn y sąd. Czuł on uro k i po-
tege poezyj Adama, a mimo tego zawsze b ił czołem przed
stylem i egzekucyą Osińskiego i Koźmiana.
Już ten list
pokazuje, ja k drży na wspomnienie o Osińskim. W innym
liście jeszcze dobitniej to wyraża:
„M iałeś m i napisać lis t dw uarkuszow y (pisze do A n
drzeja Koźmiana); przeszkodziła ci lekcya Osińskiego, k tó ry
tam zapewne potężnie d rw ił z S chiłler’a, ja k to zw ykle czyni.
N iech szydzi.
„Ż adna złość ju ż ta k w ie lk ie j chw ały nie umniejszy.
S zydził z Tassa Boalo, a k to z nich sławniejszy?”
„ Z tem wszystkiem, k ie d y wspomnę na mój przekład
A n d ro m a k i, d rw in k i jego obchodzić mię zaczynają. Niech
wszyscy drw ią, byle nie on; w nim pokładam nadzieję, że
g d y drudzy d rw ić będą, on bronić zacznie:
Ten, co rozhukanemu głupstw u tamę kładzie,
P otrafi wrogom moim stanąć na zawadzie;
Z pokorą świętej jego trzym ając się drogi,
B oję się Osińskiego, innej nie znam trw ogi.
„Z dziw isz się, że z A t a l i i cytu ję ; ale ja k ż e , k ie d y je j
mam pełno i w głow ie, i w uszach, i we włosach nawet.
S tary G aw dzicki ośm dni— ośm d n i! wciąż tu siedzi od ra
na do wieczora, i każe m i popraw iać swoje tłómaczenie.
Chcąc się go pozbyć zręcznie i otworzyć mu oczy, zrobiłem
72
’
D Z IE Ł A L U C Y A N A SIE M IE Ń SICIE GO
Dostları ilə paylaş: |