nia nadwątlonego zdrowia, najczęściej p rzyb yw a ł w Niem
czech nadreńskich.
Połączenie się z dawnym przyjacielem i kollegą szkol
nym, rozmowy z nim ukrze p ia ły go na duchu, obudzały
w iarę w przyszłość, podnosiły nad poziom małostek, m ał
powanych sposobików, niewyczerpanych k łó tn i o w ia tr, bez
silnych wichrzen, będących chlebem codziennym wychodź-
tw a. ko n sta n ty harmonizował z Zygmuntem od dawna w sfe
rze poetyczuych usposobień, teraz p o ją ł go całkiem, gdy
ten mu o d k ry w a ł myśl bożą, mądrość chrześciańską, ja k o
jedyne, najwyższe prawo mające rządzić sumieniem czło
wieka, kierować sprawami narodów i ludzkości. Za każdćm
słowem mistrza, ja k za uderzeniem dłóta, spadały niepo
trzebne okruchy, i w y ła n ia ł się ideał ducha promienny
pięknością, lecz jeszcze zawieszony ta k wysoko w lazurze, że
go za jednem westchnieniem lub m odlitw ą nie sprowadzisz
na ziemię...
Lecz w róćm y do zajęć pisarskich Konstantego.
W r. 1846 w yd ru k o w a ł on obrazek z emigranckiego
życia: P a n D ezydery
Boczko i sługa jego P a fn u cy.
W obrazku tym natura pochwycona na uczynku, opowiada
nie dziwnej naturalności, ja k które z najlepszych ka rte k
Doświadczyńskiego, a znajomość serca z taką praw dą od
dana, charaktery ta k dobrze ujęte, ja k b y ś czytał jeden
z najlepszych rozdziałów G il-B la s a . Są tu rysy nieocenio
ne do h isto ryi em igracyi we F ra n cyi, tem cenniejsze, że
niezaprawne żółcią, niepowleczone pokostem iro n ii.
W y
staw ia on litew skiego szlachcica rzuconego na b ru ki Pa
ryża, przygody, ja k ie go tu spotykają, koleje, przez ja kie
przechodzi, biorąc udział we wszystkich klubach, kom ite
tach, stowarzyszeniach i t. d.
K rótko, ale wybornie m aluje posiedzenie takiego klubu:
„ W owym czasie, em igranci m ieszkający w Paryżu
zbierali się licznie w w ie lk ie j sali przy u lic y T aranne N r.
12
, gdzie b yła kontynuacya warszawskich honoratkowych
klubów , i gdzie codziennie dowodzono z hałasem: kto zdra
dził, a kto nie zdradził? Głównie zaś rzecz szła o to: kto
będzie rządził emigracyą? A było dużo kandydatów!
24___ ^
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE J lIE Ń S K IE G o f
„P an Dezydery Boczko (bohater opowiadania,
ów
szlachcic L itw in ) poszedł parę razy na te ogólne zebrania,
i z początku podobało mu się niezmiernie towarzystwo za'
to, iż się wszyscy obywatelam i zw ali, i że podobnie ja k na
wyborowych sejmikach w k ra ju każdy m ia ł prawo popisy
wać się własnćm krasomówstwem i przerywać mowę innym .
Ale g d y obywatel K rępow iecki zaczął deklamować c ie n iu t
k im głosem w im ieniu uciemiężonych dwudziestu m ilionów
km io tko w - a ex-hrabia jedn o o ki Gurowsld, przed swoim
odjazdem do Petersburga, w ystą p ił z argumentem, że póty
u nas rewolucya się nie uda, dopóki ulice W arszawy nie
będą wybrukowane czaszkami szlachty p o lskie j— mój L it
w in się przestraszył i wspomniawszy swój kle jn o t rodo
w y i zakopcone portrety
wąsatych
przodków,
które
w dw o rku swoim z o s ta w ił,-ju ż więcej nogą na u lic y Ta-
ranne nie postał.”
. A‘utor PrzePr owadza pana Dezyderego przez wszystkie
odcienie polityczne zawiązywane w em igracyi, i kończy na
rzuceniu go w objęcia ta k zwanego: Zjednoczenia, które
n igdy się nie zjednoczyło, usque ad consumationem saecu-
orum , i zjednoczyćby się nie mogło; sługę zaś jego P a f
nucego, k tó ry porzucił pana i został w szystkim rów nym
obywatelem, pow iódł z klu b u u lic y Taranne, gdzie g o rli
wie w etow ał na odezwy do W ęgrów, Żydów , W łochów,
M oskali, karyerą kom m iwojażera, co ju ż nie nosił kam izelki
« la łiobespierre, przeciw arystokratom nie deklam ował
z daw nym i buzingotami nie w ita ł się, - aby mu nie zbru-
zi i jego rękaw iczek i nie skom prom itowali go w oczach
prefekta, k tó ry go na bale zapraszał. Pafnucy przezwał sie
panem Pafnuckim i oddał się duszą i ciałem p a rty i k s ią
żęcej Trzeciego M aja.
v
'
S tary z antenatów szlachcic skapiał — fagas m ia ł sie
dobrze i pisał się do arystokratów ; praw dziw a Owidyuszo-
wa przemiana.
Powieść ta, acz wybornego pomysłu, je st zawsze drob
nym rysunkiem oprawnym w ogromne ram y. Żałow ać p rzy
chodzi, że Gaszyński zrobił szkic, a nic skończony obraz
em jeden b y łb y do tego zdolny. Obserwator z tra fn ym po
glądem, um iejący chwytać delikatne odcienie, ja k i w y b it
ne rysy, a nadewszystko stojący na stanowisku wyższej
m yśli nieunoszącej się namiętnościami strouniczych niena
w iści lub m iłości—mógł b y ł zostać malarzem emigranckie-
go świata i napisać romans większej doskonałości niż owo
p o s ts c rip tu m na końcu powieści, przynoszące obrok du
chowny, zatęchły owies, którego konie jeść nie clicą.
W następnym ro ku wyszła druga jego książka: Resz
ty p a m ię tn ikó w M a cie ja Rogowskiego ro tm istrza konfede-
r a c y i b a rskie j (1847 w Paryżu). Przypom inam sobie, z j a
k ą pożądliwością chwyciłem ją , gdy m i nadesłał egzemp
larz, Tuszyłem sobie, że p am iętnik konfederata barskiego
dostarczy tyle nowych szczegółów i rysów, ta k nas obezna
z trybem zbierania się, obozowania, walczenia, z fizyogno-
m ią tych fig u r m ających dziś pewny uro k oryginalny,
z przypadkam i ich, z charakterem wodzów i tern wszyst-
kiem , czego nie m ają pa m ię tn iki K itow icza pisane z preten-
syą do b isto ryi, a zawsze ze stronniczem uprzedzeniem
i kwaśnym humorem śledziennika. Lecz Rogowski zawiódł
poniekąd moje oczekiwania: ani stylem, ani rzeczą nie prze
niósł, mię av swoje czasy, lubo dostarczył k ilk a ciekawych
okoliczności, o których ani dzieje, ani pam iętnikarze nie
wspominali.
M iędzy innemi je st tam epizod tyczący się sercowego
stosunku m iędzy
Kazimierzem Pułaskim
a Franciszką
K rasińską ju ż księżną kurlandzką, k tó ry m ógłby dać te
mat do napisania romansu; są także wiadomości o pobycie
konfederatów w Stambule, i o wyjeździe Puławskiego do
A m e ryki; zresztą same nic nieznaczące n o ta tki, ta k dalece,
że podejrzewałem autora, iż sam skomponował ten pam ięt
n ik , na co naprowadzała mię ta okoliczność, że wiele słów
i wyrażeń znalazłem nicnałeżącycb do tam tej epoki, ja k
i ton opowiadańia zmodernizowany.
Rzeczywiście Ga
szyński m iał oryginalne n o ta tk i owego konfederata, ale je
podopełuiał, w yg ła d ził, o b ro b ił—i to sprawia, że obudzają
n ie ja kie podejrzenie.
Przypom inam sobie— pod koniec r. 1847, kie d y miesz
kałem w B rukselli, wchodzi ktoś o rannej godzinie, blady,
chwiejącym się krokiem , i zrobiwszy k ilk a k ro k ó w ode
drzw i pada na fotel.
Zbliżam się, patrzę i poznaję K o n
26
D Z IE Ł A L U C Y A N A SEEMIEŃSKIEGO.
Dostları ilə paylaş: |