„B ądź przekonany, panie hrabio, o szacunku ja k im
przejęta jestem dla każdego, co umie być niepodległy m i t. d .
„H ester L u cy Stanhope.
„P . 8. Musselim Saidy ma k ilk a dosyć pięknych k o
ni; dobre to człowieczysko, — więc nieźlebyś zrobił odda
ją c mu w izytę bez ceremonii, aby widzieć jego konie.” —
(id y porównamy lis t emira z odpowiedzią la d y Estery,
uderzy pewna sprzeczność w liście tej ostatniej: nie m ówi
bowiem nic o jego głośnych wojennych czynach, ty lk o że
okazał się ludzkim . Następnie pisze mu o rzeczach, o k tó
rych nie ma w zm ianki w jego szumnej epistole — co by
łoby niepodobieństwem, g d yb y pierwszy raz*korrespondowali
z sobą.
A zatem w yn ika z tćj niedokładności, że emir inny
lis t napisał, lecz nie m ając go w ko p ii, nowy z pam ięci
ułożył, i zamieścił w zbiorze swych listów do la d y E stery,^
Można często go pochwycić na tych w yb ryka ch ory-
entalnej fantazyi, zwłaszcza tam, gdzie się zdradza stylem
„ w yb u ja łych f l u k t ó w przeciwnie, gdzie prosto i jasno coś
opowiada, można być pewniejszym, że swoją rzecz w y
stawia ja k była.
Dość, że kie d y go doszła niecierpliw ie oczekiwana
odpowiedź Estery, zaraz dosiadł — ja k mówi — swej u lu
bionej klaczy Muftaszary, i wspinając się po górach, w iją c
nad przepaściami, dał wytchnąć koniom przy studni, w po
łow ie napełnionej trupam i pomordowanych przez M etuali-
sów. Ludzie Estery podali mu kaw ę i nargileh. P ił i ćm ił
lulkę, a mało m ów ił. W końcu w stał, i rzekłszy: Ja-A U ah!
wskoczył na koń i we trz y godziny stanął we w si N abatyi.
Znowu zatrzymano się koło jakiegoś domu; podano
mu kawę i lu lkę , a on patrzał na wierzchołek Santona,
gdzie b y ł cel jego podróży, i rad b y ł lecieć tam na skrzyd
łach.
A to li służba ro b iła mu takie honory, iż rad nierad
musiał się im poddać; obyczaj bowiem nie pozwala okazy
wać najmniejszej niecierpliwości. Wypocząwszy po drugi raz,
dosiedli rumaków, i przeleciawszy rów ninę półtoragodzinną,
zaczęli wdzierać się na stromą górę, po kamieniach i krza
kach trudnych do przebycia nawet dla zwinnych kóz.
E 1 IIR T A D Z -E L F A H E R .
27 i
Gdy ju ż w d a rli się na szczyt, em ir obyczajem bedu-
ińskim , trzykro ć zapukał drzewcem k o p ii w bramę. Otwarto
ją , a po zw ykłych powitaniach, stary Haunach, marszałek
dworu Estery, ucałował płaszcz emira, i prosił go, żeby
wszedł do przygotowanego dla niego namiotu, oddalonego
0 dwieście k ro k ó w od mieszkania Estery.
Służba w zięła emira pod pachy, i posadziła na k o
biercu rozciągniętym na ziemi; jeden ze sług przyniósł
miednicę i m y ł mu nogi; d ru g i z d ją ł mu z g ło w y beduiń-
ską kiefieh i m ył mu głowę; trzeci u k lą k ł przed nim i po
d a ł miednicę z wodą; a gość m ydląc ręce i brodę, m ru
czał pod nosem ja k ie ś pobożne form ułki... Po odprawieniu
tej ceremonii oczyszczenia się, wszedł Haunach i oświad
czył, że pani oczekuje gościa.
E m ir chcąc zrobić przyjemność Esterze, poszedł do
niej hosemi nogami, aby się je j przedstawić w charakterze
prawdziwego syna pustyni.
„K ie d y wstępowałem w próg je j mieszkania — po
w iada on — łubom p rz y w y k ł do obcowania z monarchami
1 innemi wielkościami, jednakowoż czułem się zmieszany
i wzruszony na w id o k tej istoty czczonej ja k hóztwo na
p ustyni.”
Estera p rzyję ła go stojąc na dywanie (sofie) wznie
sionym na pół stopy nad podłogą. E m ir p o w ita ł ją po be-
duińsku dwoma palcam i, a nie zapominając o własnej god
ności, w stą p ił na dyw an naprzeciw Estery, i ta k postawszy
chw ilę usiedli, ona dwiema sekundami pierw ej, on po niej.
Zabawna rzecz, że emir, k tó ry zawsze w yrze ka ł na
przymus, ja k im cyw ilizow ane społeczeństwo krępuje wolne
go człowieka, n ie tylko nic nie mówi na te śmieszne cere
monie oryentalne, lecz z pewną lubością rozwodzi sig nad
niemi.
Jest to jedna z w ielu niekonsekwencyj fantasty i eks-
centryka.
Estera m iała tego dnia na sobie—ja k zauważył e m ir—
b ia ły płaszcz em iralny, k tó ry je j przyw iózł b y ł z pie l
g rzym ki do świętej K aaby emir Tedmoru Mebaunali Abu-
Nasser, w ie lk i je j przyjaciel. Kiefieh beduińska w żółte
i zielone pasy, opięta b ia ły m turbanem, zdobiła je j głowę.
272
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O .
Z w y k le chodzi w męzkiem ubraniu. Wzrostu słusznego,
kształtnej k ib ic i, łączy powagę majestatyczną z wdziękiem
niewieścim. Spojrzenie ma słodkie, lecz wzbudzające usza
nowanie; głos stanowczy, lecz m iły dla ucha. M gła melan
cholii pow leka śliczne b łękitne oczy, łyskające ilekroć się
zapali ogniem geniuszu i namiętności. Prowadzi rozmowę
zawsze na seryo, a mimo tego powabna jest i zajmująca.
T a ką znalazł ją emir przy pierwszem poznaniu się,
i nie zm ienił tego w izerunku później, gdy ją bliżej poznał.
Po zw ykłych nic nieznaczących komplementach po
w itania, przyniesiono kawę i nargileh.
Ester przez grzeczność paliła z nim razem. Z początku
panowała między nim i pewna oziębłość ceremonialna, po
chodząca, ja k m ówi emir „ze wzajemnego podziwu.”
Dopiero gdy lady spytała go, z jakiego je st narodu?
gdzie jego rodzinne strony?—odpowiedział: „Uważałem , że
mię wzięłaś za Kossyanina; ale ta k nie jest; Polakiem je s
tem, synem nieszczęśliwej ojczyzny, któ rą wymazano z licz
b y żyjących narodów. Nie mam nikogo na świecie; tułacz
i wygnaniec przyszedłem pośród wolnego ludu używać tej
wolności, k tó rą ojczyźnie m ojej odjęto.”
Powiedział to z zapałem i wzruszeniem.
Odtąd stop
n ia ły lody, etykieta ustąpiła miejsca serdecznemu zetknięciu
sie dwóch dusz, które ta k przystały do siebie, ja k b y je
kilkunastole tnia łączyła zażyłość.
E m ir za tą pierwszą bytnością b a w ił u niej dwadzieś
cia cztery godziny, za drugą tyleż, za trzecią dni 17-cie.
Posłuchajmyż jego opisu tej romantycznej pustelni,
dokąd Estera chroni się w skwarne miesiące lata.
„N a jednym z najwyższych wierzchołków Libanu jest
budynek z ciosowego kam ienia z kopulką, złożony z dwóch
izb. Jedna służy za sypialnię, druga mieści grobowiec tu
reckiego Santona, do którego okoliczni mieszkańcy m ieli
nabożeństwo ja k do świętego. Otoż ta ostatnia ,izba jest
baw ialnym pokojem Estery, gdzie gości swoich przyjm uje.
Ciasne to mieszkanko dokoła otacza mur.
„ W pobliżu stoją rozbite nam ioty dla służby i koni;
a dalej w rozwalonych murach je st kuchnia i stajnia. U lu
bione ty lk o rum aki umieszczono pod namiotami. M iędzy
Dzieła Lucyana Siemieńskiego. Tom V .
18
E M IR T A D Z -E L F A H E E .
273
Dostları ilə paylaş: |