mam że Malczewski m iał ją w tece swojej, g d y przez zbieg
“ o w y c h
okoliczności w id z ia ł się zmuszony W o łyń opusem
i przenieść się do W arszaw y.
_
Opowiem tu okoliczność, k tó ra nim pokierowała.
W sąsiedztwie poety mieszkała jego kuzynka, osoba
m łoda, bardzo sentymentalna i zamężna, lecz na nieszczęś
cie nawiedzona napadam i nerwowych cierpień ta k g w a ł
townych, że p rzyw o ływ a n i najznakom itsi lekarze, pomimo
użycia najpewniejszych środków swej sztuki, opuścili ją ,
ogłaszając za niewyleczoną. K ie d y chorego lekarze odstą
pią, pozostaje je d yn a ucieczka szukać ra tu n ku u mepaten-
towanych em piryków lub szarlatanów, albo w t} c i gene
ralnych
arkanach,
które
co ja k iś czas polecane b y
w a ła za środek wszystko leczący, za dobrodziejstwo ludz
kości, p ó ki się nie zdeskredytują i miejsca nie zrobią no
wemu dobrodziejów i.
,.
W
owej epoce, mesmeryzm używ ał u nas ogromnej
wzietości, i ta k zaw racał głow y, ja k dziś druga jego edy-
cya* spirytyzm w iru ją cych stołów. Jednocześnie z mesme-
ryzmern ja k ie ś nadzwyczajne cierpienia nerwowe zaczę y
grassować m iędzy p łcią piękną; praw ie w każdej o kolicy
znalazł się ktoś odstąpiony od doktorów i m etylko cu
downie przywrócony do zdrow ia przez magnetyzera, lecz
jeszcze w dodatku opowiadający nadzwyczajne rzeczy z tam
tego świata. Że zaś, ja k głosiła ta nauka, każdy silniejszy
organizm, a szczególniej silna w ola ducha, mogła zrobić
magnetyzera, w ięc odpowiednio do ilości pacyentek namno
żyło sie cudownych le ka rzy.
.
W j a k i sposób przyszło do tego, że poeta zrobił się
magnetyzerem swojej cierpiącej i opuszczonej od doktorow
kuzyn ki? nic nie m ów i podanie. B yć może, co się najczęś
ciej trafiało, że chora doznawała okropnych nerwowych
attaków w obecności je d n ych , a znowu cudownej u g i
w obecności innych osób. Sym patya i antypatya g ia ły
najważniejszą rolę. N ie uszło zapewne u w agi czuwających
przy łożu cierpiącej, że sama obecność poety w j ej ctomu
ju ż uspakajała paroksyzmy i kurcze, a cóz dopiero zbliże
nie się i d otknięcie .jego rę k i!
O dkrycie to n a jw y ia z m e j
naprowadzało na je d y n y sposób pokonania chorobj.
Poeta zatem stał się magnetyzerem, uzdrowicielem
swojej k u zyn ki, i ja k m ówi A iebozJca Komedy ci: ,, ln ic a m i
w ionął je j w oczy; długiem i palcami tw arz jó j o krą żył
i przeląkł się, bo czuł, że sam zasypia.”
N ie wiem, czy magnetyzer przeląkł się skutków s\v o-
je j sztuki, lecz najpew niej zbudził się w nim ta k siln y po
ciąg do snem magnetycznym uśpionej, że pewnego dnia
zabrawszy się oboje, opuścili: on gospodarstwo, ona męża
i w yjechali do W arszawy, aby dalej prowadzić dzieło-
uzdrowienia.
Poeta znalazł się w stolicy, ja k się można domyślać,
ze skrom nym funduszem i obowiązkami dla ko b ie ty w yrw a-
nej z koła swoich powinności. Niepokojąca mysi o tem, co
dalej będzie, z razu, póki upojenie trw a ło , trzym ała się
od niego daleko, a choć przebiegła przez głowę, to ją odpę
dzała ufność we własne s iły , w ia ra w to coś, co w nim
było, a ta k nie troszcząe się o ju tro , m arzył try u m fy pióra,
wieńce sław y, a może i gw ineje M u rra y’a.
M alczewski w tem ognisku ówczesnego polskiego
świata gotow ał się rozpocząć zawód dotąd praw ie nieprak-
tyko w a n y u nas, zawód pió ra wolnego od w szelkiej za
leżności i protekcyi, a mającego zrobić mu im ię i dać w ię
cej niż cbleb powszedni.
B y ła to pierwsza próba lite ra ta nowego autoramentu,
hez żadnej pozycyi prócz k lie n te li czytelników , bez protek
tora, prócz opinii publicznej; słowem zamierzał być lite ra
tem, ja k im go chce mieć w ie k dzisiejszy.
Powołanie autorskie, ja k wszędzie, ta k tem bardziej
w Polsce, było ty lk o przy czepka do innego pow ołan ia czy
stanowiska w społeczeństwie.
W teokracyi średniowiecznej lite ra t wyłącznie należy
do stanu duchownego i zatrzym uje sobie najlepszą cząstkę:
dogmat, moralność, latopis; św ieckiej drużynie, i to czepia
ją ce j się kościoła, zostawia ka n tyczki lub piosnki p ijackie.
W epoce renessausu, kie d y d ru k się rozpowszechnił,
pokazują się świeccy lite ra ci, lecz ci olśnieni klassyezną
starożytnością, w nią ty lk o wierzą i p a trz ą , a tego co
w koło nich nie chcą widzieć; zresztą czytają dużo, piszą
nie m niej, a m yślą mało... K ażdy z nich ma niezawisłe
AJJTONI M A L C Z E W S K I.
155
w obywatelstwie stanowisko; a to li św istka nie napisze, żeby
go nie złożył u nóg możnego protektora, k tó ry zw ykle b y
w a nakładcą...
T a k się działo do czasów Stanisława A u
gusta: autorstwem tru d n ili się wyłącznie ludzie duchow
nego stanu, świecey zaś uw ażali ją za um ysłową zabawkę.
Ostatni k ró l, k tó ry chciał naśladować L u d w ik a X IV , a w łaś
ciw ie republikańskie wyobrażenia przerobić na monarchiczne
zasady, otoczył sie gronem literatów , porobił z nich dwo
rzan i przez nich w p ły w a ł na opinię. B yło to pierwsze
ciało lite ra ckie ż pewnym w y b itn y m kierunkiem , zawsze
je d n a k zależne. Zależność ta dawała synekury, znaczenie
i impozycyę; przedmiotem ich żartów staje się „chudy
lite ra t” — biedak, bez protektora i bez geniuszu, k tó ry b y
sam sobie s tw o rz jł publiczność... Idee rew olucyi francuz-
k ie j, w m iarę ja k się rozchodziły po świecie, przerzucały
protektorat autorski w inne ręce. Odtąd lite ra t coraz mniej
ogląda się na możnego pana lub kró la , nie spodziewając
się, aby ten podniósł go w znaczeniu, zro b ił mu wziętość
w opinii, lub p rz y z w o ity b yt zapewnił; nierównie też w ię
cej liczy na publiczność, zawsze bogatszą i hojniejszą niż
n ajw iększy pan, byle je j dobrze służyć: entuzyazmować,
rozciekawiać, baw ić tern bardziej, że z n a tu ry mniej byw a
d ra żliw ą i obraźliwą, lu b i w prawdzie pochlebstwa, a to li
bezkarnie możesz je j m ówić ostrą prawdę, szydzić z niej,
nawet chłostać biczem satyry; miej ty lk o dowcip, a p ie rw
sza śmiać się będzie z siebie; bo któż z nas nie ma są
siada, by mu przypiąć tę łatkę? W ie lk a p u b lika — to za
wsze i wszędzie ten sam arystofaniczny demos cieszący się
i przykla sku ją cy własnej karykaturze. N o w y ten stosunek
dał autorow i je d n ą w ie lką korzyść — swobodę. U nas sto
sunek lite ra ta do publiczności bardzo powolnie schodził na
te drogę; a wówczas, k ie d y autor M a r y i staw ał w stolicy
z tą myślą, system p ro te kcyjn y trw a ł jeszcze, lecz ju ż pod
inną formą. Ważniejsze dzieła, je ż e li się nie d ru k o w a ły na
kładem protektora, to je d ru ko w a ł autor zaopatrzywszy się
w fundusz drogą prenumeraty. Sam Niemcewicz z najgłoś-
niejszćm imieniem, ja k Polska długa i szeroka, szukał
przedpłacicieli, a na tych trzeba było w yw ierać pewny
nacisk. Księgarz b y ł’ ty lk o w ydaw cą książek, za które au
156
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O .
Dostları ilə paylaş: |