Posłuchajmy, ja k się tam skarży, i to może w ch w ili
największych swoich powodzeń w Arabistauie:
„R w ałem się na pustynie. Wzdychałem do samotności.
Otoż mam jedno i drugie.
Oddzielony od ludzi, spodziewa
łem się znaleźć spokój.
Czcza nadzieja! Bóg pustyni mści
się na mnie. W iedział on, że nie jego szukałem w tej k ra
inie dumąń; nie o jego w ielkości szedłem tu rozmyślać
w
skupieniu ducha. Rozpaczą miotany, chciałem ty lk o
uciec od smutnych wspomnień, lub na wieczność u trw a lić
moje o miłości marzenie... Wtenczas to dał m i się słyszeć
głos gniewu wychodzący z czarnej chmury... Piorun po
słuszny skinieniu pana, ugodził mię w serce cierpieniem sto
czone... a miłość moja, co ju ż przerodziła się w melancho
lię , rozgorzała na nowo.
I Bóg rzekł do niej: „Ś cigaj tego
profana, pal go niczem nieugaszoną tęsknicą.” P rzyzw ał
potem ponure milczenie i rzekł: „Siostro nicości! czuwaj nad
tem, żeby jego męczarnie trw a ły bez końca.” Odtąd wonny
k w ia t uschnął na zawsze; echo głos straciło, a szumiący
potok nie rozpryskał się o s ka ły Nedziażu; — wszystko,
wszystko w ym arło w naturze — ja m ty lk o jeden żyw y
błą d ził po tej k ra in ie nicości. N iekiedy przelatyw ał p ta k
nieszczęścia, i żałobnem krakaniem zapowiadał powszechue
zniszczenie. Jedna hyena ze wzrokiem drapieżnym i niespo
ko jn ym chodziła za mną ślad w ślad; w krótce ciało moje
miało zostać je j łupem, a z niem i to serce bijące ty lk o
dla ukochanej.
„O Boże! czemuż ją kochałem ta k mocno!
„ . . . Dusza m oja podobna do dyamentu w stanie dzi
kim , skrytego w grubej w arstw ie podłego kruszcu — otocz
go rubinam i i szmaragami In d y j, nie odbija ich blasku.
T ra w io n y bólem wewnętrznym, k tó ry bladością tw arz m i
pow leka,
czuje się obojętnym na otaczającą mię radość
i wesele.
Lecz niech ręka biegłego ju b ile ra dotknie dló-
tem k ró la klejnotów , strzeli natychm iast tysiącem barw
i promieni, i wszystkie św iecidła pogasi koło siebie... Podob
nie i ty , o m oja * * * ! jednem spojrzeniem możesz m i w ró
cić te blaski, które straciłem, a p rzy których i sam blask
sław y zdaje się- niczem...”
238 "
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O r
Jak dalece musiało zawrócić głowę em irowi to uczu
cie dla niew idom ej' pani jego m yśli
pokazuje się w in
nych okolicznościach, gdy nawet to ubóztwianie, ja k ie m iał
dla niej, chciał zrobić niejako artykułem w ia ry dla Bcdui-
nów, wszczepić w ich um ysły coś ta k idealnie le lig ijn e g o
ja k dla średniowiecznego rycerstwa b yła „B oga Rodzica,
D ziew ica75.,, z tą m ałą ty lk o różnicą, że to było a rtyku łe m
w ia ry objawionej, symbolem wewnętrznćj praw dy
gdy
symbol protegowany przez emira, b y ł artykułem romanso
wej fantazyi.
Zobaczmyż, ja k on opowiada tę mistyczną cere
monię...
„Zw iedzałem Tedmor, czyli dawne ru in y P alm iry.
Po długiej rozmowie z emirami i Beduinami powziąłem za
m iar wzbudzić w nich cześć dla znaku J L , k tó iy my śl
m oją napełnia.
Chciałem, żeby hołd oddawali tej, k tó ią
kocham.
Przebiegałem w szerz i wzdłuż te ru in y, aby zna
leźć ja k i głaz godny nosić ten znak .. na szczęście o d k iy -
łera ogromną i samotnie stojącą kolumnę.
Natenczas zw ra
cając się do Arabów, rzekłem:— „N ie ma innego Boga, ty o
jeden Bóg — i ta kolum na stoi samotnie, i nie ma innych
obok niej. K ła d ę więc na niej znak, którego urok pociąga
do cnoty, a w id o k przewyższa wszystkie sławy1. Szanujcie
znak ten, szlachetni Arabowie z pokolenia Anazes!
Jeżeli
Tadz-el Faber zasłużył sobie na ufność ih y rmny pochwalne,
wszyrstko w inien temu znakowi... Znak ten jest życiem dla
niego; on mu przyświeca w ciemnościach nocy, on go pro
wadzi w- tło k u bitew, on
dla niego leczącym balsamem,
słodkim niepokojem, ozdobą pamięci, silą serca...
„N a to odpowiedzieli Arabowie:
„ — Szlachetny
e m
i r z e !
S z a n u j e m y
tw ój znak
i
przecho
wamy
w
naszej pamięci im ię Balad, które w ym ów i es
z e
czcią i zapałem w trybucie W eledali w cłnyi i, gc y
( o
siadł z kopią w ręku tw ojej dzielnej Muftaszary, aby sta
nąć do
w a l k i
z Nemcrem
w y z y w a j ą c y m
cię na rękę. Po-
w i e d z
nam emirze, ja k i to czarownik, lub ja k a czarodziejka
dala ci ten znak talizm auiczny?
„E m ir nic na to nie odpowiedział; natomiast książę
M aliauna rze kł do nich:
E M I R T A D Z -E L E A IIE R .
j^ 3 9
„ — Zaprzestańcie tych pytań, młodzieńcy! Ten znak i^o
słowo, m ają potężny w p ły w na emira Tadz-el F a lira ; są
one zapewne
tajemnie objawione mu przez Boga m iło
siernego!
,,Wszyscy z a m ilk li.
„Tadz-el Faber uczuł się mocno wzruszonym; serce jego
pragnęło rzucić się w w ir b itw y . Znak J L b y ł w y ry ty
na jego szabli, w y ry ty i na sercu... Niech żyje na w ie k i
ten znak! niech pustynia, ta kra in a nicości, ukorzy się przed
tym znakiem... Już się nim zaszczyca P alm ira.
W ybrano
czterdziestu A rabów na rycerzy, pełnić m ających służbę
pod znakiem T L .
Sam emir p rz y ją ł w tedy za szczyt
11
v
ty tu ł
abd-niszan
(niew olnik znaku).”
Symbol ukochanej, tajemniczej osoby został tedy ta
lizmanem synów Neżdu... B y ł to oraz znak wojennego bra
terstwa, wszakże nie przez wszystkich zarówno szanow any.
Opowiada on zdarzenie, które musiało bardzo być dla
niego p rzykre w tym stanie nieustannej tęsknoty po uko
chanym przedmiocie...
„Pewnego razu p o rw a li mię Arabowie z try b u tu Se-
baa nieprzyjaznego try b u to w i Fedanów, z k tó ry m i byłem
w przymierzu... Miałem przy sobie m iniaturę m ojej drogiej
J L ; spostrzeżono pudełko, w którem była zamknięta, i zapy
tano, co to jest? Byłem pewien, źe mi ten portret w y d a rty
zostanie, i że w ydziercy znieważą drogie oblicze; są oni bo
wiem deiści z sekty W ehabitów, a ja k o wszyscy Sunnici
nienawidzą malowanej tw a rzy człowieka. W tedy to ode
zwałem się do nich:
W im ię Boga m iłosierdzia, nie ma innego Boga ty l
ko Bóg.
On sam jeden stw orzył świat, niebo i ziemię; ten
N ajw yższy i najwspanialszy, to słodkie kochanie nasze, po
niszczył bałw any fałszyw ych bogów, i posągi, i m alow idła,
k tó ry c h niewolno je st robić człowiekowi, jeżeli nie chce
bluznie przeciw wszechmocy Tw órcy. Ludzkie to malo
w id ło zdobyłem na je d n e j karaw anie, a teraz (tu stłukłem
szkło) tą śliną pra w d y zmywam w waszych oczach ona
postać człowieczą, aby się ju ż w niczyje nie dostała ręce.
Przez takie to bowiem symbole ludzie stają się bałw o
chwalcami.
240
!0 Z IE Ł ,1 L U C Y A N A S IE M IE Ń S IO E G o T "
Dostları ilə paylaş: |