6
"
d z i e ł a
l u c y a n a
s i e m i e ń s k i e g o
.
N ow y zastęp pisarzów w ychodził na w idow nię i wzmac
n ia ł się z każdym dniem.
W tej liczbie znalazło pewny rozgłos nazwisko K on
stantego Gaszyńskiego, młodego ucznia uniwersytetu w a r
szawskiego, k tó ry k ilk u poezyami wdzięcznemi i słodkie-
rni zw rócił na siebie uwagę.
Szczęśliwy to czas, gdzie zw rotka dobrze utoczona da
w a ła imię.
Gaszyński m iał jeszcze to szczęście, źe w yboiem przed
m iotu, form ą ta k zwanym klassykom dogadzającą, a przy-
tem pewną m alow niczą świeżością, dogadzał obu stron
nictwom ścierającym się na polu literackich te o ry j. Ro
m antycy nie odpychali go od siebie, klassycy uw ażali za
swego.
Nadzwyczaj ujm ującej powierzchowności, dobrze w y
chowany, umysłem bystry, um iał się podobać i przez sto
sunki kolleżeńskie z m łodym Zygmuntem Krasińskim w p ro
wadzony b y ł w dom jego ojca, generała Wincentego K ra
sińskiego, u którego zbierało się grono poważnych literatów ,
ja k Osiński, Koźm ian K ajetan, Franciszek M oraw ski, Niem
cewicz i tyle innych ówczesnych znamienitości.
W gronie
tern w y ra b ia ł się smak młodzieńca, dowcip ro z w ija ł.
T o
warzystwo lu d zi wykształconych, zajm ujących wysokie sta
nowiska, światowych, wesołych, dowcipnych, nie mogło me
oddziaływ ać na młodego człowieka, robiąc go poważnym
w rzeczach poważnych, a g ła d kim , ujm ującym , um iejącym
się znaleźć i zawsze dobrze odpowiedzieć w danym razie.
M ia ła też konwersacya ówczesna in n y charakter niż d z i
siejsza, mogła być le k k ą , lecz dowcipną, powierzchowną,
lecz ożywioną, ścierającą się w zdaniach, lecz bez zadawa
nia ran d o tk liw y c h dla miłości w łasnej.
B yła to dawna
tra d ycya w y k w in tn y c h tow arzystw stolicy, dzisiaj praw ie
stracona; teraz bowiem najczęściej, je ś li konwersacya nie
byw a ciężko pedantyczna, to obmowna, je ś li nie przybiera
charakteru ją trzą ce j dyskussyi, w któ re j mówca tyranizuje
swojem zdaniem, to się je d n i odw racajd od drugich lub
podejrzliw ie u n ik a ją rozmowy, a je ś li jeszcze połowę tow a
rzystw a składa płeć piękna, zw ykle byw a skazana na przy-
słuchywanie się rozprawom ja k z k a te d ry lub ła w y sejmo-
K
o n s t a n t y
G
a s z y ń s k i
."
~ r
w ej, które choć potężnie nudzą, jednakow oż niełatw o da
ją się sprowadzić do tonu mniej naprężonego.
Za czasów
Górnickiego, starosty tykocińskiego, znano się na tych przy-
zwoitościach towarzyskich, ja k pokazuje wyborna anegdota
o owym dworzaninie, co to postawą srogą, odętym wąsem
straszył i ty lk o z fokiem m ó w ił o wojennych rzeczach,
twierdząc, że zbroja najm iększa je g o pierzyna, a najsmacz
niejszy trunek z p rzyłb icy.
Otoż je d n a z pań, w idząc go
srodze zafrasowanego, prosiła, żeby się albo przysiadł do
m uzyki, albo tańcował, albo rozmową z paniam i b a w ił, na
co on każdym razem odpowiadał, iż to je st le k k ic h ludzi
dzieło, a nie jego rzemiosło. Radziła mu tedy owa grzeczna
pani, że ponieważ w o jn y tu nie ma, żeby się kazał razem
ze zbroją i orężem tłuszczem wysmarować i do szafy za
mknąć, aż do czasu najbliższej w ojny,' dodając: „Żebyś
wpan bardziej niż teraz nie zardzew iał.”
To samo dałoby się powiedzieć o tonie dzisiejszych
tow arzystw po większej części politycznie sztywnych, a ztąd
pozbawionych tego ciepła, co przyciąga, udziela się i roz
w iązując ję z y k , staw ia w naturalnym stanie w e rw y i dob
rego humoru.
Salon dawniej b y ł szkołą światowego w y
kształcenia, dziś je s t zbiorowiskiem jednostek, odrabiających
pańszczyznę w ielkiego świata.
Gaszyński przeszedł przez te szkołę i został mu na
całe życie w dzięk tow arzyski, k tó ry acz złamanego w ielo-
letniem i cierpieniam i zawsze ro b ił przyjem nym i pożądanym
w każdem gronie.
Uprzejmość, delikatność w zachowaniu
się, trafne słowo, niekiedy dowcipne i tern dowcipniejsze,
że się samo nasuwało bez pretensyi sadzenia się na nie, -
wszystko to sprawiało, że je że li m ila b y ła znajomość z nim,
to nierównie cenniejsza przyjaźń.
Doznając je j la t wiele,
m ógłbym coś o tym stosunku powiedzieć, k tó ry lubo rz a d
ko osobiście nas zbliżał, niemniej je d n a k pozostał m iłą dla
mnie pam iątką w licznej je g o korrespondencyi.
Lecz oto w wycieczce tej przeciw dzisiejszej fizyogno-
m ii tow arzystw splątałem sobie porządek historyczny, j a
kiego w ypadało trzym ać się, opowiadając żyw ot zgasłego
niedawno poety.
N ic dziwnego! pamięć po każdej drogiej
stracie wysuwa naprzód te wrażenia, ja k ie się najm ocniej
w' niej w ycisnęły.
W racam do obowiązku ścisłego biografa.
Konstanty urodził się dnia 10 m arca 1809 r. w ziemi
Czerskiej, w w ojewództwie Mazowieckiem, w M ałej W si,
z m a tk i T e k li Bzow skiej, z ojca Antoniego Gaszyńskiego,
niegdyś vice-brygadyera w w ojsku Bzeczypospolitej, później
radcy województwa Mazowieckiego. Do szkół i do uniw er
sytetu uczęszczał w W arszawie i jeszcze na szkolnych ła
wach okazyw ał talent do wierszowania. Pierwsze próby j e
go pióra p o ja w iły się w Rozm aitościach dodawanych do
Gazety K o r respondenta Warszawskiego i zw róciły na siebie
uwagę; odtąd poezye jego i prozaiczne a rty k u ły ukazyw a
ły się po różnych pismach, m ianow icie w P a m ię tn ik u d la
p łc i p ię k n e j, którego b y ł współpracownikiem .
N ajw ięcej
je s t tu tłóm aczeńz B yron’a, M oor’a, SchiilePa, także z G u z li
Merimęe’go, k tó ry na w zór pieśni serbskich u kła d a ł bardzo
zgrabne a p o kryfy. N ajw ięcej je d n a k z ro b ił sobie wziętości
pieśniami sielskiemi, przypom inaj ącemi prostotą i tokiem
piosnki naszego ludu. P o ja w iły się one w r. 1830 i b y ły
symptomatem upadku b a lla d y i romancy, z razu z ta k im
zapałem p rzyję te j. Znać tu w p ły w Brodzińskiego, wskazu
ją c y źródło, w którem odmłodzić się m iała nasza rodzinna
muza.
Gaszyński
niebędący
zagorzałym
rom antykiem ,
s k ło n ił ucho do m elodyi wielkopolskiego ludu, podobnie
ja k Zaleski pochw ycił b y ł nótę ukrainną, i ja k Chopin
z obertasów i m azurków tw o rzył m uzykalne arcydzieła.
Jest ta kich piosnek siedm, i dziś można je z przyjemnością
czytać, a nawet raz przeczytawszy, nauczyć się na pamięć,
ta k są płynne, ta k pełne m elodyi.
Kogoby zmęczyła te
raźniejsza apokaliptyczno-ironiczna poezya, m ógłby sobie
odetchnąć p rz y ta k im przyśpiew ku ja k Pocałowanie:
Przez Bóg żyw y, dziewczę moje,
T y czarujesz usta tw oje;
Bo g d y ciebie pocałuję
To żar ta k i silny czuję,
Że choć usta nim napieszczę,
Ż a r ten w sercu p a li jeszcze.
8 ..................
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O .
Dostları ilə paylaş: |