Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə22/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   18   19   20   21   22   23   24   25   ...   106

znaleźli,  a  m y  ich  znać  nie  chcemy!  P ókiż  ta  nieczułość 
w  sercach  panów  trw ać  będzie,  że  nawet  i  marzenia  wieś­
niacze  potępiają,  jako  niegodne  znajomości  u cyw ilizow a­
nego  człowieka?  Do  pisarza  Ziem iaństw a  polskiego należy 
przełamać  ten  przesąd  ta k   zgubny  i antypoetyczny,  i  w   tym  
nawet  względzie  podnieść  wartość  wieśniaka.
„Masz więc  lis t żądany ode mnie;  czytaj, śmiej  się,  ża rtu j, 
rozgłaszaj  moje dziwotworne rozumowania,  ale  pam iętaj,  źe 
w   szczupłych listu  granicach niemożna wszystkiego w yłożyć...”  
N ic  słuszniejszego;  to  też istota  rzeczy  ledwo  po  w ierz­
chu  dotknięta,  w   ogólnikach  zawarta  i  niedość  elementar­
nie  wyłożona,  nie  przeciągnęła  zapewne  hołdującego  ścis­
ły m   regułom  form y  klassyka.
Lecz  czas  ju ż   od  tych  ogólnych  uwag,  udzielanych 
sobie  o  kw estyi  romantyzmu,  przejść  do  szczegółowych,  na- 
stręczanycli  nowowycliodzącemi  płodami.
Sonety  M ickiewicza  wydane  N   Moskwie  p a d ły   ja k  
bomba  na  bru k  warszawski  i   o żyw iły  m dlejącą  ju ż   w alkę.
K ajetan  Koźmian  w   liście  z  marca  1827  ta kie   u w agi 
przesyła  Morawskiemu:
„Czego  też  ju ż   nie  dokazują  rom antycy!  czego  nie  p i­
szą!  U tw orzyli  sobie  teraz  ja k iś   m łyn  w ietrzny,  i   ja k   Don- 
Q uixoty  wszędzie  ogłaszają,  że  ich  zazdrość  napastuje. 
Godziłoby  się  w ydrukow ać  im   i   przypomnieć  b a jk ę   N iem ­
cewicza  Niedźwiedź,  M a łp a   i  Ś w in ia .  Dmochowski  zro­
b ił  na  nich  bajkę  pod  tytułem   S ta ry   i   M ło d y,  w ystaw ia­
ją c ,  że  mimo  przestróg  starego,  m łody  widząc,  ja k   osieł 
pędzony  przez  muchy  przesadzał  row y,  rozum iał,  że  to 
arabski  rum ak  i  t.  d. 
Sonety  M ickiew icza  najlepiej  ozna­
czył  Mostowski  jednem  słowem:  Paskudztwo.  N ie  wiem, 
co  w   nich  można  znaleźć  dobrego?  wszystko  bezecne,  podłe, 
brudne,  ciemne;  wszystko  może  krym skie,  tureckie,  ta ta r­
skie,  ale  nie  polskie. 
To  je st  sto  razy  gorsze  niż  wszyst­
kie   M arcinkowskiego  płody. 
M arcinkow ski  jest  pła ski 
i  wierszokleta  praw dziw y;  M ickiew icz  je st  półgłów ek  w y ­
puszczony  ze  szpitala  szalonych,  k tó ry ,  na  przekór  dobremu 
smakowi  i   rozsądkowi,  gm atwaniną  słów  niepojętego  ję ­
zyka,  niepojęte  i   dzikie  pom ysły  baje;  M arcinkow ski  jest 
ty lk o   głupi,  M ickiew icz  szalony;  M arcinkow ski  pisać  nie


powinien;  M ickiew icz  myśleć  nie  umie;  M arcinkow ski  w   m i­
łostkach  je st  pła ski  i   c k liw y   prostak;  M ickiew icz  b ru d n y, 
karczemny;  Marcinkowskiego  im aginacyę  ciężką  i   tępą  roz­
k o ły s a ły   w   niesforność  Dziedziłle  lubelskie;  M ickiew icza 
niesforny  zapał  rozdmuchały  brudne  litew skie  pom yw aczki; 
M arcinkow ski  nie  wie,  że  je st  prostakiem  i   nieukiem ;  M ic­
kiew icz  z  pychą  i   dumą  przekonany,  że  szaleństwo  je s t 
poezya,  b ru d y   farbam i,  ciemność  światłem,  niezrozumiałość 
doskonałością.  Czekam  cię,  abyś  m i chociaż  jeden  jego  po­
mysł, jeden  obraz uspraw iedliw ił.  E r is   m ih i  magnus Apollo... 
W yłączam   z  tego  wiersz  pod  tytułem :  Wieczór,  w   k tó ry m  
może  się  rozum  czegoś  domacać.  L itw in i  ta k   są  przejęci 
sławą  swego  smorgońskiego  poety,  że  zarzucili  wszystkie 
domy  tem i  Sonetami.  W aleryan  K ra siń ski  pędem  roznosi 
je   wszędzie.”  (*)
Do  powyższego  listu  syn  A ndrzej  ta k i  dołożył  przy- 
pisek:  „J a   dzisiaj  elegantkom  warszawskim   czytam  w y ją tk i 
z  Z iem iaństw a  u  księżny  M ichałow ej  (R adziw iłłow ój);  dob­
rze,  żeby  czasem  coś  dobrego  usłyszały,  żeby  z  Sonetami 
porównanie  zrobiły;  lecz  te  głupie  Sonety  nawet  im   się  nie 
podobają.”
Pokazuje  się  tu   najdow odniej,  że  Z iem iaństioo  (choć 
jeszcze  niedokończone)  miało  służyć  na  odparcie  w p ły w u  
utw orów   M ickiewicza.  Czytywano  je   też  ka w a łk a m i  na 
publicznych  posiedzeniach  Tow arzystw a  P rz y ja c ió ł  N auk, 
czytywano  wszędzie,  gdzie  się  zbierał św iat  elegancki.  N a j­
częściej  Osiński,  sław ny  deklam ator,  popisyw ał  się  w yg ła -
68 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE Ń S K IE G O .
(*)  G wałtownej  tej  w ycieczki  przeciw  M ickiew iczow i  nie  należy 
brać  za  niewzruszone  przekonanie  Koźmiana,  za  jego  wyznanie  w ia ry. 
L is t  pisany  b y ł  pod wrażeniem,  i  dla  tego  charakteryzuje  wrażenia  owej 
c h w ili,  nie  zaś  zdanie,  ja k ie   później  sobie  w yro b ił,  gdy  autor  Pana 
Tadeusza  przem ów ił  potężnym  głosem  ojczystych  wspomnień  i  obrazów 
do  jego  polskiej  duszy.  Owe  waśnie  i   uprzedzenia  do  rom antyków 
ustąpiły  miejsca  późniejszemu  szacunkowi  dla  narodowych  poetów. 
M ickiewicz  przesyłał  życzliwe  słowa  staremu  Koźmianowi,  a  między 
autorem  Felicyty  a  śpiewakiem  Czarnieckiego  zawiązała  się  k o m sp o n - 
deneya,  świadcząca  o  zapomnieniu  dawnych  uraz,  o  porzuceniu  uprze- 
} |H 
dze“ -


szaniem  ty c li  świetnych  i   effektowych  wierszy,  które  zyski­
w a ły   oklask,  lecz  nie  zostaw iały  trw ałego  wrażenia.
W   innym   liście  Andrzej  Koźmian  ta k   się  jeszcze  od­
zywa  o  sonetach:  „Cóż  to  są  te Sonety  M ickiewicza,  za  któ- 
remi  szaleje  Morozewicz  i   tłómaczy  ju ż   po  francuzku  i  an­
gielsku? 
Lecz  ja   je   dopiero  po  francuzku  rozumiem,  i   dla 
tego  namawiam  Morozewicza,  żeby  dal  ty tu ł:  Tłumaczenie 
Sonetów  M.  na  ję z y k   francuzki,  dla  P olaków .”
Po  w y ro k u   ta k  stanowczym,  ferowanym   przez  powagi 
warszawskiego  Parnasu,  M oraw ski,  ja k b y   z  tropu  zbity, 
chcąc  nie  chcąc  zgadza  się  na  ich  zdanie,  wszakże  robi 
pewne  zastrzeżenia  i  przyznaje,  że  M ickiewicz,  mimo  swoich 
śmieszności,  jest  poetą. 
„Szkoda  —  pisze  on  do  Andrzeja 
Koźm iana— że  M.  nie  żyje  w   stolicy;  g d yb y  sztukę  dołą­
czył  do  talentu,  b y łb y   powszechniej  i  bez  różnicy  ceniony. 
Uważać  go  trzeba  za  dziecię  natury,  zrodzone  z  darem 
poezyi,  gdzieś  tam  w   borach  litew skich  wyhodowane,  bez 
form,  ogłady,  i  zupełnie  obce  w szelkiej  sztuce.  B y w a ją  
takie  zjaw iska  i   po  innych  narodach,  lecz  takich  głupców 
ja k   u  nas  nie  bywa,  aby  takie  dzieła  b ra li  za  wzór  do  na­
śladowania,  i  to  nie  dla  pięknych  miejsc,  ale  dla  śm iałych 
niedorzeczności. 
G dyby  ty lk o   sam  M ickiew icz  ta k   pisał, 
przebaczylibyśmy  jego  muzie  i   zapewne  nie  przeczyli  je j 
zalet  należnych;  ale  że  tyle   niedołężnych  stworzyła  naśla­
dowców,  dla  tego  ta k   krzyczym y  na  nią  i  piorunujem y  na 
ten  rodzaj,  ja k b y   na  nową  szkolę.
„.  .  .  Cóż  to  za  okropny  lis t  przeciw  M ickiew iczow i 
napisał  tw ój  ojciec  do  mnie! 
Cała  wściekłość  lclassyczna 
nieby  większego  nie  zdołała.  Ja przecież  powtarzam  zimno: 
I n   medio  v irtu s .  U trzym yw ać,  że  M ickiew icz  niższy  od 
M arcinkowskiego,  nie  przystało  na  Koźmiana...  Mostowskie­
go  zdanie  nic  nie  znaczy  względem  M ickiewicza,  bo  Mos­
tow ski  Francuz,  a  więc  ty lk o   lub  raczej  najbardziej  s ty li­
sta,  a  to  właśnie  je st  ta k   złem  w   M ickiew iczu  ja k   w  n i­
kim .  Jeżeli  je d n a k  głębokie  czucia  i   w ie lkie   obrazy  sta­
nowią  poetę,  styl  zewnętrzną  ty lk o   je st  poezyi  ozdobę,  to 
są  pewne  zalety,  których  M ickiew iczow i  odmówić  nie  moż­
na,  pomimo  najw iększych  co  do  ję z y k a   i   gustu  niedorzecz­
ności. 
Otóż  — powie  tw ój  ojciec—M oraw ski  ch w a li!  Otoż
OBÓZ  KLA S S Y K Ó W . 
~  
69


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   18   19   20   21   22   23   24   25   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə