Przełożył Bogdan Banasiak Tytuł oryginału



Yüklə 404,74 Kb.
səhifə4/6
tarix02.12.2017
ölçüsü404,74 Kb.
#13499
1   2   3   4   5   6
jedynie wola jest nam właściwie dana, całkowicie znana, bez uszczerbku i dodatku znana. Lecz wciąż mi coś się zdaje, iż Schopenhauer i w tym także wypadku uczynił jeno to, co zazwyczaj czynią filozofowie: że przejął i rozdął przesąd ludowy. Wola zda mi się przede wszystkiem czemś bardziej złożonem, czemś. co tylko jako słowo jest jednością, i właśnie w tem jednem słowie tkwi przesąd ludowy, co zapanował nad niedostateczną po wszystkie czasy przezornością filozofów. Bądźmyż przeto wreszcie przezorniejsi, bądźmy „niefilozoficzni”, powiedzmy: w każdem chceniu jest po pierwsze więcej poczuć, mianowicie poczucie sianu: od tego precz, i poczucie stanu: ku temu dąż — poczucie samegoż „precz” i „dąż”; następnie jeszcze towarzyszące poczucie mięśniowe, które wraz z naszem „chceniem” grę swą poczyna w takich nawet razach, gdy „rąk” i „nóg” w ruch nic wprawiamy. Jak zatem czucie, i to wielorakie czucie, uznać należy za ingredyencyę woli, tak też, po wtóre, włączyć w nią trzeba jeszcze myślenie: w każdym akcie woli istnieje myśl rządząca; i niechaj nikt nic mniema, jakoby, oddzieliwszy myśl tę od „chcenia”, jako pozostałość otrzymywało się jeszcze wolę! Po trzecie, wola jest nic tylko kompleksem czucia i myślenia, lecz przede wszystkiem afektem jeszcze: mianowicie owem afektem rozkazu. To, co zwie się „wolnością woli”, jest w istocie swej afektem wyższości w stosunku do tego, który musi być posłusznym: ,jak wolny, «on» musi słuchać” — świadomość ta w każdej kryje się woli, jako też owo napięcie uwagi, ów prosty wzrok, co widzi wyłącznie jedno, owa bezwzględna wartości ocena „teraz tego potrzeba, nie zaś czegoś innego”, owa wewnętrzna pewność, iż zostanie się usłuchanym, wreszcie to wszystko, co do stanu rozkazodawcy jeszcze należy. Człowiek, który chce, rozkazuje w sobie czemuś, co mu jest posłuszne, lub o czem mniema, iż mu jest posłuszne. Zważmy teraz jednakże, co w woli — w tej tak różnorodnej rzeczy, dla której lud ma jedno tylko słowo -jest najdziwniejsze: ponieważ w danym wypadku rozkazy wydajemy i razem jesteśmy im posłuszni, będąc zaś im posłuszni, znamy uczucia przymusu, naporu, ucieczki, odporu i ruchu, niezwłocznie poczynające się zazwyczaj po akcie woli; ponieważ:, przy pomocy syntetycznego pojęcia, Jaźni”, nawykliśmy z drugiej strony na dwoistość tę nie zważać, co do niej się łudzić; przeto do chcenia uwiązał się jeszcze cały łańcuch błędnych wniosków oraz z nich wynikających fałszywych ocen samejże woli — skutkiem czego chcący w dobrej mniema wierze, jakoby chcenie wystarczało do czynu. A że w przeważnej ilości wypadków chcemy tylko wtedy, gdy można mieć nadzieję, iż skutek rozkazu, a więc posłuszeństwo, a więc akcya nastąpi, przeto pozór przedzierzgnął się w uczucie, jakoby w tym wypadku istniała konieczność skutku; słowem, chcący do pewnego stopnia ma przeświadczenie, iż wola i akcya są jednem niejako, zalicza on powodzenie, wykonanie chcenia do samejże woli i doznaje przy tem przyrostu owego poczucia mocy, które idzie w parze z wszelkiem powodzeniem. „Wolność woli”—oto słowa na określenie owego różnorodnego stanu rozkoszy człowieka chcącego, co rozkazuje i z wykonawcą w jedno zespala się zarazem, co uczestniczy jako taki w tryumfie nad przeszkodami, w duszy zaś mniema, iż to li wola jego pokonywa właściwie przeszkody. Chcący kojarzy tym sposobem uczucia rozkoszy, doznawane przez zwycięskie narzędzia wykonawcze, przez służebne „wole niższe” lub dusze niższe — toć nasz organizm jest jeno ustrojem społecznym wielu dusz — z uczuciem rozkoszy, odczuwanem przezeń w roli rozkazodawcy. L'effet c'est moi: dzieje się tu podobnie, jak w każdym dobrze skonstruowanym i szczęśliwym ustroju gminnym, gdzie klasa rządząca identyfikuje się z powodzeniem gminu. Przy wszelkiem chceniu chodzi bądź co bądź o rozkazywanie i posłuch, na podstawie, jak powiedziano, ustroju społecznego wielu „dusz”; dlatego filozof może sobie rościć prawo, by chcenie samo w sobie wolno mu było rozpatrywać ze stanowiska morału: morału pojętego mianowicie jako nauka o stosunkach władczych, od których zależy powstanie zjawiska, zwanego „życiem”.

(Poza dobrem i ziem, I, 19, s. 26-29)
13. Dwa typy sił: aktywny i reaktywny

„Rozwój” jakiejś rzeczy, jakiegoś zwyczaju, jakiegoś organu bynajmniej nie jest w ten sposób postępem (progressus) ku pewnemu celowi ani też logicznym i najkrótszym, z najmniejszym nakładem sił i kosztów osiągnionym postępem, jeno kolejnem następstwem głębiej lub płyciej odbywających się, mniej lub więcej wzajemnie niezależnych, odgrywających się w niej procesów przemagania, z dodatkiem oporu stosowanego w każdym wypadku, usiłowań zmiany form w celu obrony i reakcyi, i wyników udanych przeciwdziałań. Forma jest zmienna, „sens” zaś bardziej jeszcze. Nawet wewnątrz każdego oddzielnego organizmu nie dzieje się inaczej. Z każdym istotnym wzrostem całości zmienia się też „sens” poszczególnych organów. W pewnej mierze częściowe ich zanikanie, ich liczebne zmniejszanie się (na przykład przez niszczenie członków pośrednich) może być znakiem wzrastającej siły i doskonałości. Chciałem rzec: także częściowe bezużytecznienie, niedołężnienie i zwyrodnianie, zatracanie się sensu i celowości, krótko — śmierć, należy do warunków rzeczywistego postępu, który jawi się zawsze w postaci woli i drogi ku większej mocy i zawsze osiągany bywa kosztem licznych mniejszych mocy. [...]

Podnoszę ten zasadniczy punkt patrzenia historycznej metodyki tem bardziej, że zachodzi drogę właśnie panującemu instynktowi i smakowi czasu, który by raczej zgodził się jeszcze z bezwzględną przypadkowością, nawet z mechaniczną bezmyślnością wszystkiego, co się dzieje, zachodzi drogę żądzy mocy. Demokratyczna idyosynkrazya do wszystkiego, co panuje i chce panować, współczesny mizarchizm (aby stworzyć złe słowo na złą rzecz) przemienił i przebrał się stopniowo w ten sposób duchowo i najbardziej duchowo, że dzisiaj krok za krokiem wciska się, śmie się wciskać prawie w najsurowsze, pozornie najbardziej przedmiotowe umiejętności. Co więcej, zdaje mi się, że stał się już panem całej fizyologii i nauki o życiu, ku jej szkodzie, jak się samo przez się rozumie, ukradłszy jej pojecie zasadnicze, pojęcie właściwej aktywności. W zamian, pod naciskiem owej idyosynkrazyi, wysuwa się na czoło „przystosowanie”, to znaczy aktywność drugiego rzędu, czysta reaktywność. Nawet życie samo, określone jako zawsze celowe wewnętrzne „przystosowanie” do zewnętrznych okoliczności (Herbert Spencer). W ten sposób jednak zatraca się istotę życia, jej żądzę mocy. W ten sposób przeoczą się zasadnicze pierwszeństwo, jakie posiadają spontaniczne, zaczepne, napastnicze, wykładające i kierujące w sposób nowy kształtujące siły, których działanie dopiero sprowadza „przystosowanie”. W ten sposób zaprzeczono w organizmie nawet władczej roli najwyższych funkcyonariuszów, w których wola życiowa objawia się czynnie i kształtująco.

(Z genealogii moralności, II, §12, s. 84—85, 85—86)
14. Dwie jakości woli mocy: afirmacja i negacja

Pierwszy dojrzałem przeciwieństwo właściwe: wyrodniejący instynkt, który z podziemną mściwością zwraca się przeciw życiu (chrześcijaństwo, filozofia Schopenhauera, w pewnem znaczeniu już filozofia Platona, cały idealizm, jako formy typowe) i z pełni, z nadmiaru zrodzona formuła najwyższego potwierdzania, przyświadczanie bez zastrzeżeń nawet cierpieniu, nawet winie, nawet wszystkiemu, co zagadkowe i obce w istnieniu... To ostateczne, najradośniejsze, przezbytkownie zuchwałe przyświadczanie życiu jest nie tylko zrozumieniem najwyższym, jest także najgłębszem, najściślej przez prawdę i wiedze potwierdzonem i dowiedzionem. Nie można nic, co jest, potrącić, nic nie jest zbyteczne—odrzucone przez chrześcijan i innych nihilistów strony istnienia stoją na nieskończenie nawet wyższym stopniu drabiny wartości, niż instynkt decadence mógł był uznać, nazwać dobrem. Aby to pojąć, na to trzeba odwagi, a jako jej warunku, nadwyżki siły; bo ściśle wedle tego, jak daleko śmie naprzód przeć odwaga, ściśle w miarę siły, zbliża się człowiek do prawdy. Poznanie, przyświadczanie rzeczywistości, jest dla silnego taką samą koniecznością jak dla słabego, z podszeptu słabości, tchórzenie i ucieczka przed rzeczywistością — „ideał”... Nie jest im do woli dane poznawać: decadents potrzebują kłamstwa, jest ono jednym z ich warunków utrzymania się przy życiu.



(Ecce homo, Narodziny tragedii, II, s. 63-64)
15. W jaki sposób siły reaktywne tryumfują: resentyment

Bunt niewolników na polu moralności zaczyna się tem, że ressentiment samo się staje twórczem i płodzi wartości: ressentiment takich istot, którym właściwa reakcya, reakcya czynu, jest wzbroniona i które wynagradzają ją sobie tylko zemstą w imaginacyi. Gdy wszelka dostojna moralność wyrasta z tryumfującego potwierdzenia siebie samej, moralność niewolnicza mówi z góry „nie” wszystkiemu, co „poza nią”, co „inne”, co nic jest „nią samą”: to „nie” jest jej twórczym czynem. Owo odwrócenie odwracającego wartości spojrzenia - ten konieczny kierunek na zewnątrz, miast wstecz ku samemu sobie — jest w rzeczy samej właściwe uczuciu ressentiment. Moralność niewolników, by powstać, potrzebuje najpierw zawsze świata przeciwnego i zewnętrznego, potrzebuje, fizyologicznie mówiąc, zewnętrznych podniet, by w ogóle działać, jej akcya jest z gruntu reakcyą.



(Z genealogii moralności, I, §10, s. 30-31)
16. Ciąg dalszy: nieczyste sumienie czyli zwrócenie się przeciw sobie

[...] kapłan zmienia kierunek uczucia ressentiment. Każdy cierpiący bowiem szuka instynktownie swego cierpienia przyczyny; dokładniej jeszcze, sprawcy, jeszcze określeniej, wrażliwego na cierpienie, winnego sprawcy — krótko; czegoś żyjącego, na czem uczucia swoje czynnie lub in effigie pod jakimkolwiek pozorem wyładować może. Bo wyładowanie uczucia jest największą dla cierpiącego próbą ulgi, mianowicie ogłuszenia się, jego poniewolnie pożądanym narkotykiem przeciw katuszy wszelkiego rodzaju. Tu jednak znaleźć można, wedle mego przypuszczenia, prawdziwy fizyologiczny związek przyczynowy ressentiment, uczucia zemsty i jej krewnych, więc w pragnieniu ogłuszenia holu przez uczucie, [...] Wszyscy cierpiący posiadają przerażającą łatwość wynajdywania pretekstów do bolesnych uczuć. Rozkoszują się już samem podejrzeniem, gmeraniem w złościach i krzywdach pozornych, szperają w wnętrznościach swej przeszłości i teraźniejszości, poszukując ciemnych zagadkowych historyi, które pozwalają im opływać w dręczące domysły i upajać się trucizną własnej złośliwości. Odnawiają najstarsze rany, rozkrwawiają od dawna zagojone blizny, czynią złoczyńców z przyjaciela, żony i dziecka i ze wszystkiego, co dla nich najbliższe. „Cierpię, więc ktoś musi być winien temu” — tak myśli każda chorowita owca. Lecz pasterz, kapłan, asceta, mówi jej: „Słusznie, moja owco! Ktoś musi być temu winien: lecz ty sama jesteś tym kimś, ty sama tylko jesteś winna temu — ty sama tylko zawiniłaś wzglądem siebie!... To dość śmiało, dość fałszywie. Lecz jedno przynajmniej osiągnięto przez to, jak rzekłem, zmieniono przez to kierunek ressentiment.



(Z genealogii moralności, III, §15, s. 153-154, 154-155)
17. W jaki sposób nihilizm tryumfuje w woli mocy

Przekleństwem, ciążącem dotąd nad ludzkością, była bezsensowność cierpienia, nie cierpienie, a ideał ascetyczny nadal mu sens. Był to jedyny sens dotąd. Jakikolwiek sens jest zawsze lepszy niż żaden. Ideał ascetyczny był pod każdym względem tem „faute de mieux” par excellence, jakie dotąd istniało. Objaśnił on cierpienie; olbrzymia próżnia zapełniała się; zamknęły się drzwi przed wszelkim samobójczym nihilizmem. Objaśnienie — nic ma wątpliwości — przyniosło z sobą nowe cierpienie, głębsze, jadowitsze, bardziej wżerające się w życie; postawiło cierpienie w perspektywie winy... Lecz mimo wszystko — człowiek został tem uratowany, miał sens, przestał być nadal liściem na wichrze, piłką niedorzeczną, „bezsensowną”. Mógł odtąd czegoś chcieć, obojętna na razie, dokąd chciał, po co, czem: wola sama została uratowana. Nie można przed sobą w żaden sposób ukryć, co właściwie wyrażało całe owo chcenie, które kierunek swój otrzymało od ideału ascetycznego. Ta nienawiść przeciw wszystkiemu, co człowiecze, gorzej jeszcze: przeciw wszystkiemu, co zwierzęce, gorzej jeszcze: przeciw wszystkiemu, co materyalne, ten strach przed zmysłami, przed rozumem samym, ta obawa szczęścia i piękności, to pożądanie ucieczki przed pozorem, zmianą, staraniem się, śmiercią, życzeniem, pożądaniem samem — wszystko to oznacza, ważmy się pojąć to, żądzę nicości, niechęć do życia, lecz jest to i pozostanie zawsze żądzą!... Żeby zaś jeszcze na końcu rzec, co rzekłem na początku: wolej pożądać jeszcze człowiekowi nicości, niźli wcale nie pożądać.



(Z genealogii moralności, III, §28, s, 197—198)
D) OD NIHILIZMU DO PRZEMIANY
Nihilizm pokonany przez samego siebie

(*1887, La vohmte depuissance, III).


18. Bóg i nihilizm

Zwie się chrześcijaństwo religią litości. Litość stoi w przeciwieństwie do afektów tonicznych, podnoszących energie poczucia życia: działa depresyjnie. [...] Utrzymuje ona przy życiu, co do śmierci dojrzało; broni siebie ku korzyści wydziedziczonych i skazańców życiowych, nadaje samemu życiu, wskutek bezliku wszelkiego rodzaju nieudanych, których przy życiu utrzymuje, wygląd posępny i podejrzany. Ważono się nazwać litość cnotą (w każdej dostojnej moralności uchodzi ona za słabość); posunięto się dalej, uczyniono z niej samą cnotę, grunt i źródło wszech cnót, tylko oczywista, o czem zawsze pomnieć należy, z punktu widzenia filozofii nihilistycznej, która zaprzeczanie życia na swej wypisała tarczy.

Schopenhauer był co do tego w swem prawie: przez litość zaprzecza się życiu, czyni się je bardziej zaprzeczenia godnem, litość jest praktyką nihilizmu. By rzec raz jeszcze: ten depresyjny i zaraźliwy instynkt krzyżuje owe instynkty, które dążą do utrzymania życia i podwyższenia jego wartości: jest on zarówno jako mnożnik nędzy, jak też jako zachowawca wszystkiego, co nędzne, głównem narzędziem wzmożenia decadcnce, litość namawia do nicości\... Nic mówi się „nicość”, natomiast mówi się „zaświat” lub ,,Bóg” lub „życie prawdziwe”; lub nirwana, zbawienie, szczęśliwość... Ta niewinna retoryka z dziedziny idyosynkrazyi religijno-moralnych okazuje się natychmiast o wiele mniej niewinną gdy się zrozumie, jaka dążność narzuca tu na siebie płaszcz wzniosłych słów: dążność wroga życiu, [...j

Chrześcijańskie pojęcie Boga Bóg jako Bóg chorych. Bóg jako pająk, Bóg jako duch jest jednem z najbardziej zepsutych pojęć Boga, jakie osiągnięto na ziemi; jest ono może nawet miernikiem stanu głębi w zstępującym rozwoju typu boskiego, Bóg wyrodzony w sprzeczność z życiem, zamiast być jego przejaśnieniem i wieczystem Taki W Bogu wrogość zapowiedziana życiu, naturze, woli życia! Róg formułą dla każdego oczernienia „tego świata”, dla każdego kłamstwa o „zaświacie”! W Rogu ubóstwiona nicość, wola nicości uświęcona!...



(Antychryst. §7, s. 9, K), IX)
19. Pierwsza wersja: „Bóg umarł”

Więźniowie. Pewnego ranka więźniowie zeszli na miejsce pracy; dozorca nic był obecny. Niektórzy więźniowie, jak to było ich zwyczajem, wzięli się natychmiast do pracy; inni stali bezczynnie i poglądali zuchwale w około. Wtedy jeden z nich wystąpił i rzekł silnym głosem: „pracujcie, ile chcecie, lub nie róbcie nic: wszystko to jedno. Wasze tajemne zamiary wyszły na światło, dozorca więzienny podsłuchał was i w najbliższym czasie zarządzi nad wami sąd straszliwy. Znacie go, jest surowy i długo pamięta winy. Lecz teraz zważcie: zaniepoznawaliście mnie dotychczas: nie jestem, czem się zdaję. Co więcej: jestem synem dozorcy więziennego i wszystko znaczę u niego. Mogę was ocalić i chcę was ocalić. Lecz, rozumie się, tylko tych z was, którzy mi wierzą, że jestem synem dozorcy więziennego. Inni niechaj zbierają owoce swego niedowiarstwa”. „Cóż — odezwał się po pewnem milczeniu jeden ze starszych więźniów — cóż może ci na tem zależeć, czy ci wierzymy czy nie? Jeśli rzeczywiście jesteś synem, i możesz to, co mówisz, rzeknij dobre słowo za nami wszystkimi: byłoby to istotnie poczciwie z twej strony. Lecz rozmowom o wierze i niedowiarstwie daj spokój!” „I ja - wtrącił się tutaj jeden z młodszych — nie wierzę jemu zgoła: wbił sobie po prostu coś do głowy. Idę o zakład, że po ośmiu dniach znajdować się będziemy tutaj, jak dziś, i że dozorca więzienia nie wie nic”. „A jeśli nawet coś wiedział, to już nie wie teraz tego — rzekł ostatni z więźniów, który dopiero teraz schodził na podwórze — dozorca więzienia w tej chwili zmarł nagle”. „Hola — zawołało wielu jednocześnie — hola, panie synu, jak stoi sprawa ze spadkiem? Czy może teraz jesteśmy twymi więźniami?” „Rzekłem wam — odparł zaczepiony łagodnie — że każdego z was, który we mnie wierzy, puszczę

wolno, tak pewnie, jak to, że ojciec mój żyje jeszcze”. Więźniowie śmiać się przestali, jednak wzruszyli ramionami i pozostawili go w miejscu, w którem stał.



(Wędrowiec i jego cień, II, §84, s. 283-285)
20. Bóg umarł

„Zaratustro, Zaratustro! Zgadnij mą zagadkę! Powiadaj! Mów! Czem jest zemsta na świadku?

Ja cię wstecz przywabiam, gładki tu jest lód! Baczże, bacz, aby duma twa nóg tu nie połamała!

Mądrym się mniemasz, dumny Zaratustro! Odgadnij-że mi tę zagadkę, ty twardy orzechów łuskaczu, zagadkę, którą ja przedstawiam! Powiadaj więc kimże jestem ja\”

Gdy Zaratustra te słowa usłyszał — jak sądzicie, co działo się w duszy jego? Opadła go litość-, i runął nagle, jak się powala dąb, co długo licznym drwalom się opierał, ciężko, raptownie, ku trwodze tych, którzy go ściąć pragnęli. Lecz za chwilę stał znów na nogach, a oblicze jego przybrało twardy wyraz.

„Poznaję ja cię, rzekł spiżowym głosem: tyś jest mordercą Boga! Puśćże mnie.

Nic zniosłeś tego, kto ciebie widział, kto cię zawsze na wskroś przezierał, ty najszpetniejszy człowieku! Zemściłeś się na tym świadku!”

Tak rzekł Zaratustra i chciał odejść precz, lecz ów niewypowiedzialny pochwycił go za brzeg szaty, począł znów bełkotać i szukać słów. „Pozostań — rzekł wreszcie —

— pozostań! Nie mijaj mnie! Zgadłem, jaka to siekiera powaliła cię z nóg: Chwała ci, o Zaratustro, że znów stoisz!

Odgadłeś, wiem to dobrze, jak temu jest na duszy, co jego zabił — mordercy Boga. Pozostań! Przysiądź się do mnie, nie będzie to daremne.

Do kogóż bo udać się pragnąłem, jeśli nie do ciebie? Po/ostań. siądź tutaj! Nie patrz jednak na mnie! Uczcij w ten sposób — brzydotę moją!

Prześladują runie oni: tyś się stał mą ostatnią ucieczką. Nie swą nienawiścią, nie szpiegi swymi: z takich prześladowań szydząc, stałbym się dumny i radosny!

Czyż wszelkie powodzenie nie było dotychczas po stronic dobrze prześladowanych? Zaś kto dobrze prześladuje, łacno się uczy śladem chadzać, wszakże zwykł się znajdować z tyłu! Lecz ich litość to zdziałała — od ich litości umknąłem i do ciebie przystałem. O, Zaratustro, chrońże mnie, ostatnia ty moja ucieczko, ty jedyny, któryś mnie odgadł [...]”.

„Sam jednak — przecież siebie uchroniłeś przed własną swą litością! Gdyż wiciu jest już w drodze ku tobie: wiciu cierpiących, wątpiących, rozpaczających, tonących, marznących...

Ostrzegam cię i przed sobą. Odgadłeś wszak mą najlepszą i najzgubniejszą zagadkę, odgadłeś mnie samego i wszystko, com czynił. Znam ja siekierę, która ciebie obali.

On jednak umrzeć musiał: oczyma, które wszystko widzą - widział człowiecze głębie i dna, całą jego zatajoną sromotę i szpetność.

Jego litość wstydu nie znała: wpełzał w me najbrudniejsze zakątki. Ten najciekawszy, nad miarę natrętny, ten nadlitościwy umrzeć musiał.

On zawsze mnie widział; na takim świadku zemstę wywrzeć musiałem - lub też sam przestać żyć.

Bóg, co widział wszystko, nawet i człowieka, Bóg ten umrzeć musiał! Człowiek nie ścierpi, aby taki świadek żył”.

Tak oto mówił człowiek najszpetniejszy.



(Tako rzecze Zaratustra, IV, Najszpetniejszy człowiek, s. 326 -327, 329-330)
21. Po śmierci Boga znów nihilizm

Wobec tych dwu przeświadczeń, że przez stawanie się żaden cci nie ma być osiągniętym, i że wpośród całego „stawania się” nie panuje żadna wielka jedność, w której jednostka może całkowicie się zanurzyć jako w jakimś żywiole o najwyższej wartości, pozostaje jeno wybieg. iżby cały len świat „stawania się” osądzić jako złudzenie i wynaleźć świat, który leży poza jego obrębem, jako świat prawdziwy. Skoro człowiek spostrzeże się. jednak, że świat ten sklecony jest tylko z potrzeb psychologicznych, i jak on nie ma do tego żadnego zgoła prawa, wówczas powstaje ostatnia forma nihilizmu, która zawiera w sobie niewiarą w świat metafizyczny - zabraniająca sobie wiary w jakiś świat prawdziwy. Na tem stanowisku uznaje się rzeczywistość „stawania się” jako jedyną rzeczywistość, zabrania się sobie wszelkich dróg tajnych, wiodących do zaświatów i bóstw fałszywych, ale nie wytrzymuje się tego świata, którego się zaprzeczać już nie chce...



Cóż się stało w istocie? Uczucie braku wartości zostało osiągnięte z chwilą, kiedy się pojęło, że ogólny charakter istnienia nie „może być” interpretowany ani przez pojecie „zamiaru, ani przez pojęcie „jedności” ani przez pojęcie „prawdy”. Nic nie jest przezeń zamierzone i nic nie zostaje osiągnięte; brak jest rozciągającej się na wszystko jedności w wielości tego, co się dzieje: charakter istnienia jest nie „prawdziwy”, jest fałszywy.,., żadną miarą nie ma się już podstawy do wmawiania w siebie świata prawdziwego... Krótko mówiąc: kategorye „zamiar”, Jedność”, „byt”, za pomocą których włożyliśmy w świat wartości, zostają przez nas znowu wycofane — i oto świat wydaje się bez wartości94

(Wola mocy, §5, s. 15—16)
22. Konieczność oczekiwania

Człowiek oszalały. Czy nie słyszeliście o owym człowieku oszalałym, który w jasne przedpołudnie latarnie zaświecił, wybiegł na targ i wołał bezustannie: „Szukam Boga! Szukam Boga!” — Ponieważ zgromadziło się tam właśnie wielu z tych, którzy w Boga nie wierzyli, więc wzbudził wielki śmiech. Czyliż zginął? spytał jeden. Czyż zabłąkał się jak dziecko? rzekł drugi. Czy się ukrywa? Może boi się nas? Czy nie wsiadł na okręt? Wywędrował?—tak krzyczeli i śmieli się w zgiełku. Oszalały człowiek wskoczył między nich i przeszywał ich spojrzeniami swemi. „Gdzie się Bóg podział? zawołał, powiem wam! Zabiliśmy go — wy i ja! Wszyscy jesteśmy jego zabójcami! Lecz jakżeż to uczyniliśmy? Jakżeż zdołaliśmy wypić morze? Kto dał nam gąbkę, by zetrzeć cały widnokrąg? Cóż uczyniliśmy, odpętując ziemię od jej słońca? Dokąd zdąża teraz? Dokąd my zdążamy? Precz od wszystkich słońc? Nie spadamyż ustawicznie? I w tył, i w bok, i w przód, we wszystkich kierunkach? jestże jeszcze jakieś na dole i w górze? Czyż nie błądzimy jakby w jakiejś nieskończonej nicości? Czyż nie owiewa nas pusty przestwór? Czy nie pozimniało? Czy nie nadchodzi ciągle noc i coraz więcej nocy? Nie trzebaż zapalać latarni w przedpołudnie? Czy nie słychać jeszcze zgiełku grabarzy, którzy grzebią Boga? Czy nie czuć jeszcze boskiego gnicia? — i bogowie gniją! Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami — kto zetrze z nas tę krew? Jakże woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem musieli wynaleźć? Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi? Nie było nigdy większego czynu — i ktokolwiek tylko po nas się urodzi, gwoli czynowi temu należeć będzie do historyi wyższej niż wszelka dotąd była historya!” — Tu zamilkł człowiek oszalały i znów spojrzał na swoich słuchaczy: i oni milczeli, patrząc nań w zadziwieniu. W końcu cisnął latarnię o ziemię, że roztrzaskała się w kawały i zgasła. „Przyszedłem za wcześnie, rzekł potem, nie jestem jeszcze na czasie. To olbrzymie wydarzenie jest jeszcze w drodze i wędruje — nic doszło jeszcze do uszu ludzi; i błyskawica i grzmot potrzebują czasu, światło gwiazd potrzebuje czasu, żeby je widziano i słyszano. Czyn ten jest im zawsze jeszcze dalszy niż gwiazdy najdalsze — a przecie sami go dokonali!” - Opowiadają też, że człowiek oszalały tego samego dnia jeszcze do różnych wdzierał się kościołów i nucił tam swoje Requiem aeternam Deo. Wyprowadzany i zapytywany, odpowiadał wciąż jedno: „Czemże są jeszcze te kościoły, jeśli nie są grobowcami i pomnikami boga?”.

Yüklə 404,74 Kb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3   4   5   6




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə