Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə48/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   44   45   46   47   48   49   50   51   ...   106

k i  u tw ó r  przypadł  mu  najwięcej  do  smaku,  niezawodnie 
w y m ie n iłb y   M aryę.  Zaprowadzony  nawet  w   tej  lcwestyi  l i ­
te ra c k i  plebiscyt  w y ka za łb y  także  ten  sam  rezultat  w   cyf­
rach.
In n i  znowu,  któ rzy  z  więcej  artystycznego  punktu 
uw ażali  M a ryę ,  znacbodzili  w   niej  bogactwo  obrazów  na­
kreślonych  szerokiemi  pociągami  pióra,  k tó ry m   bujna  ste­
powa  natura  za  tło   służyła.  Ów  farysujący  kozak  na  ste­
pie,  ów  pochód  rycerstwa,  bój  z  T ataram i,  M iecznik,  W o­
jew oda,  M arya,  W acław ,  wszystko  to  postaci  uplastycz­
nione  i  natchnione  życiem. 
Sama  kompozycya  w   w ie lk im  
stylu   imponuje,  ma  w   sobie  coś  ta k   arystokratycznego,  że 
zawsze  świecić  będzie  ja k   monument  w   steku  dzisiejszych 
i  późniejszych  tryw ia ln o ści  realistycznych.
N ie  um iałbym   powiedzieć,  czy  je st  ja k i  z  poematów 
naszej  lite ra tu ry ,  do  któregoby  s kw a p liw ie j  lg n ę li  malarze, 
niż  do  tej  M a r y i.  Zdaw ałoby  się,  że  poeta  umyślnie  przy­
gotow yw ał  dla  nich  m otyw a,  aby  na  gotowem  ćw iczyli  swój 
pendzel.  Umiejętność  ugruppowania,  w yraz,  ruch,  kostium 
każdej  fig u ry   z  ta k ą   pewnością  rysunku  nakreślony,  że 
m alarz  niewiele  sobie  g ło w y  nałam ie  nad  układem   obra­
zu.  N ie  dziw ię  się,  dla  czego  temata  M a r y i  nęcą  najwięcej 
początkowe  lub  mierne* talenta,  k tó ry m   w yd a je   się  dosta- 
tecznćm  dla  zaspokojenia  artystycznego  sumienia  powtórzyć 
pendzlem  to,  co  książka  pisze.  Z  licznych  produkcyj  w   tym  
przedmiocie  wszystkie  niem al  okazały  się  niższemi  od  wzo­
ru,  zatrzym ały  się  bowiem  w   warunkach  prostej  illu stra cyi. 
Dotąd  też  nie  odmalowano  M a ryi,  k tó ra b y   ta k ą   samą  była 
znakomitością  pendzla  ja k ą   je s t  poezyi.
Czegożby  dowodziło  to  bogactwo  m alowniczych  mo­
tyw ó w ,  je że li  nie  wysokiego  kreacyjnego  talentu,  jeżeli  nie 
bozkiego  daru  ożyw iania  swoich  postaci,  scharakteryzowa­
nych  ta k   potężnemi  rysam i,  postawionych  ta k   mocno  na 
nogach,  że  oddech  czasu,  k tó ry   zdmuchuje u tw o ry  wyobraź- 
nej  p ianki,  od  urodzenia  pozbawione  k r w i  i  kości,  zdmuch­
nąć  ich  nie  może?
Owoż  M arya,  ja k   m iała  szczęście  do  ludzi,  któ rzy  ją  
pokochali  niewyrozumowaną  miłością,  ta k   znowu  nie  m iała 
szczęścia  do  sądu  kom petentnej,  lub  za  ta ką   uchodzącej
148 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE Ń S K IE G O .


opinii.  Na  samym  wstępie  w   św iat  przysiadł  ją, jeden z  tych 
sędziów,  co  przy  in k w iz y c y i  m ają  zwyczaj  podchw ytyw ać 
za  słowa.  Stróż  ja k ie jś   wodnistej  czystości  ję z y k a   i  kon- 
wencyonalnych  wyrażeń,  zgorszył  się  niepomału,  znajdując 
w   M a r y i  sposoby  mówienia  i  zw roty  niewyszlifowane  na 
b ruku  warszawskim,  chociaż  te  żywcem  wzięte  b y ły   z  po­
tocznej  mowy,  lub  ze  starych  naszych  pisarzy— i  nazwał  tę 
barw istą  nowość  „niew ykształconym   gustem’’  Malczewskie­
go.  Zdanie  to,  krzywdzące  stan  ówczesnych  pojęć  lite ra c­
kich,  samoby  przez  się  upadło,  g d yb y  na  nieszczęście,  po­
cisk  choć  ta k   niedołężnej  rę k i,  nie  zadał  b y ł  na  razie  cio­
su  książce,  od  któ re j  zależała  egzysteneya  poety....  Książka 
ta  b yła   jego  ostatnią  stawką,  jego  by  or  not  to  by.
Mochnacki  w   la t  k ilk a   później  rehabilitow a ł  M a ry e ; 
w ykazując  je j  piękności,  m ów ił  o  arcbitektonice  poematu,
0  charakterach,  o  kolorycie  ukraińskim ,  o  dramatyczności
1  tragiczności  scen. 
W   ogóle  staw ał  w   obronie  romantycz- 
ności  przeciw  napaściom  pseudo-klassyków.
Jeszcze  później  M ichał  Grabowski  w   książce  swej 
L ite ra tu ra   i   K r y ty k a ,  rozpisał  się  z  powodu  M a r y i  o  szko­
le  u kra iń skie j,  k tó ra   b y ła   je g o   idea fix a ,  a  podzieliwszy ją  
ua  kategorye,  poemat  Malczewskiego  pociągnął  pod  ru b ry ­
kę  U k ra in y   szlacheckiej,  ja k   D u m k i  Zaleskiego  pod  ru b ­
ry k ę   U k ra in y   ludow ej,  a  Goszczyńskiego  Zamek  K a n io io ski 
pod  U kra in ę   hajdam acką.  T r z y   te  ż y w io ły   m ia ły   podług 
niego  krystalizow ać  się  w   tych  utworach.  Jeżeli  te  naciąg­
nięte  cokolw iek  rozgraniczenia  nie  objaśniają  natury  poezyi 
i   są  ty lk o   ła tw y m   do  spamiętania  ogólnikiem  i  fo rm u łką ,—  
to  ma  on  tę  zasługę,  że  M a ry e   nazwał  smutnym,  bardzo 
smutnym  poematem. 
K r y ty k   ten  z  w ielu  m ia r  znakom ity, 
instynktem   tra fił  na  właściwość  tego  utw oru;  ale  rzuciwszy 
słowo  le k k ie   ja k   piórko,  poszedł  dalej,  rozpraw iając  wiele 
o  ulubionym   kolorycie.
Odtąd  nie  wiem,  czy  kto  więcej  zajm ow ał  się  rozbio­
rem  M a r y i;  za  to  więcej  mówiono  o  życiu  poety.
August  Bielow ski,  ze  znaną  gruntownością  i   trafnym  
sądem,  pierwszy  napisał  żyw ot  autora  M a r y i,  zasięgnąwszy 
o  nim  wiadomości  od  krew nych  jego  i  znajomych;  wiele 
szczegółów  później  pozbierał  o  nim   W ó jcicki,  a  ten  i   ów
A N T O N I  M A L C Z E W S K I. 
m


ja k iś   skraw ek  dorzucił.  N ik t  jednak,  o  ile   m i  wiadomo, 
nie  szukał  w   M a r y i  stosunku  do  je j  autora  i   w   autorze 
stosunku  do  M a r y i,  aczkolw iek  z  w y ją tk ie m   jednych  D z ia ­
dów,  nie  wiem  czy  mamy  dru g i  utwór,  w   któ rym b y  podob­
nie  ja k   w   M a r y i,  zespoliła  się  indyw idualność  poety  ze- 
swoją  kreacyą.  Zespoleniem  zaś  nazywam  nie  opis  okolicz­
ności  tyczących  się  pewnego  momentu  życia,  ani  całego  ży­
wota,  ale  to  przeniesienie  istotnego  stanu  wewnętrznego- 
w   utwór,  w   k tó rym   powtarza  się  każdy  k rz y k   niezmyślo- 
nego  bolu,  każde  pęknięcie  serca  odtętnia  na  strunach  sło­
wa,  każde  spojrzenie  na  św iat  okrada  z  ostatniej  nadziei— 
aż  rozbitek  na  morzu  społecznem  nic  przed  sobą,  ani  koło 
siebie  nie  w idzi,  krom   grubych  chmur  i   głuszy  pustynnej* 
Ostatnie  dwa  wiersze  pieśni  pierwszej:
I   cicho  ja k   m odlitw a  w   łono  Boga  płynie,
I   pusto,  smutno,  tęskno—ja k   g d y  szczęście  m inie,—
tudzież  ostatni  wiersz  poematu,  będący  powtórzeniem  po­
wyższego—to  dwTa  echa  k rz y k u   rozpaczy....  Z daje  się,  że 
słyszym y  poetę  ja k   m ów i  w   duchu:  „Skończyłem   płód  mój 
w y k a rm io n y   łzam i  i   k rw ią   mego  serca...  N ie  powiem:  Exegi 
monumentum,  dajcie  na  com  zasłużył!” — I   patrzał  w   św iat
,  różnobarwny,  co  się  ruszał,  b a w ił,  g onił  za  szczęściem....
a  wszystko  m ija ło   go  cwałem  i   nie  zatrzym yw ało  się,  aby
czytać  w   jego  oczach  połyskujących  geniuszem  poezyi....
Żeby  b y ł  nawet  ja k   A ndrzej  Chenier  w o ła ł:  „Jest  coś 
we  mnie,  a  to  coś  złożyłem  w   M a r y i!...71— św iat  w zruszyłby 
ty lk o   ram ionam i,  i   g ilo tyn a b y  spadła....
Pozwolę  sobie  u chylić  zasłonę,  aby  zajrzeć  w   rzeczy­
w iste  położenie  poety.
Wiadomo,  że  M alczewski  la t  k ilk a   przepędził  za  gra­
nicą,  zw iedził  Niemcy,  W łochy,  Szwajcaryę.  Pociągnęła  go- 
tam  skłonność  wyższego  um ysłu  pragnącego  się  w y k s z ta ł­
cić,  nauczyć,  przypatrzyć  z  b lizka   daleko  posuniętej  cyw i- 
liza cyi,  lecź  obok  tego  m ia ła   go  pociągnąć  za  sobą  pani 
znakomitego  rodu,  fo rtu n y  i   w dzięków ,  k tó ra   zwyczajem 
światowych  dam,  w y b ra ła   się  na  k ilk o le tn i  wojaż....  M al­
czewski  p rzyłą czył  się  do  je j  tow arzystw a,  co  addogzało
150 
D Z IE Ł A   L U G Y A N A   >SIEMIENSKIE GO. "


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   44   45   46   47   48   49   50   51   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə