torow i nie p łacił, lecz owszem często b ra ł od niego na
koszta druku.
N a ro b ił też niemało hałasu fenomenalny
wypadek, gdy księgarz za J a n a z Tęczyna położył na stół
Niemcewiczowi sto czerwonych złotych — ależ to b y ł Niem
cewicz i pierw szy romans historyczny!
A u to r w y z w a la ł się z zależności dotychczasowej —
ale publiczności jeszcze sobie nie stworzył.
N ie um iałbym powiedzieć, czy ją ma i dzisiaj; pu
bliczność pocięta na cząstki; książkow y obrot ham ują ty
siączne trudności; ów więc szeroki stosunek, ja k i gdzie in
dziej się rozw inął, daje ty lk o zachcenia, rzeczywistości nie
daje.
A utor M a r y i padł ofiarą nowego stosunku — lecz
poemat jego zw yciężył. Sic vos, non vobis ..
A N T O N I M A L C Z E W S K I.
157
Nieodżałowana szkoda, że ten warszawski okres życia
poety nie dostarcza żadnych rysów zdjętych przez jakiego
bezinteresownego obserwatora, k tó ry b y patrzał na tę au
torską Golgotę; a jeszcze większa, że nas nie doszło żadne
z tych wyznań osobistych, co w yb ie g a ją z duszy w c h w ili
zapomnienia się, a więcej m ówią niż całe tomy.
Wałęsa
się w praw dzie k ilk a drobnych wskazówek nieopłaconego
najm u, spisu ruchomości i t. p., które pozw alają się do
myślać smutnej w a lk i z niedostatkiem, tym natrętem, k tó ry
w ła zi drzw iam i, oknam i, kominem, nieledwo w ciska się
powietrzem do oddychania. Dziś się go pozbyłeś ofiarą nie
jednej drogiej pa m ią tki, — ju tro , pojutrze, znowu sztur
muje! Cóż mu rzucić na pastwę? Tam w is i futro na ko łk u ,
tam płaszcz — zima ta k a łagodna — obejść się można
i zastawia lub za bezcen sprzedaje, aby na ja k iś czas po
zbyć się natręta. Szybka to ko le j; jedno idzie za drugiem ,
i filozofia w rodzaju Bianta zamieszkuje pod dachem, roz
wiązując codzień tę palącą kwestyę o życiu... T em i ofia
ra m i opłaca poeta bilet do św iata swoich marzeń, siedzi
w nim choć ju ż zapadła ku rtyn a , uśmiecha się do niego, klasz
cze mu z tą w ia rą , która mówi: „N ie opuszczaj mię! póki
nie skończę — a wtenczas nasza w ygrana!”
I poetyczny
m arzyciel ofiarą wszystkich potrzeb, do których n a w y k i,
kupuje drogi spokój dla m yśli; spokój, istne piżmo, którem
lekarze przedłużają żyw ot konającego, aby p o d ykto w a ł te
stament.
M a ry a była testamentem Malczewskiego.
N a cokolw iek rachował w życiu, zawiodło go: sława
poetyczna, głośne im ię, entuzyazm w ie lb icie li, stanowisko
w k ra ju , nietroskliw e ju tro — jeden ty lk o niedostatek,
w ie rn y stróż domu, odprow adził go do grobu — bez na
zwiska.
T a k a b y ła dola poety.
Rozmawiałem raz o tej cichej tra g e d yi z pewnym
starym w ojskow ym , k tó ry z Malczewskim kollegow a ł w sze
regach i bardzo wysoko cenił jego honorowy sposób myś
lenia i rzadkie zdolności, — i gdym w y ra z ił mu swoje obu
rzenie się przeciw społeczeństwu patrzącemu obojętnie, ja k
gasła ta pierwszorzędna gwiazda, a n ik t nie podał rę k i —
odpowiedział m i: „Nieboszczyk m ia ł przecięż ty lu znajomych
i kollegów m iędzy oficerami, że ka ż d y b y łb y się z nim
ostatnim groszem p o d z ie lił;
czemuż się do żadnego nie
zgłosił?”
U waga ta naprow adzałaby na w niosek, że Malczew
s k i pomimo przykrego położenia, w ja k ie m się znajdował,
w o la ł
cierpieć
niż zaciągać
d łu g wdzięczności; w o la ł
wszystko sobie niż komu być w innym , czy że ta k mocno
u fa ł w potęgę swego talentu, czy że uczucie godności, szla
chetna duma w s trzym yw a ły od upakarzającego przyznania
się choćby
najzaufańszemu przyjacielow i?
B yć jeszcze
może, że ciśnięty okolicznościami, odw ażył się zrobić k ro k
do osoby, na której przyjaźń i delikatność rachował, i otwo
rzyw szy się przed nią opowiedział, lub d a ł do zrozumienia,
w ja k smutnym znajduje się stanie, tern smutniejszym, że
dla człowieka z honorem nie było z niego łatw ego w yjścia.
W ysłuchał go przyjaciel, nie zrozumiał, lub nie chciał zro
zumieć, ja k to zdarza się w podobnych przypadkach, albo
też w y w in ą ł się chłodną w ym ów ką na b ra k gotów ki, świe
ży w ydatek nieprzewidziany i ru jn u ją c y — lub, co najpew
niejsza, o d p ra w ił przyjacielską radą, aby w z ią ł się do cze
go innego niż do autorstw a, bo to nikom u chleba nie daje.
158
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE N S K IE G O .
Jeżeli coś podobnego zaszło, od razu złamało w nim
■odwagę liczenia na ludzką pomoc, a tem samem zrodziło
w stręt do odnawiania dawnych przyjaźni.
* Dusza poety — to seusiwa; za lada dotknięciem za
m yka się:
. . . . i przeszłe żale, obecne zgryzoty,
P o k ry ł k ir nieprzebity grożącej sromoty.
Malczewski, jeżeli się od razu nie spotkał, to przeczuwał,
że się prędzej czy później spotka z opinią źle o nim uprze
dzoną. Z ła opinia o m łodym człowieku m iała jeszcze w ten
czas niemałe znaczenie, i trzeba się było dobrze na nią
oglądać, Pewne wykroczenie z granic przyzwoitości i re
g u ł tow arzyskich nie uchodziło płazem, choćbj i w s to lic j,
któ ra nie grzeszyła zbytkiem purytanizm u.
Okoliczność ta
najprędzej wytłóm aczy, ja k i powód ro b ił tego światowego,
dobrze wychowanego młodzieńca, lę k liw y m , zażenowany m,
ja k b y ust nie um iał otworzyć.
On, co zawsze w chodził
w najświetniejsze salony z podniesionem do g ó iy czołem,
z tą pewnością, że czeka go uprzedzające przyjęcie,— teraz
czul, że nie śm iałby ani czoła podnieść, ani utrzym ać się
w tej pewności, co zdaje się m ówić; „T u miejsce moje, i n ik t
m i go nie zaprzeczy...”
Człowiek, na któ ry m coś cięży, je że li nie umie miną
nadrobić, nosi na sobie piętno swej w in y lub błędu.
A w anturniczy stosunek z kobietą w ziętą od męża
rzucał cień na młodzieńca i niepochlebnie o nim uprzedzał
opinię poważnych ojców i matron, które w owej epoce
m ia ły głos decyTdujący.
Społeczeństwo dobrowrolnie podda
w ało się tej moralnej wyroczni, stojącej na strażyr obycza
jó w , i rzeczywiście nader rzadko zdarzyło się, żeby kto,
z m łodych, przyjm ow anych w dobrem towarzystwie, odwa
ż y ł sie mieszkać z kobietą „na w ia rę ,” ja k w tedy mówiono.
Przed ta kim zam ykały się d rzw i uczciwych domówr, a n a
wet i ka rye ra publiczna; ci bowdem, co m ie li prawo w g lą
dać w kw a lifika cyę , w iele p rzyw ią zyw a li w agi do niena
gannych obyczajów.
D zisiaj niejeden nazwałby to niepostępowością, zaco
faniem się; ale wówczas nie znano się jeszcze na tych
Dostları ilə paylaş: |