Portrety literackie



Yüklə 11,71 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə52/106
tarix01.08.2018
ölçüsü11,71 Mb.
#60023
1   ...   48   49   50   51   52   53   54   55   ...   106

wszechmocnych  słowach  i  uznawano  opinię  idącą  x   góry 
za  regulatora,  ta k   samo  ja k   teraz  idącą  z dołu;  tam ta  b y ła  
wybredną,  uważającą,  lecz  w  praktyce  pobłażliw ą;  ta  osta­
tnia,  któ re j  źródłem  hałaśliw a  ulica  i   kn a jp a   i  hałaśliwsza 
prassa,  co  ż yw i  się  skandalem,  a  błotem  argum entuje— 
m niój  je st  w ybredna,  to  prawda,  lecz  za  to  nie  przebacza 
żadnej  wyższości.
G dyby  nie  ta  obciążająca  okoliczność,  poeta  znalazłby 
się  ja k   w   swoim  żyw iole,  w   tem  tow arzystw ie  świetnych 
dam  stolicy,  które  lu b iły   dzielić  swoje  chwile  między  ele- 
gancyę  a  zajm ującą  rozmowę  czy  o  sprawach  publicznych, 
czy  o  sporze  lite ra ckim   klassyków   z  rom antykam i,  a  w   ogóle 
szczerze  lub  nieszczerze  entuzyazmowały  się  dla  poezyi.  N ie 
było  wieczoru  i   większego  zebrania  się,  aby  k to   nie  dekla­
mował  ja k ie g o   ustępu  z  Z ie viia ń stw a ,  ja k ie j  sceny  z  prze­
k ła d u   A ndrom achy,  nowej  b a lla d y  M ickiew icza,  dum ki 
Bohdana,  lub  świeżej  bajeczki  Niemcewicza  z  p rzytykiem  
do  belwederskiego  tygrysa.  W   takiem   k ó łk u   znalazłoby 
się  miejsce  i  dla M a r y i, —  a  sądząc  po  wrażeniu,  ja k ie   ro ­
biła  i  robi  na  p łc i  pięknej,  m usiałaby  wzruszyć  i   zachwy­
cić,  m ając  zaś  ta kie   głosy  za  sobą,  rozbroić  g łu p ią   k ry ty k ę  
i  od  razu  za  wyjściem   z  d ru k u   zapewnić  to  powodzenie, 
ja k ie   później  się  znalazło.  Płeć  ta  w   ogóle  zdrowsze  i  pew­
niejsze  miewa  instynkta,  ile kro ć  nie  radzi  się  głow y,  lecz 
serca— a  to  szczególniej,  g d y  idzie  o  poznanie  się  na  w a r­
tości  poetycznego  utw oru  w   rodzaju  M a r y i.
T a   je d n a   droga  m ogłaby  doprowadzić  poetę  do  spo­
dziewanego  celu;  im ię  je g o   przelatyw ałoby  z  ust  do  ust; 
księgarze  ubiegaliby  się  o  zaszczyt  nakładu  —  a  co  lepsza, 
oca liłb y  się  człowiek,  k tó ry   z  dnia  na  dzień:
 
b rn ą ł  w   rozpacz  niezw ykłej  niemocy,
D eptał  b u rzliw ym   krokiem   po  ciemnościach  nocy,
Ja kb y  w   je j  czarnem  tchnieniu  chciał  zgasić  swą  mękę.
D roga ta  była  dla  niego  zamknięta.  Z a w ik ła n y   w   stosu­
nek,  k tó ry   codzień  budził  go  z  pierwszych  upojeń  czy  za­
pomnienia  się— szamotał  się  w   nim  ja k   w   sieci,  ale  go  nie 
ta r g a ł...  w ierząc  nare.szcie,  że takie jest jego  przeznaczenie...
160 
D Z IE Ł A   L U C Y A N A   S IE M IE Ń S K IE G O .


M a ry a   wyszła  na  świat  nieznana  i  niezaprotegowana, 
i  przeszła  go  bez  niebezpieczeństwa  dla  siebie,  ja k   owo  i r ­
landzkie  dziewczę,  co  z gałązką  w   ręku  przewędrowało  zie­
loną  wyspę  od  końca  do  końca...  Nie  wiem,  co  dalej  stało 
się  z  dziewczątkiem,  ale  M a ryę   św iat  podniósł  i  zaw iesił 
między  gw iazdam i  ojczystej  poezyi.
Czytając  poemat,  starałem  się  czytać  w   ta jn ika ch   du­
szy  poety,  i  zdaje  mi  się,  że  zdecyfrowałem  niektóre  hiero­
g lify ,  inaczej  bowiem  te  czarne  przepaści,  ja k ie m i  poorał 
swoją  stepową  powieść,  i  te  m gły  gęstsze  niż  londyńskie, 
w   ja k ie   je   przyoblókł,  nie  d a łyb y  się  uspraw iedliw ić  ani 
w ym aganiam i  przedmiotu,  ani  samym  kaprysem  fantazyi, 
kuszącej  się  odgryw ać  p ią ty   a k t  wewnętrznej  tragedyi, 
ze  wszystkiem i  mdłościami,  konaniam i,  pęknięciam i  serca; 
stratam i  nadziei  i  z  w idokiem   na  św iat  kire m   w yb ity.
Czarno  i  straszno  musiało  być  w   tej  duszy  „zbolałej 
życiem,”  k ie d y   w yrzuciła  te  dym y.
Nicże  nie  przynosiło  choćby  chw ilow ej  ulgi? 
Z n iką d  
promienia  pociechy?  znikąd  łz y   uśmierzającej  męczarnie 
zwątpienia?
A   cóż  robi  przy  jego  boku  ta  postać  kobiety?
'  Rozumiałbym  samotnika  skazanego  na  to rtu ry   z  włas- 
uemi  m yślami;  nie  ma  on  bowiem  nikogo,  kom uby  się 
zw ierzył;  nikogo,  k to b y   go  wzmocnił  słowem  w ia ry ,  przytu­
lii  do  serca,  ochłodził  rozpalone czoło  i  m ów ił:  „Chcę  z  tobą 
razem  cierpieć,  każdy  tw ój  ból  podzielać,  abyś  ty lk o   nie 
W ątpił  i   nie  z a b ija ł  się  rozpaczą.”
Ależ  on  nie  b y ł  samotnikiem!
Jakaż  więc  rola  tej  kobiety  przy  jego  boku?
Zdarza  się  często,  że  podobne  istoty  przypisują  sobie 
rolę  anioła  pocieszyciela,  gdyż  ty tu ł  ten  służy  im  za  uspra­
w iedliw ienie  się  w   oczach  własnych,  a  tem bardziej  w  oczach 
świata  dość  skłonnego  do  pobłażania  w  sprawach  sercowych, 
zwłaszcza  gdy  te  wychodzą  ze  z w y k łe j  kolei.
Zapewne  w p ły w   magnetyczny  tiuidu,  po  dokonaniu 
romansowej  w yp ra w y  do  stolicy,  z  każdym   dniem  tra c ił 
swą  moc,  i  przestał  działać  ta k  na  magnetyzera,  ja k   na 
magnetyzowaną.  Może  zbyt  prędkie  nastąpiło  przebudzenie 
przebudzenie  się  straszne,  przerażające,  o  którem  pisze N ie -
D zielą  Lueyana  Siemieńskiego.  Tom  Y . 
] l
A N T O N I  M A L C Z E W S K I. 
KOI


lo zka   Kom edy a: 
„C ia ła   g d yb y  dwa  tru p y   zostały  przy 
sobie.”
Rzeczywistość  zaczęła  się  dobywać  do  ich  mieszkania, 
a zamiast  pieszczonych  gwarów,  smutne  ściany odbrzmiewa- 
ł y   echem  pokątnych  szlockań  lub  w yrzutów...
„T o b ie   wszystko  jedno,  bo  ju ż   nie  patrzysz  na  mnie 
i   odwracasz  się,  kie d y   wchodzę,  i  zakrywasz  oczy,  kie d y 
siedzę  b liz k o .”
Poeta,  k tó ry   trzym a ł  w   ręku  pióro,  cisnął  je   i   pomyś­
la ł  w   duchu,  lub  głośno:
„ T w o ja   miłość  ja k o   liść,  co  ginie  śród  tysiąca  zeschłych.”
Niedawno  przerzucałem  Niebęzką,  i  napadłem na  jedną 
scenę,  która  m i  się  w yd a ła   ja k b y   podsłuchaną  tajem nicą 
z  ostatnich  ch w il  autora  M a r y i.
M iałażby  ta  kobieta,  co  ta k   le kko   rzuciła  się  w   jego 
objęcia,  nic  nie  wziąć  z  sobą? 
Gdzież  te  k w ia ty   wonne 
i  świeże,  aby  niem i  potrząsać  ciernistą  drogę,  po  któ re j 
stąpał?  gdzież  ten  łz a w y   błask  oka,  co  m iał  rozświecać 
ciemne  przepaści  otwierające  się  pod  nim?  gdzie  ten  dźw ięk 
głosu,  co  burze  uśmierzał?  gdzie  dotknięcia  rę k i  ja k   bal­
sam  gojące?
Ów  anioł  pocieszyciel  przyniósł  z  sobą,  ja k   m i  po­
wiadano,  ezułostkowość  zamiast  czułości;  przytem  gorąca 
głów kę,  a  zresztą  nic,  coby  przechodziło  garderobę  moralną 
zwyczajnej  ładnej  tw arzyczki.  B iałe  skrzydła  nie  o tw ie ra ły 
sic,  aby  odpędzać  w idm a  rozpaczy,  lub  w lać  nadzieję 
w   serce,  co  się  przed  nią  zamknęło...
D la   obojga  b y ły   to  męczarnie  przymusu,  zanotowane 
w   tych  dwóch  wierszach:
Ach!  ja k ż e   to  okropnie  w   przymusie  zostawać,
Ręką,  co  chce  lekarstw o,  truciznę  podawać!
l6 2  
D Z IE Ł A   Ł U C Y A N A   S IE M IE Ń S IO E G O .
W   tem  otoczeniu  i  w   okolicznościach,  w   ja k ic h   się 
znajdow ał,  p rz y k ła d a ł  on,  ja k   się  dorozumicwam,  ostatnią 
rękę  do  swojej  M d ry i,  któ ra   m iała  iść  do  d ru k u   i  p rzy­


Yüklə 11,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   48   49   50   51   52   53   54   55   ...   106




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə