„Cóż może być majestatyczuiejszego, więcej poryw a
jącego niż step pustynny dla człowieka w ie lk ie j duszy
i ognistej wyobraźni? Mieszkaniec milczących stepów, sam
zostawiony sobie czuje się królem świata....
W olny od po
ziomych namiętności, niczego nie pragnie;
a natura zdaje
się być powolną na je g o rozkazy. Beduin ja k pan wszech
w ładny przebiega od końca do końca tę krainę nicości,
pełną zmieniających się w idoków , lecz ponurą i milczącą.
Zazdrość najpotężniejszych mocarzy nie potrafiłaby zachwiać
jego tronem, żadna am bicya nie zakłóciłaby jego spokoju.
Głęboka cisza w isi nad całą pustynią. M yśl buja tani
w nieskończoność, i zuchwała przekracza zapory czasu.
Pamięć gromadzi archiwa w ieków ; duch trąca o wieczność,
czuje się nieśmiertelnym.
Przeszłość ro zw ija się nagle,
a teraźniejszość składa się z obrazów, które ju ż m inęły.
Namiętność, co niegdyś nami m iotała, przesuwa się w r y
sach w yb itn ych ;
burze i gorycze ju ż z niej uleciały. Ból
stracił swój ja d tru ją c y ; m elancholia bierze miejsce rozpa
czy. Bledsza niż wspomnienie,. m niej pewna niż przew idy
wanie, dziwna mieszanina smutku i pogody, czarujący nie
pokój
zaduma opanowuje ci duszę,
czepia się wido-
mych przedmiotów, chw ilkę baw i się niemi i zaraz porzuca.
Milczenie tam byw a krzykiem strapienia, lub odgłosem
wewnętrznej ciszy, a łz y wyrazem bolu lub daniną nadziei...
Rozpamiętywanie, ta nieprzyjaciółka zgiełku, m iłośniczka
samotności, skrzydło unoszące do Boga, rozszerza ducha,
w lew a weń strumień natchnienia. P ustynia je s t ojczyzną
ciszy, p rzytułkiem wspomnień, wulkanem proroków. Tęsk
nota— to wspomnienie w żałobie—zamienia się tam w pew
ną słodycz,
a samotność nie chce mieć nic do czynienia
z nadzieją, tą zwodnicą, dokuczliwszą niekiedy niż samo
cierpienie.
„A ra b oddany tym w szystkim wrażeniom w je d n ym
oka rzucie, ogarnia swych państw przestrzenie, zaludnia je
m yślam i i rozkazuje im.
C hw ila robi go twórcą.... Lecz
oto cięży mu ten majestat; chciałby być prostym swych
państw obywatelem —i wtenczas zwiedza te strony, w k tó
rych ^ wspomnienia zostawił.
B yw a to palma pustelnicza
z gościnnym cieniem, albo w Jemammach, lub od gór D ru -
232^
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O ."
zyjskicb oliwne drzew ko z krzaczkam i zwiędłych ja ś m i
nów — grobowiec, opłakiw anej kochanki. A tam dalej
strome opoki, przepaści bezdenne, u rw iska grożące upad
kiem, — wszystko to symbole wrzących namiętności —
klęsk i nieszczęść, i Opatrzności grożącćj karą. Nazwałbym
te miejsca ja s k in ią zgryzot, gdyby zbrodnia była możebna
w trybutach. W yniosłe szczyty Libanu, u któ rych stop
k ija pioruny — to obraz sprawiedliwego, co złym urąga
i pogodne czoło podnosi do nieba. T ym sposobem urozmai
cona tysiączuemi w id o ka m i natura, dobroczynną ręką ule
p iła te miejsca tak harmonizujące z uczuciem i wspomnie
niami syna pustyni. W yobraźnia ożywia je i milczącym
symbolom użycza mowy.
Dusza wsłuchuje się, rozpamię
tyw a i skupia się w sobie. Beduin lubi zwiedzać te po
m n iki swego serca lub pamięci...
„K ra in a ta w ydana na pastwę niszczącego słońca, na
wściekłość zaraźliwych w iatrów , k ry ją c a w swem łonie
szkodliwe potw ory, samotne sępy, płochliwe gazelle, ogoło
cona z drzew i wody, przerżnięta w każdym kierunku łań
cuchem skał nagich i ja ło w ych , przedstawia ogromną are-
na któ re j w konw ulsyjnych drgauiacli walczy z sobą
dzieło tw órcy z chaosem, gdzie zniszczenie nieustannie t łu
mi każdy poród zbyt słabej natury, a rzadko rozrzucone
po stepie palmeczki świadczą o całej niemocy tej ziemi
wyssanej przez k lim a t nielitościw y, a gruzy ruin o nicrów-
aćj walce przemysłu ludzkiego z dziką naturą.
Taką to
krainę wydziedziczoną ze wszystkiego, przebiega od ty lu
wieków koczowniczy Beduin.
Czarna chmura, w któ-
łe j łonie „spoczywa groza i nadzieja
'1
pędzona podmuchem
uraganu, przelatuje po nad tą w y k lę tą ziemią i nie zatrzy
ma sie nawet, aby ją ożywić dobroczynną w ilgocią.
Ca
łych dziewięć miesięcy deszcz tam nie pada.
N a tu ia ska
zana na ta k długie suchoty, usiłuje w ciągu trzech mie
sięcznych deszczów wynagrodzić czas stracony i o k ry w a
sic nagłą zielonością.
Ze środka sąsiedniej a niedostępnej
A fr y k i buchają kolum ny p a ry gorącej i sm rodliw ej, g w a ł
towny w ia tr zachodni pędzi je na Arabię, aby nową plagą
dopomódz dziełu nicości* Samum, nam iestnik A nioła śmier
ci, szaleje po pustyni, pędząc przed sobą w yziew palący
E M IR T A D Z -E L F A IIE R .
233
lub zimny, a zatruw ający powietrze. Niebo, ów świadek
tych okropności, powleka się żółtą bladością, słońce w ciąga
w siebie promienie i je s t podobne do k u li rozpalonej w og
niu hutniczym.
Tum any p yłu i piasku przechodzą się po
stepie.
W ielbłąd chwieje się na nogach, oddech mu zabija;
p sy
w y ją żałośnie, ja k b y przeczuwały śmierć swoich pa
nów. W rozpadlinę ska ły k ry je się lę k liw a gołąbka w pa
rze z jastrzębiem ; hyena spotyka się z gazellą ja k dwie
najobojętniejsze istoty, w jednej i tej samej pieczarze, da
ją ce j im przytu łe k. T rw oga przed śmiercią stłum iła w nich
wrodzone nienawiści, wszystko sobie przebaczają w obec
powszechnego zniszczenia....
„W ie rn y to wizerunek tej strasznej k ra in y , tej pustyni
będącej ojczyzną potom ków pierwszych rodziców ludzkości.
Koczowniczy Arab osiadły na niej od w ielu tysięcy la t,
m iłu je ją ta k gorącą m iłością, żeby je j nie zamienił za
najpiękniejsze i najbogatsze k ra in y . N atura wszczepiła
nam to przywiązanie do miejsc rodzinnych, do m ogił przod
ków , do pobojowisk sławnych naddziadów...
Choćby naj-
niewdzięczniejsza ojczyzna, n ig d y nie przestaje być drogą...
„ A ja , którym poznał te okropności pustyni, którym
się w ż y ł w miłość Beduina do tej jego niegościnnej ojczy
zny, jakiegoż doznałem wzruszenia i podziwu na w id o k
uczucia ta k czystego, ta k dalekiego od samolubstwa! T ra
w io n y smutkiem, co wieczór patrząc na konające promie
nie słońca, robiłem je tłómaczami mego serca i posyłałem
przez nie pozdrowienie na grób m ojćj ojczyzny!...
„Jestem Polakiem !”
N ie chciałbym uważać tych dwóch ustępów o Bedui-
nie i pustyni za ćwiczenie opisowego stylu, coś nakształt
etiudów Bernardin’a de St.-Pierre — bo chociaż znać tu
pewne ubieganie się za sentymentalnem tłómaczeniem ta k
w ew nętrznych usposobień Beduina ja k w idoków pustyni,
raczej odnieść je potrzeba do ówczesnego nastroju au
tora. Jest to zatem spowiedź z wewnętrznych wrażeń czło
w ieka pokłóconego z cywilizowanem społeczeństwem, obu
rzającego się ua fałsz, nieznoszącego tych więzów, ja k ie m i
św iat nasz krępuje namiętne, wulkaniczne dusze; w idzim y
też, ja k pogardliw ie depce form y towarzyskie i lu b u je się
23 i
^ D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE Ń S K IE G O .
Dostları ilə paylaş: |