językowe. Przynależą do każdego z wyodrębnionych porządków, ale nie dają się całkowicie
utożsamić z żadnym z nich.
Taka jest też podwójna właściwość tego – nawiązuję już do głównego przedmiotu rozważań –
co w poezji Wojaczka należałoby uznać za zmysłowe. Zmy-słowo-ść wiersza autora Innej
bajki chciałbym rozumieć jako wewnętrzną naturę zawartych w nim słów, jako funkcję ich
autopercepcji, która jednocześnie pozwala odsłonić ich wypukłość, uzewnętrznić je od środka
nadając im trzeci, ulotny wymiar. Tak rozumianej zmy-słowo-ści nie daje się utożsamić ani ze
zmysłowością odsyłającą do konkretnej rzeczywistości cielesnej (gdy ciało poznaje inne
ciało), która zawsze pozostanie obszarem niedostępnym, a jedynie zawłaszczonym przez
językowe zapośredniczenie, ani też ze sferą czysto leksykalną, którą daje się co najwyżej
skatalogować (Cudak). Ona leży między nimi, jest ich wypadkową. Zmy-słowo-ść byłaby
więc przepuszczalnym widmem, które pozwala na wewnętrzną k o m u n i k a c j ę pomiędzy
signifiant i
signifié danego słowa – słowo tutaj roz-poznaje siebie we własnej fizyczności, bo
wszak za pomocą zmysłów człowiek komunikuje się z otoczeniem (epistemologiczna funkcja
zmysłów), ale też komunikację zewnętrzną, dokonującą się „między słowami” (dosłownie i
przenośnie), w której one siebie nawzajem roz-poznają (przeglądają się we wzajemnych
zderzeniach).
A zatem mechanizm poznawczy ulega od-tworzeniu w języku (język również – mówiąc
banalnie – posiada swój węch, dotyk, słuch, smak i wzrok), dzięki czemu sama zmy-słowo-ść
zyskuje wymiar ontologiczny, zachowując przy tym swoją prymarną (epistemologiczną)
funkcję. Rzeczona podwójna komunikacja odbywa się tylko i wyłącznie dzięki wymianie
(interakcji) dwóch n a d w yż e k : negatywnej i pozytywnej. Z jednej strony jest to symboliczna
nadwyżka (jak symboliczna potrafi być wniesiona opłata), której użycza jej cielesność
zewnętrza lub po prostu ciało (piszące). Chodziłoby tu o zironizowaną relację, której
przedmiotem staje się jałmużna, jaką poezja przyjmuje od żyjącego ciała, czerpiąc z jego
nieograniczonego bogactwa. Dla ciała ów drobny d a t e k ofiarowany słowu stanowi jedynie
zbędny n a d d a t e k wynikający z jego wewnętrznej, fizjologią uwarunkowanej ekonomii.
Przechodząc na stronę języka staje się zaledwie negatywną częścią pożądanej, a więc
afirmatywnie postrzeganej całości. Ciało smukłe, piękne, doskonałe, w istocie się dla poezji
wypróżnia, a to, co próżne (niefunkcjonalne, więc niepotrzebne) nie może być już tożsame z
wypróżniającym (zerwanie). Z drugiej zaś strony, do gry wchodzi równie symboliczna
nadwyżka, jaką w języku stanowi jego własna figuratywność. Ona to bowiem dokonuje
afirmacji tego, co negatywne, wyróżnia to, co próżne. W ten sposób zorientowany wyłącznie
na siebie p r ó ż n y p r z e d m i o t , nie licząc się z żadnym porządkiem, przestaje być
wypowiadalną reprezentacją czegokolwiek. Reprezentuje tylko siebie, własną
różność,
jedynie symboliczność przesunięcia wobec siebie (zob. motto). Z tej minimalnej szczeliny
ulatnia się nieuchwytny ani dla dłoni, ani dla języka, słodko-przykry zapach odchodów-
ogrodów.
Tak postrzegany próżny przedmiot przedstawię w rozwinięciu wystąpienia odsyłając Państwa
do fragmentu Pieśni trzeciej poematu Sanatorium Rafała Wojaczka, ukonkretniając przy tym
i uszczegóławiając prezentowaną tu hipotetyczną jeszcze „teorię” zmy-słowo-ści, gdzie też –
jak sądzę – znajduje ona swoje uzasadnienie.
Andrzej Juchniewicz, „…dziś gestem głodem myślą krzykiem / chcę z okiem moim
pogodzenia” Kobieca żałoba „Klangoru” wobec dorobku Urszuli Kozioł
Abstrakt
Okazuje się, iż dla Urszuli Kozioł najdotkliwszą krzywdą wynikającą z rozłąki jest
niemożność cielesnego obcowania z Innym, który jawi się jako figura transcendentna.
Poszukując kompensacyjnego ekwiwalentu obrazowego dla sytuacji osierocenia, silnie
akcentuje ona kontaminację zmysłów, przy jednoczesnej dominacji dotyku. Jej strategia
konsolacyjno-żałobna nosi znamiona Herbertowskiego namysłu nad nietrwałością ludzkiej
pamięci i trwale związana jest z gruntowną rewaloryzacją doświadczeń, która wpisuje się w
szeroko pojętą kategorię doświadczenia zaproponowaną przez Ryszarda Nycza oraz soma
estetykę Richarda Shustermana.
Żałobna recepcja zmysłowa przebiega wedle odmiennego planu co poświadcza spotkanie
Herberta z nieżyjącym bratem, wszak okazuje się ono traumatyczne ze względu na obcowanie
z wizerunkiem zniekształconym, w wierszu Deszcz czytamy bowiem, iż „w muzyczne
muszle uszu / wstąpił kamienny las […] / został mu tylko dotyk”. Muzyczne zaburzenie
znamionuje demuzykalizację prywatnego świata, zasada harmonii zostaje podważona i
unicestwiona za sprawą utraty i nobilitacji brata, gdyż ten „wolno obracał się w pomnik”.
Dramat rozgrywa się na poziomie recepcji życia i faktu utraty, przeniesienie brata w
przestrzeń prywatnego mitu znamionuje niewystarczalność, stąd eufoniczny paradoks: las
dookreślony przez epitet „kamienny” traci swój przyrodzony walor: szum konotujący
witalizm, przygodę, spokój. Kamienny budulec wytrąca muzyczną sferę z równowagi,
akcentując rozpacz przez sugerowanie ciszy. Czułość wobec zmarłego akcentowana jest