„C zytałem i odczytywałem lis t generała ze zdaniem
o W allenrodzie. M ój ojciec czeka drugiego listu, po dru
giem odczytaniu tego poematu, sądząc, że generał w nim
surowiej go s k ry ty k u je . U trzym uje on, że przedmiot źle
w ybrany, że bohater powieści przyw iązyw ać nas powinien /
do siebie, kie d y W allenrod zdrajca, szaleniec i p ija k
może ty lk o odrazą wzbudzać; wreszcie zapytuje, gdzie
jest sens moralny?
A z a li czyn W allenroda choć miłością
ojczyzny powodowany, może być szlachetnym? Temu zaś
wcale nasz surowy a kochany klassyk nie zaprzecza, że
polszczyzna czyściejsza, że się autor w p ra w ił trochę w gram-
m atykę, i ze m niej jest dzikości i ciemności. Niemcewiczo
w i i księciu Adam ow i dosyć się podobał, a p rz y n a jm n ie j
o w iele więcej niż memu ojcu.
Co do mnie, znajduję, że
jest poprawniejszy, lecz m niej poetycki, że jest naśladowa
niem K o rsa rza B yron’a, ale dalekiem od wzoru, że ani
Konrad, ani Aldona nie wzbudzają interesu, lecz mimo to,
talent autora częściej niż z ły gust przebija się.
„W gazetach żadnych rozpraw, ani pochwał, ani k r y
ty k nie ma o M ickiewiczu, bo żadnych ju ż umieszczać
o nim nie wolno.
Im ienia je g o publicznie wspominać nie
można, ta k ja k nowćgo Herostrata.
5?
Czy za to, że św iątynię Gustu spalił? p yta ją sie
klassycy.”
Jak widać, klassycy nie ta ili głębokiego ukonten
tow ania z powodu zakazu cenzury pisania o M ickiewiczu
k tó ry zgruchotał ich gipsową św iątynię, co pokazuje ich
słabość, a razem i tępość, bo cenzura lepiej odgadła ducha
W allenroda niż oni, co przyszli mierzyć tego olbrzyma
swoim cyrklem i łokciem, a nawet nie dostawali mu do kolan.
Do powyższego listu ojciec K . robi dopisek:
„N ie
upieram się przy mojem zdaniu, lecz Mostowski je s t tego
samego zdania co ja .
Przedmiot je s t źle w yb ra n y i poni-
źający dla poezyi. Żadna siła im aginacyi nie potrafi zdrady
uspraw iedliw ić pozorem ja k ie jk o lw ie k bądź cnoty. Brutus,
dla miłości wolności topiący miecz w piersiach swego dob
roczyńcy, godzien raczej politow ania niż uwielbienia, i dla
tego n ik t nie napisał o nim poematu.” (?)
88
D Z IE Ł A
l u c y a n a
s i e m i e ń s k i e g o
.
Staw iając się na tem subtelnym stanowisku m oral-
nem, usiłowali klassycy podkopać imponującą im postać
"Wallenroda, ale opinia publiczna ta k dalece przeszła b yła
na stronę litew skiego wieszcza, źe czuli się coraz więcej
opuszczonymi.
W łaśnie około tego czasu przyjechał b y ł do W arsza
w y jeden z najzaciętszych zwolenników starej szkoły fran-
cuzkiej, a przytem w ie lk i rębacz i gorączka, k tó ry k a ż
dego przeciwnika, coby śmiał przed nim bronić przeciw
nego zdania, gotów b y ł je ś li nie argumentami, to szablą
lu b k u lą przekonać. Zapewne, przybycie takiego A lb e rta
M iera, mogło było dodać ducha zdyskredytowanym w ie l
kościom i powagom; ale on, stary egoista, w ie rz y ł ty lk o
w siebie, o resztę mało się trosczył, i wcale go to nie
obchodziło, co tam gadano o ja k ie jś nowej poezyi, ja k
o żelaznym w ilk u .
K a je ta n Koźm ian napomyka o nim dość lakonicznie:
„Jest tu M ier; dziś do niego idę na kawę. Przyznaje
teraz, że w w ielu miejscach tw o ja A ndrom acha gładsza,
lepsza od jego, a je d n a k swoją chce ju ż nieodzownie d ru
kow ać.”
Podobno je j nie w yd ru ko w a ł; zapewne stara jego
muza, należał bowiem jeszcze do w ieku Stanisława Augu
sta, nie chciała ryw alizow ać z młodszą Morawskiego. Cieka
w y ten oryginał, którego tu je d yn ie dla urozmaicenia tej
gruppy wprowadzam, w ybornie został odmalowany w je d
nym z listów Morawskiego, pisanych z Radomia w m aju
1828 r:
„Siedzę sobie onegdaj w mojem w ielkiem krześle,
drzemię nawet trochę i używam swobody, spokojności po
długiem znużeniu — k ie d y nagle hałas straszliw y na u lic y
budzi mię. Słyszę, że się ktoś z szyldwachem k łó c i zajadle,
i wrzawa coraz głośniejsza.
Przypadam do otwartego
okna, i — zgaduj kogo spostrzegam? Miera! Nieszczęście
chciało, że właśnie w tym domu b y ł u mnie sąd w ojskow y;
szyldwachowi zapomniano powiedzieć, że się ju ż skończył,
i że wpuszczać może; ztąd całe nieporozumienie. N ie
trzebaż na to szczególnego przeznaczenia, aby po czw artćj
części w ieku, k tó rą w w ojsku przebywam, i w któ re j n ik t
OBÓZ KLA S S Y K Ó W
89
jeszcze przez mego szyldwacha nie b y ł zatrzymany, zda
rzenie to padło na zjadliwego Miera! Jednak ułagodził się
wkrótce, i zaraz o Andromace. Pytam go o zdrowie? on
o Androm ace; co A ustrya teraz myśli? on o Androm ace;
m ówię mu o wypowiedzeniu w o jn y T u rk o w i, on zawsze
o Androm ace.
Od czwartej do dwunastej w nocy siedział
u mnie i porów nyw ał mój przekład ze swoim; musiałem
być uczynnym dla gościa i wszystkiego dozwolić. K r y ty
ko w a ł niekiedy bardzo tra fn ie i spraw iedliw ie; lecz w ogól
ności powiedział m i, iż w iele miejsc je st u mnie lepszych,
a w iele u niego. Mówi, źe się n ig d y nie spodziewał po
mnie ta kie j poprawności, złączonej z wiernością godną
poety, i że mogę temu śmielej
wierzyć, niż pochwałom
Osińskiego, którego ma w podejrzeniu o nieszczerość.
Skończył w ięc swój przekład, lecz chyba z życiem skoń-
czonem skończy o nim gadać. W Iłż y pocztm ajstrowi de
klam ow ał.
Powiózł swoje tłómaczenie ślicznie przepisane
Osińskiemu do grania, k tó ry nie wiem ja k się z tego w y
w inie, m ając moje ju ż ta k dawno oddane sobie na scenę.
N ie w ypada jego przekładu pierw ej w ystawiać, a odmó
w ić niebezpieczno. Co to będzie? Co to będzie?
Osiński
musi zgryźć ten orzech.
Ojca twego bardzo wynosi, lecz
szczególnym udziałem, więcej ma daleko trafności i p ra w
d y w w y ty k a n iu błędów niż w pochwałach.^
W późniejszym liście:
...„Zapom niałem ci powiedzieć co M ier utrzym uje, iż
nic gorszego od przekładu Horacyuszów Osińskiego.
Co za
niesłuszność! Podług mego zdania, to najwierniejsze ze
w szystkich jego tłómaczeń. Jaka moc i gładkość zarazem!*
P rzyznał m i się Mier, że tłómaczenie jego z Tassa w w ię k
szej części jest Trembeckiego, że razem ro b ili, lecz że on
w iele rzeczy przeciw dobremu gustowi sprostował. M ier
najmniejszego nie ma wyobrażenia o nowszej literaturze.
P ani Stael i Schlegla nienaw idzi aż dotąd. I I est encore
a u x anegdotes de siecle de L o u is Quatorze; z tem wszyst-
kiem trzeba przyznać, że ówczesnej lite ra tu ry francuzkiej
n ik t tra fn ie j nie sądzi i n ik t je j nie zna uczeniej od
niego.”
W innym liście znajduję jeszcze o nim wzmiankę:
90
D Z IE Ł A L U C Y A N A S IE M IE N S K I EG O .
Dostları ilə paylaş: |