Rodzina głodomora.
bie... Nie byłaby może od tego, żeby
trochę zmienić stan.
— A gdzie mąż?
— Na górze, w komórce. Zamknięty.
Klucz od drzwi „aż w Warszawie".
— Widzieć nie można?
— Ale proszę pana, drzwi opieczęto
wane, przy świadkach. Nikogo nie wi
dzi. Pości. Wziął tylko ze sobą pięć
strucli i wiadro gotowanej wody...
— Ale mówić z nim można?
— Może... może zechce.
Poszliśmy na górę. Na lewo pokoik
„z lokatorami, na prawo komórka z opie-
czętowanemi drzwiami. Próbuję — za
mknięte. Pieczątki istotnie nienaruszone,
przyłożone na dwóch przez ramę drzwi
przeciągniętych tasiemkach.
Myślę sobie: może go zobaczę przez
dziurkę od klucza. Żona, na moje pro
śby, woła:—Anteczek, chodź bliżej!..
Słychać kroki. Uklęknąłem i patrzę
przez dziurkę. Widzę cień.
Panie Markowski—mówię — niech—
pan z łaski swej uklęknie przed dziurką.
Nieco dalej... Tam gdzie światło. Tro
chę na lewo... O... tak!..
Widzę teraz doskonale. Chudy, bar
dzo szpetny, zarośnięty, przy tern jakby
umyślnie rozczochrany; zdecydowany typ
mikrocefala, z kwadratowem, wyjątkowo
nizkiem czołem i dużym nosem. Prawie
karykatura.
Żona pyta: czy ma mówić?
— Niech mówi—odparłem, nie odrywa
jąc oka od dziurki..
— Anteczek!..
— Co?
— Mów, to co wiesz...
Zaczął wówczas swoje, monotonnie,
a uroczyście, z fałszywymi akcentami:
— „Niedługo się wyjaśni tajemnica
„dwunasta i tajemnica czternasta,
„więc niedługo wszyscy się dowie-
„dzą, to com mówił u księdza i com
„pisał... Jak ksiądz ze Skierniewic
„poda do Watykanu, wtedy się wszy-
„scy przekonają, że prawda co mó-
„ wiłem"...
— Jaka prawda?—pytam.1
;
— „Wyjaśni się tajemnica dwunasta
„i tajemnica czternasta, com opisał
„na papierze... Co pożyczyłem na to
„pięć rubli... Bo nasz ksiądz nie miał
„czasu, ale ksiądz ze Skierniewic
„poda do Watykanu... wzion pismo
„i będzie odpowiedź z Watykanu...
„i wtedy wszyscy się przekonają"...
— O czem?...
— „Że się wyjaśni tajemnica dwuna-
„ sta i tajemnica czternasta... z Waty
kanu"...
l^fcak w kółko. W kół
ko i zupełnie bez sensu,
bez ciągu, bez związku..
Nonsens, jednem słowem!..
Tyle jedynie, że mu się
przez ten czas dobrze
przypatrzyłem...
— Zdjęliśmy potem
fotografię z rodziny, a na
odjezdnem z domku.
Dwie opinje.
A kwintesencya wy
wiadu! — myślałem wra
cając... Że niema takie
go głupstwa, w któreby
nie uwierzyli ludzie w tych
czasach.
Taki nastrój
chwili!.. A potem: czy on
wierzy w to co mówi?.,
czy on pół waryat, czy
blagier?
Trudno orzec.
Może
potrochu
jedno
i drugie, z dodatkiem ja
kichś celów ubocznych.
Kiedyśmy sobie nawzajem udzielali
tych spostrzeżeń,
żydek
zakonklu
dował: #
— Żeby siębyli panowie przypatrywali
akuratniej na te pieczęcie. One na drzwiach
zapieczętowane z lakiem, ale na ramie
od drzwi, to one przybite gwoździkami.
Dom głodomora.
Tc gwoździki to można wyjąć, pieczęcie
z drugiego końca tasiemki nie ruszyć
i drzwi otworzyć. A potem, można je
zamknąć i gwoździki napowrót przybić.
I będzie git...
A. Br.
B A J K A .
Cicho, malutka, nie płacz już.
Patrz, w rozzłoconym słońca pyle
Drży w łzach twych nawet tęczy tyle,
Na świecie tyle pachnie róż —
Nie płacz, malutka, nie płacz już.
Malutka, przestań płakać już.
0 królewiczu i królewnie
Opowiem bajkę cicho, śpiewnie..
Chodź,—siądź tu przy mnie, blisko, tuż —
Tylko mi nie płacz,—nie płacz już.
*
K
#
— Był król raz stary, córę miał.
Dyamentów—dużo miał w koronie,
1 hufce mnogie, skarby, konie,
Tłum krasnych dziew, co oczy rwał,
Lecz dziewę-cud, tę—jedną miał.
W ięc pieśni brzmiały, gęśli wtór,
Bo nie tak barć niedźwiedzia mami,
Jak tych witeziów pod oknami
Mamił jej wdzięków słodki chór—
W ięc gęśle brzmiały—pod serc wtór.
Lecz jej spojrzenia biegły w dal...
Za bór, za rzekę, za wikliny,
Za gór zamglonych błękit siny...
Żał ci, królewno, ust twych, żal?
Rwiesz się za szczęściem w siną dal?
Aż drgnęło serce. Oto on
Skradł piekłu oczu swych płomienie,
Skradł niebu pieśni rozmarzenie,
Złoicsty kędyś rzucił tron —
Jej tęsknot rycerz chrobry,—on.
„Królewno, rzekł, otom twój rab.
Skiń, a w mgieł kraj, twój kraj liliowy,
Źrebca poniosą mnie podkowy
Po tchu ostatek jego chrap.
Dam ci go cały—ja, twój rab.
„Dam ci go aż po kres twych snów.
Koronę w skrach, jak nimb cheruba,
I serce, pełne ciebie, luba,
Do stóp ci rzucę, kiedy znów
Wrócę tu z krain twoich snów".
Już rwał go w dal bachmata bieg.
Długo królewny oczy łzawe.
W skłębioną za nim szły kurzawę,
Aż zniknął tam, gdzie szczytów śnieg
Bachmata jego szarpał bieg.
Odtąd jej oczy zasnuł mrok.
Na nic turnieje, piewców .ody;
Służebnych dziewek korowody
Próżno się słały pod jej wzrok...
Dolę niedoli zasnuł mrok.
Czasem dotknęła harfy strun...
To znów w daremnej z smutkiem walce
Z run białych przędzę snuły palce...
Wciąż więcej przędzy z białych run,
Wciąż cichsze pieśni z harfy strun!
Aż wreszcie wrócił tylko—paź.
Do nóg złocistą jej koronę
I serce rzucił jej skrwawione.
„Królewno, w łzach źrenice zgaś;
Nie wróći już,"—przemówił paź.
„W rubiny skrzepł żer jego krwi.
By nie mieć go za przeniewiercę,
U stóp twych kładzie swoje serce,
Martwe,—bo los z walecznych drwi.
Nie zbrakło serca,—zbrakło krwi".
Ty znów, malutka, płaczesz już?
Po królewiczu, po królewnie?
Że marzyć, kochać tak niepewnie?
Że prysnął sen wśród życia burz?
No cicho, cicho, cicho już.
Michał Maryan Poznański.
10