— Num er po jed y n czy kop. 15. P r e n u m e r a t a w w a r s z a w ie



Yüklə 44,29 Mb.
Pdf görüntüsü
səhifə11/21
tarix01.08.2018
ölçüsü44,29 Mb.
#60019
1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   21

Gabryela  Zapolska.

Zaszumi  Las

(9)

nie...  —  odparł  ży­



wo.— Umiarkowania 

mieliśmy przed chwi­

lą poddostatkiem. Dla 

czego j ednak nie pro­

szono  o  umiarkowa­

nie  mego poprzedni­

ka,  wtedy gdy nam  zarzucał  zbro­

dnie i podnieca! przeciw nam zgro­

madzonych?  Ale dla nas jest inna 

miara!  Myśmy  jednak  do  niej 

przywykli  i  nas  ona  nie  dziwi. 

A  mimo  to  przecież  my  żyjemy, 

pracujemy  i  praca  nasza  wydaje 

owoce.  Jeżeli  kto  odrodzi  kraj, 

to  nie  mumie, spowite  w  powija­

ki  przesądów  i  niechcące  słyszeć, 

że  oprócz  frazesów  o  miłości 

ojczyzny,  trzeba  jeszcze  dać  lu­

dziom  jeść  w  tej  ojczyźnie  i  za­

nim  się  powie  robotnikowi:  „Ko­

chaj  twój  kraj"  —  należy  tak 

urządzić  społeczeństwo  i warunki 

bytu  każdej  jednostki,  aby  ten 

kraj  mógł  takiego  robotnika  wy­

żywić...  i  nie  dozwolić  jego  dzie­

ciom iść drogą kradzieży  albo  roz­

pusty!  Wtedy, panowie misya wa­

sza  będzie  bardzo  łatwą  do  speł­

nienia.  Miłość  ojczyzny  rozwinie 

się  w  sercu  każdego  Polaka,  bo 

ziemia  ta,  którą  będzie  kochał, 

będzie  mu,  nie  macochą,  a  m a t ­

ką...  a  matkę-karmicielkę  każdy 

kochać  i  bronić  od  najezdców 

będzie!

Głos  Grzegorzewskiego  po­



tężniał  coraz więcej  i,  rzec można, 

nabierał  skrzydeł.  Słowa  nie  peł­

zały  po  sali,  'lecz  biegły  wysoko 

w  świetlaną  przestrzeń  i  tam  za­

wisały  pełne  potęgi  i  siły.

—  I  nie  migajcie  nam  przed 

oczyma  odwagą  i  bohaterstwem 

waszych  przodków,  którzy  swe 

tarcze  herbowe  zdobywali  na  ko­

niu  zakutym w stal  i  żelazo,  a  sa­

mi  cali  zamknięci  w  pudełka tak­

że  ze  stali  i  żelaza  zrobione,  bie­

gli  pod  Wiedeń  lub  na  w o l n y c h  

elekcyach  zarzynali  s i ę   w z a ­

jemnie! 

Są  teraz  bohatarstwa 

większe, wspanialsze, więcej uwiel­

bienia  godne!  Nie  dano  jest  nam 

walczyć  z  bronią  w ręku,  ale czę­

sto  walka  bez  oręża  sroższa  jest 

i  cięższa,  a  wymagająca  więcej 

poświęcenia  i  miłości.  Oni  tam 

biegli  zwartą  ławicą — szli  tysią­

cami  przeciw tysiącom,  uzbrojeni 

i  do  wzajemnej  rzezi  sposobni! 

Dzisiejsi  polscy  rycerze  są  zu­

pełnie  bezbronni.

Czy  zastanowiliście  się  wy, 

którzy wygodnie zdobyliście i zdo­

bywacie  sobie  stanowiska  na  ob­

czyźnie,  jakie  gorące,  jakie  czy­

ste  serce  bić  musi  w  takim  (we­

dług  was)  s z a l e ń c u ,   który tam, 

wśród  przeszkód  idzie  siać  słowa 

prawdy, krzepić upadających, roz­

niecać  wygasające iskry!  Czy  po­

równać  można  nawet  to,  co  wy 

sławicie—z  tern,  co  się tam krwią 

i  kosztem  młodych,  w zaraniu bę­

dących istnień,  dokonywa!  Czy wy 

macie  o  tem  pojęcie—wy,  pracu­

jący  jedynie  dla pewnego  odłamu 

społeczeństwa  polskiego,  a nie dla 

całego  narodu?  W y  wołacie tylko 

„niepodległość  kraju",  ale nie tro­

szczycie  się,  czy  w  tym  „niepo­

dległym"  kraju—-ludzie  z  głodu 

znów  ginąć  nie  będą?  wy...

Nagle,  z  pierwszego  rzędu 

krzeseł  podniosło się kilku siwych 

i  dostatno  odzianych  mężczyzn 

i  z  oznakami  oburzenia  i  wzru­

szeniem  ramion  wyszli  z  sali.

Na  estradzie  komitet  zaczął 

nakłaniać  prezydującego  do  ode­

brania  głosu  Grzegorzewskiemu, 

co  widząc  publiczność,  także  co­

raz  głośniej  szemrać zaczęła. Grze­

gorzewski urwał swą  mowę,  wziął 

w  rękę  czapkę  i  skierował  się 

pośród  ławek  ku  wyjściu.

—  A...  zresztą! — wyrzekł do­

bitnie—szkoda  słów!..  I  bez  was 

kraj  zakwitnie  wtedy,  gdy słońce 

równości  dla  wszystkich  jedna­

kowo  zaświeci.

I  raz  jeszcze  powtórzył:

—  Szkoda  słów!..

Powstał znów hałas i  wrzawa.

Za  Grzegorzewskim  postępo­

wała  cała  jego  partya.

Garstka  ta  przeszła  mimo 

Leona  i  gdy  się oddalali,  chłopak 

czuł,  iż  go  coś  rwie  za  odchodzą­

cymi.  Oparł  się  jednak  tej  sile, 

lecz  wyczerpany,  upadł prawie  na 

ławkę  'i  jak  przez  mgłę  widział 

tylko,  jak  za  partyą  Grzegorzew­

skiego  poszedł  i  Władek zgorącz- 

kowany,  ze  śladami  łez  na policz­

kach.

Wzburzenie 



trwało  ciągle 

w  sali,  niektórzy  syczeli  i  wołali 

za  odchodzącymi:

—  Za  drzwi!  Za  drzwi!...

We  drzwiach  już  odwrócił

się  Grzegorzewski  i  płomiennem 

spojrzeniem  ogarnął  całe  zgroma­

dzenie.


—  O,  tak!  —  zawołał  —  za 

drzwi!  Na  czystą,  swobodną prze­

strzeń!...  Tu  zanadto  cuchnie  py­

chą  i  mogiłą!...

I  zniknął  we  drzwiach,  a  za 

nim  garstka  jego  towarzyszy.

Wszyscy  powstali  z  miejsc, 

lecz i wymiana zdań wśród ogłusza­

jącego  gwaru  stawała  się  niepo­

dobieństwem.

Na  estradzie  napróżno  komi­

tet,  przychodząc w  pomoc zrozpa­

czonemu prezydującemu,  nawoły­

wał  do  porządku.  Najwięcej  ha­

łasu  czynił  hotelarz  Piwnicki,

który  grubym basem wołał ciągle:

—  A to ci panie!  a to ci panie!

Hrabina  Różycka  silnie  wy­

malowana  brunetka, 

z  siostrą, 

panną  Kazią,  silnie  wymalowaną 

blondynką,  przedostała się do  kla­

nu  artystów  i  witała  się  z  nimi 

po  koleżeńsku,  śmiejąc  się  jak 

szalona.

—  Dieu!.. queje 

—po­

wtarzała,  wykrzywiając niemiłym 



grymasem  swoją  twarz  starzeją­

cej  się  żydówki.

Leon  zasłonił  oczy,  nie chcąc 

nic  widzieć  i  słyszeć.

Zostawał  ciągle  pod  wraże­

niem 


s ł ó w   Grzegorzewskiego. 

W  uszach  miał  ten  głos  silny, 

potężny,  chwilami  c o k o l w i e k  

ochrypły  i  szorstki,  to  znów  pe­

łen  niekłamanego  uczucia  i szcze­

rości.


Hałas,  zapełniający  salę,  zlał 

się  dla  niego  w  jeden  brzęk  gło­

sów,  przerywanych wykrzyknika­

mi 


lub  łoskotem 

posuwanych 

krzeseł.

I  nagle—gdzieś,  jakby  z  od­

dali—z samego kącika sali,  rozległ 

się  śpiew  dziecięcy—cichy,  drżą­

cy,  jakby  z  początku  onieśmie­

lony.


To  Batiniolczycy  —  garstka 

dzieci  czarno odzianych,  żałobnie, 

jakby należących  do jednej, okry­

tej  kirem  rodziny,  śpiewa marsza 

Dąbrowskiego.

Prezydujący,  nie  widząc  spo­

sobu  uciszenia  publiczności,  dał 

dzieciom  znak  śpiewania.

I  te świeże,  młodziuchne, nie­

winne—nie  szarpane  żadną  za­

wiścią  partyjną  głosy,  odezwały 

się  wśród  piekielnej  wrzawy i tak 

wielką  była  potęga  śpiewanej 

przez  nich  pieśni,  że  nagle wszy­

scy  ucichli,  powstali  i  w  milcze­

niu  słuchali  śpiewu  Batiniolczy- 

ków.

Leonowi  łzy  strugą napływa­



ły  do  oczów.

Pierwszy  raz  słyszał  głośno, 

otwarcie,  jawnie  tę  pieśń  wojen­

ną  i  pieśń  nadziei— działała  dzi­

wnie  smutno  i  ściskała  serce 

wielkim  bólem  trwogi.

Dzieci  umilkły  i  wszyscy po­

woli  i  w  szlachetniejszym ducho­

wym  nastroju  salę  opuszczać  po­

częli.


Ostatni  wyszedł  Leon.

Idąc,  chwiał  się  jak pijany— 

tchu  w  piersi  nabrać  nie  mógł. 

Łkanie  ściskało  mu  gardło.

U



Yüklə 44,29 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   7   8   9   10   11   12   13   14   ...   21




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə