List do kolosan



Yüklə 0,53 Mb.
səhifə7/10
tarix26.11.2017
ölçüsü0,53 Mb.
#12753
1   2   3   4   5   6   7   8   9   10

2. Tymoteusz prawdopodobnie już podczas pierwszej podróży przyjął chrzest z rąk Pawła, i dlatego Apostoł jak najsłuszniej może go nazywać swoim dzieckiem w wierze (por. 1 Kor 4:17). Jeszcze wiele razy będzie wspominał Paweł tego umiłowanego ucznia, najchwalebniej chyba w Flp 2:19–22.

Jak wszystkie życzenia we wstępach listów Pawła, tak i to ma charakter błagalnej prośby o dobra nadprzyrodzone dla Tymoteusza. Te dobra zaś – to łaska, miłosierdzie i pokój. Pojęcie łaski zawiera tu wszelkie nadprzyrodzone sposoby wspierania człowieka przez Boga; miłosierdzie Boże jest grzesznikowi potrzebne nie mniej niż kawałek chleba; pokój oznacza nie tylko harmonijne współżycie z otoczeniem, lecz także ład wewnętrzny, wolność od wyrzutów sumienia, świadomość, że Bóg nie jest na nas zagniewany.



3–4. Wątku teoretycznego nie podtrzymuje Paweł jednak w dalszym ciągu swego listu, lecz przystępuje do napominania. Niebezpieczeństwo musiało być więc duże, o czym Apostoł posiadał alarmujące i jak się wydaje, dość dokładne informacje, skoro potrafił wskazać niektórych głosicieli niewłaściwych nauk. Działalność tych ludzi zapowiadał Paweł wcale niedwuznacznie, gdy po trzeciej podróży misyjnej żegnał się w Milecie ze starszymi Kościoła efeskiego. Mówił wtedy wyraźnie: Spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z <was> (Dz 20:30 n).

Gdy po zakończeniu swej pierwszej podróży do Rzymu (lata 61–63), w czasie jednej z dodatkowych, nie znanych bliżej wypraw misyjnych do Azji Mniejszej, Paweł ustanowił w Efezie swoim pełnomocnym zastępcą Tymoteusza, a sam udawał się do Macedonii, głosiciele fałszywej nauki tak już podnieśli głowę, że można było ich zidentyfikować bez trudu. Wydaje się, że nie byli to nawet ludzie spoza wspólnoty, lecz miejscowi chrześcijanie, spełniający funkcję przysłowiowego chwastu, którego obecność wśród zdrowego zboża zapowiadał Chrystus (por. Mt 13:24–30), przygotowując w ten sposób swych pierwszych wyznawców na zetknięcie się ze skutkami posiewu szatańskiego. To, czego nauczali ci pseudoapostołowie, określił Paweł mianem nauki odmiennej, baśni i genealogii bez końca, nie precyzując dokładniej treści tych nauk. Jednakże wzmianka o genealogiach bez końca zdaje się wskazywać na judaistyczne wyjaśnienia rodowodów starotestamentalnych. Zarówno konstruowanie tych rodowodów – przy czym zawsze chodziło o to, by sięgnąć jak najdalej, do samych początków ludzkości – jak i dopatrywanie się w dziejach poszczególnych postaci jakiejś symbolicznej wymowy sprawiało, że nigdy wśród nauczających nie było jednomyślności, a słuchający takich wywodów nie odnosili z nich żadnych korzyści duchowych. Nie służą one zbudowaniu wiernych i wcale nie przyczyniają się do urzeczywistnienia planów Boga co do królestwa na ziemi.



5. Zdrowa, autentyczna nauka Chrystusowa powinna przyczyniać się przede wszystkim do umocnienia miłości, o której Apostoł powiedział, że jest spoiwem doskonałości (Kol 3:14). Miłość dopóty nie będzie autentyczna, dopóki człowiek ma serce splamione, czyli wypełnione myślami i pragnieniami niezgodnymi z wola Bożą; dopóki jego sumienie jest złe; czyli niespokojne, ponieważ obciążane grzechami; dopóki jego wiara nie jest trwała, gotowa na wszystko, czyli nieobłudna.

6. Otóż pouczenia, które nie mają na względzie tak uwarunkowanej miłości jako praktycznego celu, szybko zamieniają się w czczą gadaninę (1 Tm 6:2). Oto jak daje o sobie znać konkretny charakter teologii Pawła, przekazującego swoją naukę w postaci listów, pisanych zawsze w celu zaspokojenia życiowych, religijnych potrzeb wiernych.

7. Jeszcze raz wskazuje Apostoł na judaistyczne pochodzenie pseudoapostołów efeskich: Chcieli uchodzić za uczonych w Prawie prawdopodobnie na wzór wielkich ówczesnych rabinów. Niestety, nie są do tego należycie przygotowani, albo też pouczenia ich są tak „arcymądre”, że nawet oni sami nie rozumieją głoszonych przez siebie teorii. Nie jest wykluczone, iż Paweł zarzuca owym pseudonauczycielom to, że nie potrafią w sposób należyty wyłożyć mesjańskiego znaczenia całego Starego Prawa.

8–10. Występując tak ostro przeciwko owym niedoszłym uczonym w Prawie Apostoł wcale nie zamierza umniejszać roli Prawa. O jego działalności w urzeczywistnianiu zbawczych planów Boga pisał już wiele i dokładnie, zwłaszcza w Liście do Rzymian i w Liście do Galatów. Tu jednak znów musi przypomnieć, przy całym szacunku dla Prawa, że nie dotyczy ono sprawiedliwych, a za takich uchodzą wszyscy żyjący pod Nowym Prawem. Rola i doniosłość Prawa skończyły się z chwilą przyjścia Jezusa. Ludzie odkupieni przez Chrystusa żyją już nie mocą Prawa, ale wiarą, co zresztą zapowiedział już Prorok w ST i co Paweł wykorzystał w Rz 1:17, a sprawiedliwy dzięki wierze żyć będzie. Właśnie wiara jest nowym prawem, w porównaniu z którym wszystko inne jest bezprawiem. Prawo było rzeczywiście potrzebne ludziom przed ich nawróceniem, gdy tkwili jeszcze w grzechach, których dość długą listę Paweł przedstawia. Możliwe, że chodzi tu również o pewne aluzje do niejednego spośród owych efeskich pseudogłosicieli Prawa. Dla takich ludzi Prawo rzeczywiście było konieczne.

11. Nie są natomiast potrzebne owe pouczenia ludziom, którzy poddali się już prawu Ewangelii. Jest to zapowiedź – Dobra Nowina – o przyszłej chwale, którą Bóg obdarzy swoich błogosławionych. Paweł najwyraźniej chlubi się tym, że jest z woli Boga heroldem Dobrej Nowiny, choć już przedtem niejednokrotnie stwierdzał, że tylko z woli Boga jest tym, czym jest (1 Kor 15:10).

DRUGI LIST DO TYMOTEUSZA

List powstał prawdopodobnie w Rzymie, podczas drugiego uwięzienia Pawła, chyba nie na długo przed śmiercią Apostoła, tj. około r. 67 po Chr. Nastrój duchowy, w którym Paweł pisze – lub może poleca napisać – ten list jest nienajlepszy: przy boku Apostoła nie ma nikogo prócz Łukasza. Paweł jest przekonany, że znajduje się u kresu swego życia. W tej sytuacji odżywa tym większe pragnienie zobaczenia po raz ostatni swego umiłowanego ucznia Tymoteusza. Miałby mu jeszcze tyle do powiedzenia, do przekazania w formie duchowego testamentu. Jednakże list musi zastąpić osobiste spotkanie. Podziękowawszy Bogu za dotychczasową wzorową pełną wiary postawę Tymoteusza, od niego samego, jako odpowiedzialnego za losy Kościoła w Efezie, domaga się męstwa w głoszeniu Ewangelii, przypomina mu obowiązek troski o całość i nienaruszalność depozytu wiary, zachęca go do podejmowania coraz to nowych apostolskich trudów i zmagań, ilustrowanych tu najczęściej obrazem żołnierskiego boju. Co chwila przestrzega Tymoteusza przed błędnowiercami i przypomina konieczność prowadzenia żmudnej pracy nad samym sobą, wyliczając kilkakrotnie cnoty, którymi powinien się odznaczać prawdziwy sługa Boży.

Nie mniej leżą Apostołowi na sercu sprawy wszystkich chrześcijan efeskich, wśród których stosunkowo najdłużej przebywał; wszystkie te uczucia, cała atmosfera duchowa ostatnich być może miesięcy życia Apostoła znajduje pełne odzwierciedlenie w 2 Tm. Treść listu, przepojona uczuciem, miejscami wprost wzrusza i napełnia czytelnika podziwem dla postawy Pawła, który z całym spokojem, w poczuciu dobrze spełnianych do ostatniej chwili apostolskich obowiązków, oczekuje na przyobiecaną mu przez Pana nagrodę.

1:1–2. Podobnie jak w adresie 1 Tm, tu również przedstawia się Paweł uroczyście – z woli Boga apostoł Jezusa – nie ze względu na Tymoteusza, któremu nie potrzebuje przecież przypominać godności swego posłannictwa, lecz z uwagi na Efezjan, i to może nie tyle z myślą o chrześcijanach, ile raczej o swych przeciwnikach, którzy może i byli chrześcijanami de nomine, lecz w praktyce wyłączonymi już ze społeczności Chrystusowej. Tak więc znów adres listu pozwala przypuszczać, że pismo, choć formalnie skierowane tylko do jednostki, w rzeczywistości miało być czytane przez całą wspólnotę. Niech też ona wie, że Paweł nie jest apostołem z własnego upodobania ani z ustanowienia innych ludzi, lecz tylko i wyłącznie z woli Boga. Jego posłannictwo opiera się więc na powadze samego Boga.

Przedmiotem, treścią całego apostolatu Pawła jest życie wieczne, czyli życie w szczególnej wspólnocie z Jezusem Chrystusem. W nadziei tego życia trwają wszyscy chrześcijanie w przeciwieństwie do pogan, którzy nie mają nadziei (1 Tes 4:13). Wiadomo już z 1 Tm, jak bardzo Paweł miał prawo nazywać Tymoteusza swoim umiłowanym dzieckiem: zrodził go przecież przez chrzest do życia nadprzyrodzonego.



Łaska, miłosierdzie, pokój – to trzy dobra nadprzyrodzone, ponad które dla chrześcijanina nie ma nic cenniejszego. Żadna z tych wartości nie jest wynikiem zasług człowieka, wszystkie świadczą o niezmierzonej dobroci Boga, odwiecznej, lecz objawionej w czasie przez zbawcze dzieło Jezusa. Dlatego dawcą tych dóbr jest Jezus Chrystus w takim samym stopniu co Bóg Ojciec.

3–5. Dziękczynienie, następujące zazwyczaj w każdym liście Pawła po pozdrowieniu, w tym wypadku jest wyjątkowo uroczyste i wzruszające. Przedmiotem dziękczynienia jest wiara Tymoteusza, będąca wyrazem specjalnego działania Bożego nie tylko zresztą w nim samym, lecz także już w jego matce, a nawet babce. Tak więc wiarę odziedziczył Tymoteusz niejako po matce chrześcijance. W tej sytuacji nie wypadało rzecz jasna wspominać o tym, że ojciec Tymoteusza był poganinem (Dz 16:1). O tym, jak bardzo był Tymoteusz bliski Pawłowi, świadczy ciągła pamięć modlitewna o umiłowanym uczniu, który jest także nazywany umiłowanym dzieckiem (2 Tm 1:2), prawowitym dzieckiem w wierze (1 Tm 1:2) i synem wiernym w Panu (1 Kor 4:17). Pisząc o modlitwach zanoszonych bez ustanku do Pana, przy sposobności wspomina Paweł o tym, że nawet wtedy, kiedy nie znał jeszcze Chrystusa, służył Bogu jedynemu z całym zapałem i ze spokojnym sercem. Gorliwość tę odziedziczył zresztą najprawdopodobniej po swoich przodkach, równie jak on kiedyś ortodoksyjnych Izraelitach. Wzmianka o łzach Tymoteusza stanowi najprawdopodobniej aluzję do pożegnania – które zresztą nie wiadomo, kiedy i gdzie miało miejsce – Pawła z jego ukochanym synem w Panu. Ileż ulgi doznałby Apostoł w swych więzach, gdyby mógł choć raz jeszcze zobaczyć z bliska Tymoteusza.

6–8. Nakładanie rąk wiązało się w tym wypadku z przekazaniem władzy nad wspólnotą efeską. Tym, który nakłada ręce na Tymoteusza, jest Paweł, lecz w 1 Tm 4:14 istnieje nadto wzmianka o pewnym współudziale w tej ceremonii społeczności starszych – szczegół pominięty milczeniem w 2 Tm 1:6. Nałożenie rąk pod względem teologicznej treści już w ST wyrażało ideę pewnej solidarności między wkładającym ręce a tym, na którym one spoczęły, wraz z pewnym przekazanym dobrem (Kpł 1:4; 16:21; Lb 8:10; 27:18; Pwt 34:9).

Nałożeniu rąk towarzyszyła – jako drugi element całego ceremoniału – modlitwa, zwana niekiedy proroctwem. Właśnie owa modlitwa zdaje się wyrażać wolę Boga, będąc zarazem jakby odpowiednikiem dzisiejszej formy sakramentalnej.

Skutkiem nałożenia rąk i słów przy tym wypowiadanych był specjalny dar, określany mianem charyzmatu. Być może, iż właśnie dzięki owemu charyzmatowi ludzie powołani do głoszenia Ewangelii mogli korzystać z pomocy Bożej, która w nich tkwiła, nie wstydzili się głoszonej przez siebie nauki i roznosili ją po całym świecie. Fakt nałożenia rąk na Tymoteusza jest wspomniany w ten sposób, jakby miał miejsce już bardzo dawno. Należy zatem przypuszczać, że Paweł nałożył ręce na Tymoteusza, gdy ten ostatni miał zastąpić Jana Marka jako towarzysz misyjnych podróży Apostoła.

Wyzbycie się uczucia lęku jest równoznaczne z wyprowadzeniem się ze stanu, w którym łaska jest niejako uśpiona. Charyzmat jako skutek sprowadza ducha mocy, miłości i trzeźwości. Owe trzy cnoty stanowią opozycję w stosunku do ducha bojaźni. Obydwa elementy antytezy, tj. bojaźń z jednej strony, a moc, miłość i trzeźwość z drugiej, należy rozpatrywać równocześnie, by lepiej pojąć ich naturę. Tego rodzaju metoda wydaje się szczególnie wskazana, jeśli chodzi o analizę terminu δειλία, będącego hapaxlegomenon całego NT. Termin ten tłumaczony zwykle: „bojaźń”, „tchórzostwo”, jak z opozycji do „mocy” wynika – posiada także odcień „słabości”. Właśnie świadomość niemocy jest czynnikiem zasadniczym w procesie powstawania uczucia bojaźni. Człowiek pozbawiony pewności, że może się oprzeć złu, zwłaszcza nie mający owej pewności, że pozostaje pod opieką Boga samego, staje się bojaźliwy. Paweł nie wyjaśnił, w jaki sposób dochodzi do sytuacji, w której moc słabnie i bierze nad nią górę bojaźń. Żadną miarą jednak nie upoważnia nas wspomniany tekst do twierdzenia, że charisma apostolatus może z czasem przestać w ogóle istnieć. Raczej myślą Apostoła jest to, że działanie owych darów nadprzyrodzonych, otrzymywanych przez nałożenie rąk, może być z czasem, wskutek braku odpowiednich wysiłków czy czujności, niejako osłabione, lecz nigdy nie zaniknie całkowicie. Patrząc na rzecz z drugiej strony można powiedzieć, że jest to rezultat osłabienia wiary we wszechmoc Boga, dającego ludziom coś ze swej mocy po to, by głosili Ewangelię. Tego rodzaju interpretacja potwierdza całkowicie użycie przymiotnika „bojaźliwy”, który jest zawsze synonimem małoduszności i braku zaufania do Boga.

Zachęcając do odwagi apostolskiej Paweł przypomina również, iż Tymoteusz otrzymał nie ducha bojaźni, lecz ducha miłości. Ciągłe uświadamianie sobie owej wielkiej lekcji miłości, owszem, życie tą miłością na co dzień, sprawia, iż człowiek staje się wolny od wszelkiego lęku. Także ludzi powołanych do głoszenia Ewangelii nic nie odstraszy od spełniania powierzonej im misji, gdyż są wyposażeni w moc Boga samego, który ich posłał ku jej głoszeniu, co tak wyraźnie św. Łukasz stwierdzi: Wtedy zwołał Dwunastu, dał im moc oraz [władzę] nad wszystkimi złymi duchami i władzę leczenia chorób. I wysłał ich, aby głosili królestwo Boże i uzdrawiali chorych (Łk 9:1–2).

Podobnie jak w Rz 8:35 świadomość, że jest się kochanym przez Boga, stwarza gotowość znoszenia utrapień, ucisku, prześladowań, głodu i nagości, tak i tu ta sama pewność Bożego umiłowania każe Apostołowi cierpieć bez poddawania się uczuciom lęku. Co więcej, ludzkie słabości, będące zrozumiałym źródłem niepewności i obawy, staną się dla Pawła dzięki owej wierze w opiekuńczą moc Boga przedmiotem chluby i chlubienia się publicznego.

Nałożenie rąk sprowadziło na Tymoteusza prócz dwu wspomnianych darów także ducha umiarkowania lub trzeźwego myślenia. Termin ten oznacza przytomność umysłu, zdolność do właściwej reakcji w najbardziej trudnych, nieprzewidzianych sytuacjach; jest synonimem panowania nad sobą i spokoju. Bardziej naturalna w naszym wypadku byłaby antyteza pijaństwo – trzeźwość, a nie bojaźń – trzeźwość. Niemniej można się dopatrzyć pewnych rysów wspólnych między pojęciami znaczeniowymi wyrazów pijaństwo i bojaźń. Człowiek pijany nie zawsze jest bojaźliwy, raczej przeciwnie, często wykazuje nadmiar odwagi tak daleko posuniętej, że nawet nie można nazywać jego postępowania odważnym. Działa jakby w półświadomości, nie przewidując następstw swoich czynów. Pod tym właśnie ostatnim względem jest do niego podobny człowiek zaślepiony strachem, pozbawiającym możności kontrolowania tego, co się robi czy myśli. Podobnie nie korzysta z darów nadprzyrodzonych, ponieważ są „uśpione”, apostoł zastraszony, działający pod presją bojaźni.

Tak więc Tymoteusz, wspierany daną mu mocą Bożą, powinien mężnie stawić czoło wszelkim przeciwnościom i trudom. Powinien być gotów do podejmowania największych wysiłków, gdyż na to właśnie otrzymał specjalny charyzmat, charyzmat apostolatu. Sama wzmianka o tej mocy stanowi już swoistą motywację.



9. Przy sprawie owej motywacji Paweł zatrzyma się dłużej. Motywem, który powinien skłaniać Tymoteusza do podejmowania wspólnie z Pawłem apostolskich trudów, jest fakt powołania wszystkich ludzi do wiecznej chwały. Moc zobowiązująca powołania wypływa z tego, że na tak szczególną miłość nikt z ludzi wcale sobie nie zasłużył. Ten absolutnie darmowy charakter powołania nas przez Boga podkreśla Paweł w dwojaki sposób. Mówi najpierw wyraźnie, że dzięki naszym czynom zostaliśmy powołani, po czym, wyrażając tę samą myśl pozytywnie, oświadcza, że stało się to na mocy postanowienia Bożego i wskutek łaski, która została nam dana w Chrystusie Jezusie przed wiecznymi czasami. A więc nie może być mowy o jakichkolwiek zasługach z naszej strony, skoro Bóg powziął swoje, pełne dobroci decyzje wtedy, kiedy nas jeszcze w ogóle nie było. Zresztą jest także mowa o łasce, a do samej istoty każdej łaski należy jej darmowość. Tak więc postanowienie Boże co do naszego powołania daje się umotywować tylko z kolei niczym już nie wytłumaczalną tajemnicą miłości Boga dla nas. I dlatego tak bardzo zobowiązujące jest samo powołanie.

Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi jest Jezus Chrystus. Przez Niego właśnie zsyła Bóg na nas wszelkie dobrodziejstwa. W Nim to została nam dana łaska przed wiecznymi czasami.



10. Ani o powołaniu nas przez Boga, ani o miłości Boga dla nas w ogóle nic byśmy nie wiedzieli, gdyby nie zostały nam one objawione w Jezusie Chrystusie, Pośredniku między Bogiem a ludźmi. Można zatem śmiało twierdzić, że Jezus Chrystus – to głoszone przez Jego osobę Objawienie odwiecznej dobroci Boga względem człowieka. Jezus Chrystus jest tu określany mianem Zbawiciela. Ten spotykany już w grece pozabiblijnej termin nabiera w pismach Pawła – bo jest to termin przede wszystkim Pawłowy – nowego znaczenia: jest wyraźnym nawiązaniem do soteryjnych wartości życia, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Jego zbawcze dzieło zostało nam tu okazane jako pełny, absolutny tryumf życia nad śmiercią. Każdy chrześcijanin ma obecnie dostęp do owego życia. Musi przy tym spełnić jeden warunek: uwierzyć Ewangelii, która – jak to Paweł wyjaśni na innym miejscu – jest mocą Bożą ku zbawieniu dla każdego wierzącego, najpierw dla Żyda, potem dla Greka (Rz 1:16).

Słowo głosicieli Dobrej Nowiny jest Słowem Bożym. Lecz od chwili, gdy to ostatnie wcieliło się w Jezusa, sam Chrystus określa słowo oraz istnienie tych, którzy je mają głosić. Mimo odmienności czasu, miejsca i słuchaczy głoszenie słowa zarówno proroków starotestowych, jak Jana Chrzciciela, Piotra czy Pawła, a nawet Jezusa ukazuje ten sam schemat i taką samą orientację: jest nawoływaniem do nawrócenia i ogłaszaniem pewnego wydarzenia. Dla głosicieli Dobrej Nowiny w NT wydarzeniem tym jest zbawcze dzieło Jezusa, które sprowadza się ostatecznie do triumfu Zbawiciela nad śmiercią.



11. Ten, który głosi słowo Boże, powinien to czynić jak herold, z całą wiernością, tak by osiągnęło ono swoją skuteczność, nawet jeśliby sam nauczający nie był nim przejęty w dostatecznym stopniu (Flp 1:15–18). Chrystus jest głoszony mimo wszystko. Nie to jest więc najważniejsze, przez kogo to się dzieje. Cały autorytet głoszącego słowo Boże wypływa z jego inwestytury apostolskiej. Posiada on pełnię władzy, przemawia z całą odwagą (Dz 2:29; 4:13.29.31). Powinien głosić słowo Boże w porę i nie w porę (2 Tm 4:2). Jeżeli nauczając, całkowicie zaufał Bogu (1 Tes 2:2; Flp 1:20), to dlatego, że uwierzył (2 Kor 4:13) i otrzymał dary uzdalniające go do sprawowania takiej posługi (2 Kor 2:16n; 2 Kor 3:4 nn). W przeciwnym razie kupczyłby podstępnie słowem Bożym (2 Kor 2:17; 1 Tes 2:4). Ideał relacji, jakiej wymaga od słuchającego go i od głosiciela słowo Boże przedstawia Paweł w następujących słowach: Gdy przejęliście słowo Boże, usłyszane od nas, przyjęliście je nie jako słowo ludzkie, ale – jako to, czym jest naprawdę – jako słowo Boga, które działa w was, wierzących (1 Tes 2:13).

12. Jemu Jezus za swego życia ziemskiego przedstawia się jako Mocniejszy, który tryumfuje nad Mocnym (Łk 11:21–22), tj. nad szatanem, władcą tego świata. W przeddzień swej śmierci upomina uczniów, żeby się nie lękali świata, który będzie ich ścigał w swej nienawiści: Odwagi! Jam zwyciężył świat (Jan 16:33). Zwycięstwo to posiada charakterystyczne rysy tryumfu przepowiedzianego kiedyś Słudze Jahwe. Lecz pełne, całkowite zwycięstwo nad grzechem i śmiercią odniósł Chrystus w chwili swego zmartwychwstania. To właśnie wtedy Zbawiciel poprowadził za swym zwycięskim rydwanem wszystkie pokonane Władze (Kol 2:15). Zwycięstwo to stanie się w pełni widoczne wtedy, kiedy Mesjasz zawładnie wszystkimi przeciwnymi Mu Mocami i pokona na zawsze śmierć, będącą Jego ostatnim wrogiem (1 Kor 15:24 nn). Krzyż, wyraz pozornej klęski, zapewnił zwycięstwo tego, co święte, nad grzechem, tego, co żyje, nad śmiercią.

13–14. Naukę Chrystusową nazywa Paweł zdrowymi zasadami dlatego, że ona właśnie zapewnia człowiekowi zdrowie nadprzyrodzone, zabezpieczając go przed schorzeniami duszy, które niesie ze sobą świat. Na miano chorych zaś zasługują w pierwszym rzędzie ci, którzy fałszują Dobrą Nowinę. Drogowskazami na całe życie winny być dla Tymoteusza wiara i miłość, cnoty mające za przedmiot Jezusa Chrystusa. Do pełnego zjednoczenia z Nim powinno ostatecznie zmierzać całe życie każdego chrześcijanina. Sprawa więc jest jasna. Tymoteusz otrzymał wszystkie niezbędne wskazania. Nie pozostaje mu teraz nic innego, jak tylko strzec wiernie otrzymanego depozytu, niczego od siebie nie dodając, niczego nie zmieniając, gdyż chodzi o słowo Boże, któremu należy się najwyższy szacunek. Nie jest to zadanie łatwe, może nawet wręcz niemożliwe do zrealizowania bez pomocy Ducha Świętego, który przecież po to w nas mieszka, by nas we wszystkim wspierać.

15–18. Nie chodziło, być może, o formalne odwrócenie się od chrześcijaństwa jako takiego, lecz o odżegnywanie się – z bojaźni lub ze wstydu – od osoby Apostoła, który przebywał w więzieniu. Paweł spodziewał się czegoś więcej od Kościołów Azji Mniejszej, a chyba już szczególnie liczył na wspomniane tu – zresztą wcale nie znane bliżej – dwie osobistości: Figelosa i Hermogenesa. Być może sądził, że ludzie ci mogliby przyjść mu ze szczególnie skuteczną pomocą, kiedy przebywał w więzieniu. Można sobie wyobrazić, jak bardzo czuł się Paweł przygnębiony z powodu tego opuszczenia przez wszystkich. Jeśli o tym mówił, to może – w sposób aluzyjny – spodziewał się jakiejś interwencji ze strony Tymoteusza.

Zdarzały się jednak w tym ogólnym przygnębieniu chwile radości i pokrzepienia. Stwierdzenie, że dom Onezyfora nie wstydził się więzów Pawła, nasuwa przypuszczenie, iż wstyd – źle zresztą pojęty – był głównym motywem odejścia prawie wszystkich od Pawła. W tej sytuacji postawa Onezyfora zasługiwała na szczególne uznanie. Nie proszony, nie powiadomiony przez Pawła, odnalazł miejsce jego pobytu – na pewno nie bez trudności – co Apostoł uznał za wyraz szczególnego miłosierdzia Bożego nad sobą i modlił się o zapłatę wieczną dla Onezyfora. Zresztą nie było to pierwsze dobrodziejstwo, którego Paweł od niego doznał. Znajomość i serdeczna przyjaźń sięgała czasów pobytu Pawła w Efezie, o czym wiedział dobrze także Tymoteusz. Wzmianka o Onezyforze to piękny przykład wdzięczności, jaką żywił Apostoł dla swych dobroczyńców.

2:1–2. Będąc u kresu życia Paweł jest coraz bardziej zaniepokojony przyszłymi losami Kościołów, a może w szczególności leży mu na sercu przyszłość wspólnoty efeskiej, wykazującej pewną oziębłość w wierze, a ponadto nękanej szkodliwą działalnością tamtejszych pseudoapostołów. Dlatego większość napomnień skierowanych do Tymoteusza dotyczy konieczności wiernego i nade wszystko mężnego trzymania się depozytu wiary. Do tego potrzebna jest – o czym Paweł również wielokrotnie mówił – pomoc Boża w postaci coraz to nowych łask, zsyłanych ludziom za sprawą i dzięki zasługom Jezusa Chrystusa. Treść depozytu wiary, powierzonego pieczołowitej trosce Tymoteusza, ten ostatni otrzymał nie tylko wprost od Pawła, lecz także od jego wysłanników, o których zresztą nic dokładniejszego nie wiemy.

3–4. Od metafor sportowych, o których już była mowa przy wyjaśnianiu innych listów Pawła, należy odróżnić przenośnie zaczerpnięte z życia i walk żołnierskich. Co prawda tutaj jeden raz tylko głoszącego Ewangelię nazywa Paweł żołnierzem i jeden raz tylko własną apostolską posługę przyrównuje do bojowania (2 Kor 10:4), ale dość często mówi o sobie, że walczy, że bój prowadzi, mając na myśli głoszenie Ewangelii. Nie prowadzimy walki według ciała (2 Kor 10:3) – oświadcza Koryntianom, przeciwstawiając siebie pseudoapostołom. Tymoteuszowi nakazuje, aby toczył dobrą walkę zgodnie ze świadectwem, jakie o nim dawano (1 Tm 1:18), stwierdza wreszcie, mówiąc o swoim prawie do wynagrodzenia za apostolską pracę, że nikt nie pełni żołnierskiej służby na własnym żołdzie (1 Kor 9:6) i tutaj: nikt walczący po żołniersku nie wikła się w zabiegi około utrzymania, żeby się spodobać temu, kto go zaciągnął (2 Tm 2:4).

Wydaje się, że w tym wypadku chodzi o specjalny rodzaj wojny, o żołnierzy zaciężnych, którzy dobrowolnie zgłaszali się do służby wojskowej. Chęć uzyskania jak największych zysków, a może i pewnych wyróżnień, skłaniała wojujących do starań o zrobienie jak najlepszego wrażenia na tych, którzy ich zwerbowali do swego hufca. Od takiej oceny bowiem wiele zależało. Dlatego też nie interesują żołnierza sprawy codziennego utrzymania. Aluzja to bardzo wyraźna do praw, które przysługują Tymoteuszowi z racji jego apostolskiej posługi dla dobra wspólnoty.



Wszystkie obrazy zaczerpnięte z życia lub walk żołnierskich mają charakter tak ogólny, iż trudno nawet pytać, czy Paweł czyni aluzje do wojskowych stosunków greckich czy żydowskich. Koloryt specjalnie hellenistyczny zdaje się mieć 1 Kor 9:6 ze względu na wzmiankę o żołdzie, choć przyznać trzeba, że zwyczaj płacenia żołdu był znany także u Izraelitów, i to głównie w odniesieniu do tzw. oddziałów najemnych (por. 1 Sm 14:52; 16:18 n; 1 Sm 18:2; 21:8; 22:18 itd.).

Yüklə 0,53 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3   4   5   6   7   8   9   10




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə