Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə36/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   32   33   34   35   36   37   38   39   ...   42

Podczas gdy Ananda Moyi Ma pozostawała w medytacji, zadałem kilka pytań znajdującej się obok uczennicy.

- Radością Przepełniona Matka podróżuje szeroko i daleko po Indii, w wielu stronach ma setki uczniów - powiedziała mi czela.

- Jej odważne wysiłki doprowadziły do wielu pożądanych reform społecznych. Chociaż pochodzi z kasty bramińskiej, nie uznaje żadnych różnic kastowych.

Dodatkowe fakty z życia Anandy Moyi Ma znalazłem w "East-

- West". Święta urodziła się w 1893 r. w Decca, w środkowym Bengalu. Chociaż jest analfabetką, zadziwiała intelektualistów swą mądrością. Jej sanskryckie wiersze wprawiają uczonych w zdumienie. Przyniosła pociechę wielu osieroconym osobom, dokonała wielu cudownych uleczeń przez samą swą obecność.

- Grupa uczniów, która z nią podróżuje, zawsze otacza ją opieką. Musimy się o nią troszczyć, gdyż nie zwraca zupełnie uwagi na swe ciało. Gdyby ktoś nie podał jej pożywienia, nie jadłaby ani nie szukała jedzenia. Nawet gdy się postawi przed nią posiłek - nie dotknie go. Aby zapobiec jej zniknięciu z tego świata, my, uczniowie, karmimy ją własnymi rękoma. Często przez szereg dni pozostaje w boskim transie, nie oddychając i nie poruszając oczyma. Jednym z głównych uczniów jest jej mąż. Wiele lat temu, wkrótce po zawarciu z nią małżeństwa, uczynił ślub milczenia.

Czela wskazała mi barczystego mężczyznę o delikatnych rysach, z długimi włosami i siwą brodą. Stał spokojnie wśród zebranych, złożywszy dłonie w pełnej uszanowania postawie ucznia.

398

Wzmocniwszy się medytacją w Nieskończonym, Ananda Moyi Ma skupiła znów swą uwagę na materialnym świecie.



- Proszę mi powiedzieć, ojcze, gdzie przebywasz. - Głos jej był czysty i melodyjny.

- Obecnie w Kalkucie lub w Ranczi; wkrótce jednak powrócę do Ameryki.

- Do Ameryki?

- Tak. Hinduska święta spotkałaby się tam ze szczerym uznaniem u ludzi szukających duchowego życia. Czy zechciałabyś pojechać?

- Jeśli ojciec może mnie zabrać - pojadę.

Ta jej wypowiedź zatrwożyła stojących w pobliżu uczniów.

- Dwadzieścia lub nawet więcej osób spośród nas zawsze podróżuje ze Świętą Matką - powiedział z naciskiem jeden z uczniów - gdyż nie moglibyśmy bez niej żyć. Gdziekolwiek ona jedzie, my musimy także jechać.

Z żalem więc zrezygnowałem z tego planu.

- Proszę przynajmniej przybyć do Ranczi razem ze swymi uczniami - rzekłem żegnając się ze świętą. - Będąc boskim dzieckiem sprawisz radość dzieciom w mej szkole.

- Kiedykolwiek ojciec mnie zaprosi, chętnie przyjadę.

Niedługo potem Widjalaja w Ranczi przygotowywała się uroczyście do obiecanej wizyty. Młodzież wyczekiwała niecierpliwie na każde uroczyste święto: dzień bez lekcji, muzyka i na finał - uczta!

- Zwycięstwo! Ananda Moyi Ma, ki dżaf. - Ten zaśpiew powtarzany przez rozentuzjazmowane młode gardła powitał świętą i jej świtę, gdy wstąpiła w podwoje szkoły. Deszcz nagietków, dźwięk cymbałów, mocny głos konch i bicie w mridangfl. Święta chodziła z uśmiechem po słonecznych terenach Widjalaji, niosąc zawsze w sercu swój przenośny raj!

- Pięknie jest tutaj - rzekła łaskawie Ananda Moyi Ma, gdy wprowadziłem ją do głównego budynku. Usiadła obok mnie z dziecięcym uśmiechem, ale choć była mi najbliższą z drogich przyjaciół, to jednak odnosiłem wrażenie, że zawsze otacza ją aura obcości - paradoksalne odosobnienie wszechobecności.

- Proszę mi opowiedzieć coś o swym życiu.

- Wiesz, Ojcze, wszystko o nim, po cóż to powtarzać? - Widocznie uważała, że zwykła historia jednej krótkiej inkarnacji nie zasługuje na uwagę.

Roześmiałem się i uprzejmie powtórzyłem swą prośbę.

- Ojcze, tak mało jest do opowiadania. - Wyciągnęła zgrabne ręce w błagalnym geście. - Świadomość moja nigdy nie złączyła się

399


z tym przemijającym ciałem. Zanim przyszłam, Ojcze, na tę ziemię, "byłam ta sama". Wyrosłam na kobietę, lecz wciąż "byłam ta sama", gdy rodzina, w której się urodziłam, poczyniła przygotowania do wydania tego ciała za mąż, "byłam ta sama". A gdy odurzony namiętnością przyszedł do mnie mój mąż i szeptał przymilne słowa dotykając lekko mego ciała, doznał tak gwałtownego wstrząsu, jak gdyby w niego piorun uderzył, gdyż nawet wtedy "byłam ta sama"! Mój mąż ukląkł przede mną, złożył swe dłonie i błagł mnie o przebaczenie.

- Matko - rzekł - ponieważ zbezcześciłem twą cielesną świątynię dotykając jej z pożądliwą myślą - nie wiedząc, że mieszka w niej nie moja żona, lecz Święta Matka - składam uroczysty ślub: będę twym uczniem, będę przestrzegał czystości, będę w milczeniu opiekował się tobą jako sługa, nie wypowiadając do nikogo, dopóki będę żył, ani słowa. Obym w ten sposób odpokutował za grzech, który dziś popełniłem wobec ciebie, mój guru.

- Nawet wtedy, gdy spokojnie przyjęłam tę propozycję swego męża - "byłam ta sama". I teraz przed tobą, Ojcze, "jestem ta sama". Zawsze, choć taniec istnienia trwa wokół mnie w przestrzeni wieczności - "będę ta sama".

Ananda Moyi Ma zapadła w głęboki stan medytacyjny. Postać jej była nieruchoma jak posąg; uszła do swego zawsze otwartego królestwa, ciemne jeziora jej oczu wyglądały jak pozbawione życia i szklane, wygląd ten pojawia się często u świętych, gdy świadomość opuszcza ich ciało, które wówczas nie jest niczym więcej jak bryłą bezdusznej gliny. Siedzieliśmy razem przez godzinę w ekstatycznym transie. Święta powróciła do tego świata z wesołym lekkim uśmiechem.

- Proszę cię, Ananda Moyi Ma - chodźmy do ogrodu. Mr Wright zrobi kilka zdjęć fotograficznych.

- Oczywiście, Ojcze. Twoja wola jest zarazem moją. - Podczas pozowania do wielu fotografii wspaniałe jej oczy zachowały niezmienny boski blask.

Czas na ucztę! Ananda Moyi Ma usiadła na złożonym kocu, a jej uczeń z boku, aby ją karmić. Jak małe dziecko święta połykała posłusznie swe pożywienie, które uczeń podawał jej do ust. Było oczywiste, że Święta Matka nie dostrzegała żadnej różnicy pomiędzy curry a słodyczami!

Gdy zbliżał się zmierzch, święta zasypywana deszczem płatków róż, oddaliła się razem ze swą świtą, wzniesionymi dłońmi błogo-

400

sławiąc chłopców. Twarze ich płonęły uczuciem miłości, którą ona bez wysiłku wzbudziła.



"Będziesz miłował Pana Boga twego, z całego serca twego i z całej duszy twojej i z całego umysłu twego i z całej siły twojej. Chrystus głosił: to jest pierwsze przykazanie" (Marek 12:30).

Odrzuciwszy wszelkie niższe przywiązania, Ananda Moyi Ma ofiarowała swą miłość wyłącznie Panu. Nie przez dzielenie włosa na czworo, co wyróżnia uczonych, lecz dzięki prostej logice wiary - naiwna święta, tak bardzo podobna do dziecka - rozwiązała jedyny problem życia ludzkiego: problem ustanowienia swej jedności z Bogiem. Brodząc w gęstej mgle wątpliwości, człowiek zapomniał o tak wielkiej prostocie. Odrzucając monoteistyczną miłość do Boga, narody osłaniają swój brak wiary skrupulatnym popieraniem zewnętrznych form miłosierdzia. Te humanistyczne gesty mają także swą wartość, gdyż na chwilę odwracają uwagę człowieka od niego samego, jednakże nie uwalniają go one od odpowiedzialności w życiu, o której mówił Jezus jako o pierwszym przykazaniu. Już z pierwszym tchnieniem, użyczonym mu hojnie przez jedynego jego Dobroczyńcę, człowiek wziął na siebie zobowiązanie miłowania Boga, które podnosi go wzwyż.

Przy innej sposobności, już po jej wizycie w Ranczi, miałem możność zobaczenia jeszcze raz Anandy Moyi Ma. W kilka miesięcy później stała ona wśród swych uczniów na peronie w Serampore, czekając na pociąg.

- Ojcze, udaję się w Himalaje - rzekła mi. - Hojni moi uczniowie zbudowali dla mnie pustelnię w Dehra Dun.

Gdy wsiadała do pociągu, zdumiałem się, widząc, że Ananda Moyi Ma nigdy nie odwraca swych oczu od Boga, niezależnie od tego, czy znajduje się w tłumie, w pociągu, na wozie, czy siedzi w milczeniu. Słyszę w sobie jeszcze jej głos - echo niezmiernej słodyczy: "Oto teraz i zawsze zjednoczona z wieczystym, jestem zawsze ta sama".

ROZDZIAŁ 46 Jogini, która nigdy nie je

- Sir, dokąd dziś rano mamy jechać? - Mr Wright prowadząc forda oderwał na chwilę oczy od drogi, aby spojrzeć na mnie pytająco. Z dnia na dzień rzadko wiedział, którą część Bengalu najpierw pozna.

- Da Bóg - odpowiedziałem poważnie - że zobaczymy dziś ósmy cud świata - świętą kobietę, której dietę stanowi wyłącznie lotne powietrze!

- Jeszcze jeden cud na wzór Teresy Neumann. - Jednakże Mr Wright zarazem ucieszył się skwapliwie, nawet zwiększył szybkość wozu. Nowy niezwykły materiał do jego dziennika podróży! Takiego materiału nie znajdzie się u przeciętnego turysty!

Właśnie pozostawiliśmy za sobą szkołę w Ranczi; wstaliśmy przed wschodem słońca. Towarzyszyło nam trzech bengalskich przyjaciół. Upajaliśmy się radośnie powietrzem, naturalnym winem poranka. Kierowca nasz prowadził ostrożnie samochód pomiędzy tłumnie idącymi wieśniakami i dwukołowymi wózkami ciągniętymi przez zaprzężone w jarzma byczki, skłonne do tarasowania drogi.

- Sir, radbym się czegoś dowiedzieć o poszczącej świętej.

- Nazywa się Giri Bala - informowałem swych towarzyszy. - Po raz pierwszy usłyszałem o niej przed laty od Sthiti Lal Nundy'ego. Przychodził on często do nas do domu na ulicę Gurpar jako nauczyciel mego brata Bisznu.

- Znam dobrze Giri Bale - powiedział mi Sthiti Babu - posługuje się ona pewną techniką jogi, która pozwala jej żyć bez jedzenia. Byłem jej bliskim sąsiadem w Nawabgandżi koło Iczapur w północnym Bengalu. Starałem się obserwować ją dokładnie, ale nie znalazłem żadnego faktu dowodzącego, że coś je lub pije. Moje zainteresowanie nią stało się tak wielkie, że zwróciłem się do maharadży Burdwanu z prośbą, aby przeprowadził odpowiednie badania. Zdumiony tą wiadomością maharadża zaprosił ją do swego pałacu. Giri Bala zgodziła się poddać próbie i przez dwa miesiące żyła zamknięta w małym pomieszczeniu w jego domu. Później ponownie przybyła z wizytą do pałacu, a wreszcie przeszła trzecią próbę przez

402


piętnaście dni. Sam maharadża powiedział mi, że trzykrotne surowe badania przekonały go, iż nie ma żadnych wątpliwości co do jej prawdomówności.

- To opowiadanie Sthiti Babu pozostawało w mej pamięci przez dwadzieścia pięć lat - zakończyłem swe opowiadanie. - Niekiedy zastanawiałem się w Ameryce, czy rzeka czasu nie pochłonie tej jogini wcześniej zanim będę mógł ją spotkać. Obecnie musi ona być w podeszłym wieku. Nie wiem nawet, czy i gdzie jeszcze żyje. Za kilka jednak godzin dotrzemy do Perulii, gdzie mieszka jej brat.

O dziewiątej trzydzieści nasze małe towarzystwo rozmawiało z jej bratem, Lambodar Deyem, prawnikiem w Perulii.

- Tak, siostra moja żyje. Czasem przebywa u mnie, lecz obecnie znajduje się w naszym rodzinnym domu w Biur. - Lambodar Babu spojrzał powątpiewająco na forda. - Nie sądzę, swamidżi, aby kiedykolwiek jakiś samochód dotarł tak daleko w głąb kraju jak do Biur. Może najlepiej będzie, jeśli zdecydujecie się na odwieczną, trzęsącą jazdę wozem zaprzęgniętym w bawoły.

Jednogłośnie grono nasze przysięgło wierność chlubie Detroit.

- Ford przyjechał z Ameryki - powiedziałem prawnikowi.

- Wstyd byłoby pozbawić go sposobności zapoznania się z sercem Bengalu!

- Oby Ganesz (usuwający przeszkody bóg pomyślności) wam towarzyszył! - rzekł Lambodar Babu z uśmiechem. Uprzejmie dodał:

- Jeśli uda się wam dojechać, to jestem pewny, że Giri Bala rada was zobaczy. Zbliża się ona do siedemdziesiątki, lecz pozostaje w znakomitym zdrowiu.

- Proszę mi powiedzieć, panie, czy jest absolutnie pewne, że nie je ona nic? - Patrzyłem mu prosto w oczy, w zdradliwe okna umysłu.

- To prawda. - Spojrzenie jego było otwarte i rzetelne.

- W ciągu więcej niż pięciu dziesiątków lat nie widziałem nigdy, by zjadła choćby kęs. Gdyby nagle przyszedł koniec świata, nie byłbym bardziej zdziwiony, niż widokiem mej jedzącej siostry!

Roześmieliśmy się wszyscy na myśl o nieprawdopodobieństwie tych zdarzeń.

- Giri Bala nie szukała nigdy niedostępnej samotności na ćwiczenie jogi - opowiadał dalej Lambodar Babu. - Przez całe życie mieszkała w otoczeniu swej rodziny i przyjaciół. Wszyscy oni dobrze wiedzą o jej osobliwym stanie. Każdy z nich osłupiałby ze zdziwienia, gdyby Giri Bala nagle postanowiła coś zjeść! Naturalnie siostra żyje na uboczu, jak przystało na hinduską wdowę, lecz w naszym małym

403

kółku w Perulii i w Biur każdy wie, że jest ona dosłownie "wyjątkową kobietą".



Szczerość brata była oczywista. Podziękowaliśmy mu gorąco i udaliśmy się w drogę do Biur. Zatrzymaliśmy się na ulicy przy sklepie, aby kupić curry i luczi, przyciągając gromadę łobuzów, którzy zatrzymywali się, aby obserwować, jak Mr Wright je palcami prostym hinduskim sposobem. (Sri Jukteswar zwykł był mówić: "Pan dał nam owoce dobrej ziemi. Lubimy oglądać nasze pożywienie, wąchać je i kosztować. Hindus lubi także je dotykać"! Nie mamy nic przeciw "słyszeniu" go także, jeśli nikt nie jest obecny przy jedzeniu!) Tęgi apetyt kazał nam się pokrzepić na popołudnie, które mogło się okazać bardzo pracowite.

Nasza droga prowadziła na wschód przez spieczone słońcem pole ryżowe do części Bengalu zwanej Burdwan. Jechaliśmy drogami przebijającymi się poprzez gęstą roślinność. Głosy maynas i bublbulów o pręgowanym gardle płynęły z drzew o ogromnych parasolowatych gałęziach. Od czasu do czasu przejeżdżał wóz bawoli skrzypiący drewnianymi osiami i kołami okutymi żelazem.

- Dick, stój! - Moja gwałtowna prośba spowodowała szarpiecie forda. - To nazbyt obciążone drzewo mangowe niemal krzykiem zaprasza.

Jak dzieci rzuciliśmy się w piątkę ku ziemi zasypanej owocami manga: drzewo dobroczynnie zrzucało swe owoce w miarę jak dojrzewały.

- Zrodziło się bardzo wiele owoców mango, których nikt nie zobaczył - parafrazowałem - i traci swą słodycz na kamienistej ziemi.

- W Ameryce nie ma nic podobnego, Swamidżi, co? - śmiał się Mazundar, jeden z mych bengalskich uczniów.

- Nie - przyznałem mając pełne usta soku manga. - Jakże mi brakowało tego owocu na Zachodzie! Dla Hindusa niebo bez manga jest nie do pojęcia!

Podniosłem kamień z ziemi i strąciłem piękny owoc ukryty na największej gałęzi.

- Dick - zapytałem pomiędzy dwoma kęsami ambrozji gorącej od tropikalnego słońca - czy aparaty fotograficzne są w samochodzie?

- Tak, panie, w bagażniku.

- Jeśli Giri Bala okaże się prawdziwą świętą, napiszę o niej na Zachodzie. Hinduska jogini o tak niezwykłych władzach nie może żyć i umrzeć nieznana - jak większość tych owoców manga.

404


Jeszcze w pół godziny później przechadzałem się wśród leśnej ciszy.

- Sir - zauważył Mr Wright - musimy dotrzeć do Giri Bali przed zachodem słońca, jeśli mamy mieć dość światła do fotografowania. - Szczerząc zęby dodał: - Ludzie na Zachodzie są sceptyczni, nie uwierzą w świętą nie widząc jej fotografii!

Ta odrobina prawdy była bezsporna; odwróciłem się od pokus i wsiadłem do samochodu.

- Masz słuszność, Dick - westchnąłem, gdy ruszyliśmy. - Składam raj manga w ofierze na ołtarzu zachodniego realizmu. Musimy mieć fotografie.

Droga pogarszała się coraz bardziej; zmarszczki kolein, grudy stwardniałej gliny, smutne przypadłości podeszłego wieku. Od czasu do czasu wysiadaliśmy, aby ułatwić Mr Wrightowi manewrowanie { fordem popychanym przez nas czterech z tyłu.

- Lambodar Babu mówił prawdę - stwierdził Sailesz. - Auto nas nie wiezie, to raczej my pchamy auto.

Nuda wsiadania i wysiadania z auta urozmaicona była od czasu do czasu ukazaniem się jakiejś wsi, z których każda była obrazem osobliwej prostoty.

"Droga nasza wiła się wśród gajów palm oraz starożytnych, prymitywnych wsi, gnieżdżących się w cieniu leśnym", zapisał Mr Wright w dzienniku podróży pod datą 5 maja 1936 r. "Bardzo czarujące są te skupiska chat pokrytych słomą i gliną, ozdobionych jednym z imion Boga; liczne, nagie dzieci bawiące się niewinnie przerywają swą zabawę, aby przyglądać się w zdumieniu lub uciekać od tego wielkiego, czarnego, niezaprzężonego pojazdu, który pędził przez ich wieś. Kobiety tylko zerkały z ukrycia, podczas gdy mężczyźni leniwie wałęsali się pod drzewami wzdłuż drogi, kryjąc zaciekawienie pod pozorami obojętności. W innnym miejscu wszyscy wieśniacy kąpali się wesoło w wielkim zbiorniku wody w swych szatach, zmieniając je potem przez zakładanie dokoła ciała suchych i opuszczanie mokrych. Kobiety nosiły do swych domów wodę w ogromnych, mosiężnych dzbanach.

Droga prowadziła nas jakby na wesołe polowanie po górkach i miedzach; podrzucani podskakiwaliśmy w górę, zanurzaliśmy się w małe strumienie, okrążaliśmy nieskończoną groblę, przecinaliśmy suche piaszczyste łożyska rzeczne i wreszcie około godziny piątej po południu znaleźliśmy się blisko naszego celu, Biur. Ta drobna wieś w głębi okręgu Bankura, ukryta pod osłoną gęstawego listowia, jest dla podróżnych niedostępna w porze deszczowej, gdy strumyki

405


zmieniają się we wściekłe potoki, a drogi jak trujące węże plująa błotem.

Gdy grupę pobożnych osób wracających z modlitwy w świątyni do domu poprosiliśmy o przewodnika, zostaliśmy oblężeni przez tuzin niemal gołych wyrostków, którzy wdrapywali się na stopnie samochodu, chętnie ofiarowując się zaprowadzić nas do Giri Bali.

Droga doprowadziła nas do palm daktylowych, które osłaniały grupę chat z liany; zanim jednak do niej dotarliśmy, ford na krótką chwilę przechylił się na niebezpiecznym zakręcie, podrzucił nas do góry i opadł w dół. Wąski szlak prowadził dokoła drzew i stawu, poprzez wybrzuszenia i doły w głębokie koleiny. Samochód ugrzązł na chwilę w kępie krzewów, potem zatrzymał się na pagórku przed grudami ziemi, które trzeba było usunąć z drogi. Posuwaliśmy się powoli i ostrożnie; nagle zatrzymała nas masa krzewów na środku drogi, więc musieliśmy skręcić w dół ze stromego brzegu do wyschniętego stawu; aby wydobyć się z niego, trzeba było wdrapać się do góry, pomagając sobie przy tym łopatą. Nieustannie droga wydawała się nie do przebycia, ale nie można było nie dotrzeć do celu; prowadzący nas chłopcy machali łopatami i usuwali przeszkody (cienie Ganesza!), podczas gdy setki dzieci i rodziców gapiło się na nas.

Niebawem szliśmy drogą wzdłuż dwóch odwiecznych kolein; kobiety z rozwartymi szeroko oczyma patrzyły z drzwi swych chat, mężczyźni wlekli się z nami i za nami, a dzieci zbiegały się, aby powiększyć procesję. Nasz samochód chyba jako pierwszy pokonywał trudności tych dróg, "wózek z byczkiem" musi tu być wszechwładny! Cóż za sensację wywołaliśmy - grupa pilotowana przez Amerykanina i torująca sobie w chrapliwym wozie drogę do wiejskiej warowni, gwałcąc odwieczne jej odosobnienie i świętość!

Zatrzymawszy się na wąskiej ulicy, znaleźliśmy się o jakieś sto stóp od rodzinnego domu Giri Bali. Po wysiłku długiej, ciężkiej drogi, ukoronowanej wyboistym finiszem, poczuliśmy dreszcz zadowolenia. Zbliżyliśmy się do dużego piętrowego tynkowanego budynku z cegły: dom znajdował się w trakcie naprawy, gdyż otoczony był charakterystycznym dla tropików bambusowym rusztowaniem.

W gorączkowym przewidywaniu i z utajoną radością stanęliśmy przed drzwiami świętej, pobłogosławionej przez Pana brakiem głodu, przez cały czas towarzyszyli nam wieśniacy, starzy i młodzi, nadzy i ubrani; nieco dalej znajdowały się kobiety, lecz również ciekawe; mężczyźni i chłopcy bez skrupułów deptali nam po piętach, wszyscy przyglądali się temu niezwykłemu widowisku.

406

Niebawem ukazała się w drzwiach niska postać - Giri Bala! Była zawinięta w szatę z matowego złotobarwnego jedwabiu; w typowo hinduski sposób podeszła naprzód skromnie i z wahaniem, przypatrując się nieznacznie spod górnego fałdu swej szaty domowego wyrobu. Oczy jej błyszczały jak żarzące się węgle w cieniu nakrycia głowy; byliśmy oczarowani jej niezmiernie życzliwą i dobrą twarzą, twarzą pełną mądrości i zrozumienia, wolną od śladu ziemskiego przywiązania.



Powoli podeszła ku nam i w milczeniu pozwoliła wykonać szereg zdjęć fotograficznych zwykłą kamerą i kinematograficzną. (Podczas ostatniego święta zrównania dnia z nocą w Serampore Mr Wright sporządził również film ze Sri Jukteswarem). Cierpliwie i nieśmiało spełniała nasze życzenia co do pozy i oświetlenia. Nareszcie utrwaliliśmy dla potomności zdjęcia jedynej kobiety na świecie, która od przeszło pięćdziesięciu lat żyje bez jedzenia i picia (Teresa Neumann pości od 1923 r.). Giri Bala miała szczególnie macierzyński wyraz twarzy, gdy stała przed nami, niemal całkowicie zakryta swą luźno opadającą szatą, widać było tylko jej twarz z opuszczonymi oczyma, dłonie i drobne stopy. Twarz o rzadkim spokoju i nieskazitelnej równowadze, szeroka, dziecięca, drżąca warga, prosty nos, iskrzące się oczy i tęskny uśmiech.

Giri Bala zrobiła na mnie to samo wrażenie co i na Mr Wrightcie; otulało ją uduchowienie, jak jej łagodnie jaśniejąca szata. Zgodnie ze zwyczajem powitała mnie jako mnicha pronamem. Prosty jej urok i spokojny uśmiech stanowiły dla nas powitanie piękniejsze od przemówień oratorskich; zapomnieliśmy o swej trudnej, pełnej kurzu podróży.

Nasza święta usiadła ze skrzyżowanymi nogami na werandzie, chociaż znać było na niej blizny czasu, to jednak nie była wyniszczona; oliwkowej barwy cera była czysta i zdrowa.

- Matko - rzekłem po bengalsku. - Przez dwadzieścia pięć lat marzyłem gorąco o tej pielgrzymce! Usłyszałem o twym świętym życiu od Sthiti Lal Nundy Babu.

Giri Bala skinęła potakująco głową. - Tak, to mój dobry sąsiad z Nawabgandż.

- W ciągu tych lat przeprawiłem się za ocean, ale nigdy nie zapomniałem swego dawnego planu ujrzenia cię pewnego dnia. Podniosły dramat, który tu odgrywasz tak niewidocznie, powinien być rozgłoszony po świecie, który od dawna zapomniał o wewnętrznym bożym pokarmie.

407

Święta podniosła oczy na chwilę, uśmiechając się z pogodnym zainteresowaniem.



Byłem szczęśliwy, że nie wyraża sprzeciwu; nigdy nie wiadomo, jak zareaguje wielki jogin lub jogini na myśl o rozgłosie. Jogowie z reguły unikają go, pragnąc w milczeniu zagłębiać się w duchowe poszukiwania. Wewnętrzna akceptacja pojawia się u nich dopiero wtedy, gdy nadchodzi właściwy ich czas na szersze życie dla dobra dusz szukających Boga.

- Proszę więc wybaczyć mi, Matko - mówiłem dalej - obarczenie cię wieloma pytaniami. Bądź łaskawa odpowiedzieć tylko na te, które ci będą odpowiadać; zrozumiem także twe milczenie.

Wyciągnęła ręce w łaskawym geście. - Rada odpowiem, jeśli tylko tak mało znacząca osoba jak ja może dać zadowalającą odpowiedź.

- O nie, wcale nie mało znacząca! - szczerze zaprotestowałem.

- Jesteś wielką duszą!

- Jestem skromną służebnicą wszystkich. - Dodała otwarcie:

- Lubię gotować i karmić ludzi.

Dziwne zajęcie - pomyślałem sobie, dla świętej, która sama nic nie jada!

- Powiedz mi, Matko, własnymi ustami - czy żyjesz bez pożywienia?

- To prawda. - Milczała przez kilka chwil; potem okazało się, że zmagała się w pamięci z liczbami. - Od czasu, gdy miałam dwanaście lat i cztery miesiące aż do obecnego mego wieku sześćdziesięciu ośmiu lat - przez okres przeszło pięćdziesięciu lat - nie jadłam nic ani nie piłam żadnych płynów.

- Czy nigdy nie odczuwasz pokusy, aby coś zjeść?

- Gdybym odczuwała tęsknotę za jedzeniem, to jadłabym.

Prosto, lecz po królewsku stwierdziła tę aksjomatyczną prawdę, znaną aż nazbyt dobrze całemu światu, który obraca się codziennie dokoła trzech posiłków.

- Ale przecież coś jesz! - W tonie mym była nuta sprzeciwu.

- Naturalnie! - Uśmiechnęła się ze zrozumieniem.

- Pożywienie swe czerpiesz z subtelniej szych energii powietrza i światła słonecznego oraz kosmicznej siły, która napełnia twe ciało "poprzez medulla oblongata. 13°

- Pan to wie - zgodziła się w swój zwykły pokorny sposób.

- Proszę, opowiedz mi, Matko, o swoim życiu. Budzi ono głębokie zainteresowanie w całej Indii, a nawet u naszych braci i sióstr za morzem.

408

Tym razem Giri Bala odłożyła na bok swą zwykłą rezerwę i wzięła żywszy udział w rozmowie.



- Niech tak będzie. - Głos jej był niski i mocny. - Urodziłam się w tych leśnych okolicach, dzieciństwo moje nie odznaczało się niczym ważniejszym poza tym, że miałam nienasycony apetyt. Zostałam wcześnie zaręczona.


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   32   33   34   35   36   37   38   39   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə