Jamesowi B. Conantowi, który tę pracę inspirował


John William Strutt, Third Baron Rayleigh



Yüklə 0,71 Mb.
səhifə8/11
tarix14.12.2017
ölçüsü0,71 Mb.
#15800
1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11
John William Strutt, Third Baron Rayleigh, New York 1924, s. 228.

problem długości roku kalendarzowego, Newton że pogodził mechanikę ziemską i niebieską, Lavoisier — że rozwiązał zagadnienie identyczności gazów oraz problem stosunków wagowych, a Einstein — że dzięki niemu elektrodynamika stała się zgodna z przebudowaną teorią ruchu.

Argumenty tego rodzaju mogą okazać się skuteczne zwłaszcza wtedy, gdy nowy paradygmat oferuje wyniki ilościowe o znacznie większej precyzji. Większa ścisłość tablic Rudolfińskich opartych na teorii Keplera od wszystkich tablic opartych na teorii Ptolemeusza była głównym czynnikiem w konwersji astronomów na kopernikanizm. Powodzenie, jakie osiągnął Newton w przewidywaniu ilościowych wyników obserwacj i astronomicznych, było prawdopodobnie najistotniejszą przyczyną triumfu jego teorii nad bardziej uzasadnionymi, ale operującymi tylko jakością poglądami przeciwników. W naszym zaś stuleciu uderzający sukces ilościowego prawa promieniowania Plancka oraz teorii atomu Bohra szybko przekonał wielu fizyków do ich przyjęcia, mimo że z punktu widzenia fizyki jako całości o wiele więcej problemów przysporzyły, niż rozwiązały" Rzadko kiedy jednak rozwiązanie problemu wywołującego kryzys jest argumentem wystarczającym. Nie mówię już o tym, że takie przekonanie bywa niekiedy błędne. W rzeczywistości teoria

" Na temat problemów zrodzonych przez mechanikę kwantową zob.: F. Reiche, dz. cyt., rozdz. II, VI-IX. Na temat innych przykładów z tego ustępu zob. wcześniejsze przypisy w tym rozdziale.

potrafi on lepiej rozwiązywać problemy niż jego konkurent. Dla uczonych takie właśnie argumenty są zazwyczaj najbardziej istotne i przekonywające. Wyżej przytoczone przykłady nie pozostawiają wątpliwości co do źródła siły ich oddziaływania. Jednak z pewnych względów, do których jeszcze wrócimy, nie mogą one ostatecznie zmusić do zmiany stanowiska ani poszczególnego uczonego, ani grupy. Na szczęście istnieją jeszcze innego rodzaju względy mogące skłonić uczonych do porzucenia starego paradygmatu na rzecz nowego. Są to argumenty rzadko formułowane explicite, odwołujące się do indywidualnego poczucia stosow- ności czy estetyki; mówi się, że nowa teoria jest „zgrabniejsza", „trafniejsza", „prostsza" od dawnej. Prawdopodobnie tego rodzaju argumenty są mniej skuteczne w naukach przyrodniczych niż w matematyce. Wczesne wersje nowych paradygmatów cechuje zazwyczaj pewna surowość. Zanim nabierze on estetycznej wymowności, większość uczonych zdąży się już do niego przekonać z innych względów. Jednak względy estetyczne mogą niekiedy odgrywać rolę decydującą. Wprawdzie przeważnie pozyskują one dla nowej teorii tylko nielicznych, ale oni właśnie mogą zadecydować o jej ostatecznym sukcesie. Gdyby jej szybko nie poparli ze względów czysto osobistych, nowy paradygmat mógłby się w ogóle nie rozwinąć na tyle, by uzyskać uznanie całej społeczności uczonych.

Chcąc zrozumieć, na czym polega znaczenie tych bardziej subiektywnych i estetycznych motywów, przypomnijmy sobie, czego dotyczy dyskusja nad paradygmatem. Rzadko kiedy się zdarza, aby nowy paradygmat zdążył, zanim stał się paradygmatem, rozwiązać jakąś znaczniejszą .ilość problemów spośród tych, ź którymi się zetknął, a i te rozwiązania, które dał, są przeważnie dalekie od doskonałości. Do czasów Keplera teoria koper- nikańska niewiele uściśliła przewidywania Ptolemeusza dotyczące położenia planet. Kiedy Lavoisier po raz pierwszy uznał tlen za „zupełnie czyste powietrze", jego teoria nie mogła w żaden sposób objąć wszystkich problemów związanych z odkrywaniem coraz to nowych gazów, co Priestley bardzo skutecznie wykazał w swym kontrataku. Takie przypadki jak biała plama Fresnela są niezwykle rzadkie. Przeważnie dopiero o wiele później — kiedy nowy paradygmat rozwinie się, zostanie przyjęty i znajdzie zastosowania — pojawiają się argumenty decydujące, takie jak wahadło Foucaulta, które wykazało obroty Ziemi, czy też eksperyment Fizeau, dow;odząęy, że światło biegnie w powietrzu szybciej niż w wodzie: Poszukiwanie takich argumentów stanowi część nauki normalnej i odgrywają one rolę nie w dyskusji nad paradygmatem, lecz w porewolucyjnych podręcznikach.


Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w toku dyskusji, nim jeszcze podręczniki zostaną napisane. Oponenci nowego paradygmatu mogą, przeważnie z dużą słusznością, twierdzić, że nawet na terenie objętym kryzysem jest on niewiele lepszy od swego tradycyjnego konkurenta. Oczywiście, ma lepsze podejście do niektórych problemów, wykrywa pewne nowe prawidłowości. Przypuszczalnie jednak wierzyć, iż nowy paradygmat wyjdzie w przyszłości zwycięsko z konfrontacji z wieloma złożonymi problemami, wiedząc na razie tylko tyle, że stary parokrotnie zawiódł. Taka decyzja oparta być może tylko na wierze.

Na tym m.in. polega znaczenie poprzedzającego tę decyzję kryzysu. Ci uczeni, którzy kryzysu nie przeszli, rzadko kiedy zrezygnują z wyraźnego kryterium rozstrzygania problemów na rzecz czegoś, co okazać się może tylko błędnym ognikiem. Sam kryzys jednak nie wystarcza. Oprócz niego istnieć musi jakaś inna podstawa — choć niekoniecznie racjonalna i często może się ona ostatecznie okazać wątpliwa — na której opiera się wiarę w wybranego kandydata. Musi istnieć coś takiego, co przynajmniej u paru uczonych wzbudzi poczucie, że nowa propozycja wytycza słuszną drogę. Niekiedy dokonać tego może tylko jakieś osobiste i nie sprecyzowane wrażenie estetyczne. Ludzie kierowali się nim nieraz, gdy większość dających się jasno przedstawić argumentów technicznych wyraźnie wskazywała inne drogi. Kiedy po raz pierwszy ogłoszona została astronomiczna teoria Kopernika czy też teoria materii De Brogliego, żadna z nich nie dysponowała zbyt wielkimi możliwościami odwołania się do innych racji. Nawet dziś ogólna teoria względności Einsteina pociąga ludzi głównie ze względów estetycznych, które wszakże, wyjąwszy matematyków, przemawiają do niewielu.



Nie mam zamiaru przekonywać, że nowy paradygmat triumfuje ostatecznie dzięki jakiejś tajemniczej estetyce. Przeciwnie, bardzo nieliczne jednostki porzucają tradycję wyłącznie z tego powodu. Często zresztą okazuje się, że popełniły one błąd. O ile jednak paradygmat ma z czasem zatriumfować, musi pozyskać pierwszych zwolenników, ludzi, którzy będą go rozwijać aż do chwili, gdy pojawią się trzeźwe argumenty. Ale nawet wówczas one same nie są decydujące. Uczeni są ludźmi rozsądnymi, a więc większość z nich da się ostatecznie przekonać za pomocą takiego czy innego argumentu. Nie istnieje jednak taki jeden argument, który mógłby lub powinien przekonać ich wszystkich. To, co się dzieje, jest raczej postępującą zmianą układu preferencji w obrębie społeczności naukowej niż nawróceniem całej grupy.

Początkowo nowa koncepcja pretendująca do roli paradygmatu może mieć niewielu zwolenników, a motywy ich wydawać się mogą niekiedy wątpliwej wartości. Jednakże jeśli są oni kompetentni, to udoskonalą go, zbadają jego możliwości i ukażą, jak przedstawiałaby się praca w społeczności, którą by on rządził. Jeśli sądzone jest paradygmatowi wygrać tę walkę, to stopniowo wzrasta ilość i siła przemawiających za nim argumentów. Nawraca się wówczas większa liczba uczonych i zgłębia możliwości nowego paradygmatu. Stopniowo wzrasta ilość doświadczeń, przyrządów, artykułów, książek opartych na nowym paradygmacie. Przekonawszy się o płodności nowego poglądu, coraz więcej osób przyjmuje nowy styl uprawiania nauki normalnej. Wreszcie opierają mu się już tylko nieliczni starsi uczeni. Jednak mają swe odpowiedniki w przedparadygmatycznym okresie rozwoju tych dziedzin, które dziś są powszechnie do nauki zaliczane. W dyskusjach tych wiele uwagi poświęca się definicji tego niepokojącego terminu. Niektórzy dowodzą na przykład, że psychologia jest nauką, ponieważ odznacza się takimi to a takimi cechami. Inni sądzą, że cechy te nie są konieczne lub że nie są wystarczające do tego, aby daną dziedzinę traktować jako naukę. Często w dyskusje takie wkłada się wiele energii i namiętności, przy czym ktoś obserwujący je z zewnątrz nie bardzo rozumie, dlaczego. Czy tak wiele zależy od tego, jak zdefiniuje się naukę? Czy definicja może komuś odpowiedzieć, czy jest on uczonym? A jeśli tak, to dlaczego przyrodnicy i humaniści nie troszczą się o tę definicję? Trudno oprzeć się przypuszczeniu, że chodzi tu o coś bardziej zasadniczego. Zapewne rzeczywiście zadaje się pytania w rodzaju: „Dlaczego moja dziedzina nie wykazuje takiego postępu jak, powiedzmy, fizyka?" lub „Jak należałoby zmienić metody, techniki badawcze czy też ideologię, aby to się stało możliwe?". Nie są to jednak pytania, na które można odpowiedzieć, uzgadniając definicję. Co więcej, o ile odwołać się do precedensów, jakich dostarcza historia nauk przyrodniczych, pytania te przestaną niepokoić nie wskutek wypracowania definicji, lecz wówczas, gdy społeczności żywiące obecnie wątpliwości co do swego statusu osiągną konsensus w kwestii swoich minionych i aktualnych osiągnięć. Znamienne być może na przykład, że ekonomiści mniej spierają się o to, czy ich dziedzina jest nauką, niż przedstawiciele niektórych innych nauk społecznych. Czy jest tak dlatego, że ekonomiści wiedzą, co to jest nauka? Czy raczej dlatego, że zgadzają się co do tego, czym jest ekonomia?

Zagadnienie to ma również i drugą stronę, której analiza — choć nie chodzi tu już o kwestie tylko semantyczne — może naświetlić nierozerwalne związki zachodzące między pojęciem nauki i pojęciem postępu. Przez wiele stuleci, zarówno w starożytności, jak i we wczesnym okresie historii Europy nowożytnej, traktowano malarstwo właśnie jako dyscyplinę kumulatywną. Uważano wówczas, że celem artysty jest odtwarzanie rzeczywistości. Krytycy i historycy, na przykład Pliniusz czy Vasa- ri, odnotowywali wówczas z pietyzmem najrozmaitsze wynalazki techniczne — od skrótu perspektywicznego do światłocienia — które umożliwiały stopniowo coraz dokładniejsze kopiowanie natury68. Był to jednak zarazem czas, kiedy — zwłaszcza w okresie Odrodzenia — uważano, że nie ma wielkiej przepaści między nauką a sztuką. . Leonardo był tylko jednym z wielu, którzy działali z powodzeniem to w jednej dziedzinie, to w drugiej — dopiero później wyraźnie się one od siebie oddzieliły69. Co więcej, nawet później, kiedy ustała współzawodniczące ze sobą szkoły, z któiych każda stale kwestionuje najbardziej podstawowe założenia innych. Ktoś, kto twierdzi, że na przykład w filozofii nie dokonuje się postęp, ma na myśli raczej to, że wciąż jeszcze istnieją arystotelicy, a nie to, że w arystotelizmie nie dokonał się żaden postęp.

Tego rodzaju wątpliwości występują jednak również w naukach przyrodniczych. W całym okresie przedparadygmatycznym, kiedy istnieje wiele zwalczających się szkół, bardzo trudno znaleźć świadectwa postępu, chyba że chodzi o postęp dokonywany w obrębie poszczególnych szkół. Opisywaliśmy to w rozdziale drugim, wskazując, że wówczas jednostki uprawiają wprawdzie naukę, ale rezultaty ich działalności nie składają się na to, co zwykliśmy nazywać nauką. Kiedy zaś w okresie rewolucji podaje się ponownie w wątpliwość fundamentalne założenia jakiejś dziedziny, stale pojawiają się wątpliwości co do samej możliwości ciągłego postępu w wypadku przyjęcia tego czy innego konkurencyjnego paradygmatu. Ci, którzy odrzucali teorię Newtona, twierdzili, że jej odwoływanie się do sił wrodzonych cofnie naukę do mrocznych wieków średniowiecza. Ci, którzy sprzeciwiali się chemii Lavoisiera, głosili, że odrzucenie „zasad" chemicznych i zastąpienie ich laboratoryjnymi pierwiastkami70 prowadzi do rezygnacji z uzyskanych wyjaśnień i zadowolenia się nową nazwą. Podobne, choć wyrażone oględniej odczucia leżały, jak się zdaje, u podstaw sprzeciwu Einsteina, Bohma i innych wobec dominującej probabilistycznej interpretacji mechaniki kwantowej. Krótko mówiąc, tylko w okresie panowania nauki normalnej postęp wydaje się czymś oczywistym i zapewnionym. Ale w tym okresie społeczność uczonych nie może inaczej traktować owoców swojej pracy.

Tak więc gdy chodzi o naukę normalną, część odpowiedzi na pytanie o postęp zależy po prostu od tego, co widzą ci, którzy je stawiają. Postęp w nauce nie różni się gatunkowo od postępu w innych dziedzinach, ale ponieważ przez większość czasu brak tu ścierających się szkół, kwestionujących wzajemnie swoje cele i standardy, przeto w społeczności uprawiającej naukę normalną o wiele łatwiej dostrzec postęp. Jest to jednak tylko część odpowiedzi, i to nie najważniejsza. Zauważyliśmy już na przykład, że z chwilą gdy społeczność uczonych zaakceptuje wspólny paradygmat, co uwalniają od konieczności stałego sprawdzania od nowa swych podstawowych zasad, członkowie tej społeczności mogą skoncentrować swoją uwagę wyłącznie na najsubtelniejszych i najbardziej ezoterycznych spośród zajmujących ją zjawisk. Z konieczności prowadzi to do wzrostu skuteczności i wydajności w rozwiązywaniu przez daną grupę nowych problemów. Inne aspekty działalności zawodowej w naukach przyrodniczych zwiększają jeszcze tę wydajność.

dziedzinie aż do trzeciego czy czwartego roku studiów doktoranckich, kiedy student zaczyna badania naukowe na wiasną rękę, polegać on musi głównie na podręcznikach. Wiele programów nauczania nie żąda nawet od doktorantów, aby czytali inne prace prócz tych pisanych specjalnie dla studentów. Te nieliczne programy, które zalecają jako lekturę uzupełniającą czasopisma naukowe i monografie, ograniczają się do wskazówek dla najstarszych, najbardziej zaawansowanych kursów i do takich materiałów, które podejmują dany temat mniej więcej w tym miejscu, do jakiego został on doprowadzony w podręczniku. Aż do ostatniego stadium kształcenia naukowego podręczniki systematycznie zastępują tę twórczą literaturę naukową, która jest ich podstawą. Ze względu na zaufanie, jakie uczeni żywią do swoich paradygmatów i które umożliwia taką metodę nauczania, niewielu z nich chciałoby ją zmienić. Po co zresztą miałby na przykład student fizyki czytać prace Newtona, Faradaya, Einsteina lub Schródingera, jeśli wszystko, co powinien o tych pracach wiedzieć, zostało wyłożone w formie o wiele krótszej, o wiele dokładniej i bardziej systematycznie w wielu nowoczesnych podręcznikach?

Nie zamierzam bynajmniej bronić skrajności, w jaką popada się czasem przy tym modelu nauczania, ale trudno nie zauważyć, że system ten na ogół daje świetne rezultaty. Jest to oczywiście wykształcenie o węższym i sztywniejszym charakterze niż wszystkie inne, z wyjątkiem może ortodoksyjnej teologii. Ale tak wykształcony uczony jest niemal idealnie przystosowany do pracy w ramach nauki normalnej, tj. do rozwiązywania łamigłówek w obrębie tradycji definiowanej przez podręczniki. Co więcej, jest równie dobrze przysposobiony do innego zadania — do doprowadzenia nauki normalnej do poważnych kryzysów. Oczywiście, nie jest równie dobrze przygotowany do poradzenia sobie z nimi, kiedy się już wyłonią. Mimo że przewlekłe kryzysy znajdują prawdopodobnie odbicie w mniej rygorystycznej praktyce nauczania, szkolenie naukowe nie sprzyja wytwarzaniu w uczonych gotowości przyjmowania nowych koncepcji. Ale dopóty, dopóki nie zjawi się ktoś —przeważnie człowiek młody lub nowicjusz w danej dziedzinie — kto wystąpi z propozycją wprowadzenia nowego paradygmatu, ujemne strony tego rygorystycznego systemu odbijają się tylko na jednostkach. Gdy mamy do czynienia z pokoleniem, w którym dokonać się ma zmiana, sztywność jednostek może iść w parze ze zdolnością całej społeczności do przechodzenia od jedriego paradygmatu do drugiego, gdy okoliczności tego wymagają. Niekiedy ta właśnie sztywność jest dla społeczności czułym wskaźnikiem alarmującym, że coś jest nie tak.

Tak więc w swoim stanie normalnym społeczność uczonych jest niezwykle skutecznym narzędziem rozwiązywania problemów czy łamigłówek wyznaczanych przez jej paradygmaty. Co więcej, wynikiem rozwiązania tych problemów musi być bezwarunkowo postęp. Co do tego nie może być żadnych wątpliwości. To, co powiedzieliśmy, rzuca cja, ale nie byłaby to rewolucja naukowa. Samo istnienie nauki zależy od tego, że prawo rozstrzygania sporów o paradygmaty przysługuje członkom szczególnego rodzaju społeczności. Na to, jak bardzo szczególna musi to być społeczność, aby nauka mogła przetrwać i rozwijać się, może wskazywać choćby to, że społeczeństwa długo nie przywiązywały wielkiej wagi do działalności naukowej. Każda z cywilizacji, o których mamy dane historyczne, posiadała technologię, sztukę, religię, system polityczny, prawa itd. W niektórych wypadkach te rozmaite przejawy cywilizacji były równie rozwinięte jak obecnie. Jednakże tylko te cywilizacje, które wywodzą się z hellenistycznej Grecji, mają rozwiniętą naukę. Większa część wiedzy naukowej jest produktem europejskim, pochodzącym z ostatnich czterech stuleci. Nigdy i nigdzie indziej te bardzo szczególne społeczności umożliwiające naukową produktywność nie cieszyły się takim poparciem.

Jakie są zasadnicze cechy tych społeczności? Wymaga to oczywiście dalszych dokładnych studiów. Pokusić się tu można co najwyżej o przybliżone uogólnienia, lecz mimo to wiele warunków uczestnictwa w zawodowej wspólnocie naukowej rysuje się już w całkiem jasny sposób. Uczony musi na przykład zajmować się rozwiązywaniem problemów dotyczących zachowania się przyrody. Ponadto, chociaż interesować się on może przyrodą w ogóle, problemy, nad którymi pracuje, muszą być szczegółowe. Co ważniejsze, akceptowane przezeń rozwiązanie nie może być tylko jego osobistym poglądem; musi ono znaleźć uznanie u innych. Grupa podzielająca to przekonanie nie może być wszakże wybrana ze społeczeństwa na chybił trafił, lecz stanowić musi ściśle określoną wspólnotę zawodową. Jedną z zasadniczych, choć niepisanych reguł życia naukowego jest zakaz odwoływania się w kwestiach naukowych do władzy państwowej czy też do opinii szerokiego ogółu. Uznanie istnienia jedynej kompetentnej grupy zawodowej jako wyłącznego arbitra w kwestiach osiągnięć zawodowych pociąga za sobą dalsze konsekwencje. Członkowie tej grupy, każdy z osobna, na mocy uzyskanego wspólnego wykształcenia i doświadczenia muszą być postrzegani jako jedyni dysponenci reguł gry czy jakiejś innej równoważnej podstawy wydawania jednoznacznych sądów. Powątpiewanie, że dysponują oni taką wspólną podstawą do wydawania ocen, byłoby równoznaczne z dopuszczeniem istnienia nie dających się ze sobą pogodzić standardów osiągnięć naukowych. Prowadzić by to musiało do podania w wątpliwość tego, że w nauce istnieje tylko jedna prawda.



Ta krótka lista wspólnych cech społeczności naukowych oparta została całkowicie na praktyce nauki normalnej, i tak być powinno. Jest to bowiem ta działalność, do której przygotowywany jest uczony. Zauważmy jednak, że chociaż lista ta jest krótka, to jednak w zupełności wystarczy do odróżnienia takich społeczności od wszystkich innych grup zawodowych. Zauważmy ponadto, że chociaż oparta jest na normalnej działalności badawczej, to jednak zdaje sprawę z wielu szczególnych cech możliwa jakakolwiek gwarancja. Czy może tu istnieć lepsze kryterium niż decyzja grupy uczonych?

W ostatnich ustępach tej pracy chciałbym wskazać na kierunek, w którym, jak sądzę, prowadzić się powinno dalsze badania nad problemem rozwoju nauki. Wskażą one być może, że postęp naukowy jest czymś innym, niż sądziliśmy. Ale zarazem pokażą, że jakiegoś rodzaju postęp towarzyszyć będzie nauce, dopóki będzie ona istniała. Nauka nie wymaga innego rodzaju postępu. Mówiąc wyraźniej, będziemy może zmuszeni zarzucić pogląd, że zmiany paradygmatów coraz bardziej zbliżają uczonych i tych, którzy od nich czerpią wiedzę — do prawdy.

Pora już zwrócić uwagę na fakt, że aż do ostatnich stron, z wyjątkiem jednego cytatu z Bacona, nie używałem w tej rozprawie w ogóle terminu „prawda". I nawet na tych ostatnich stronach pojawił się on tylko po to, by wskazać na źródło przekonania uczonych, że wzajemnie niezgodne reguły uprawiania nauki mogą współistnieć tylko w okresie rewolucji, kiedy zadaniem wspólnoty zawodowej jest właśnie wyeliminowanie wszystkich zbiorów reguł, z wyjątkiem jednego. Proces rozwojowy opisany został w tej pracy jako ewolucja od prymitywnych początków, jako proces, którego kolejne stadia odznaczają się coraz to subtelniej szym i bardziej szczegółowym rozumieniem przyrody. Nic z tego jednak, co zostało i zostanie tu powiedziane, nie wskazuje na to, by miał to być proces zdążający ku czemuś. Musiało to niewątpliwie zaniepokoić wielu czytelników. Zwykliśmy bowiem postrzegać naukę jako taką właśnie działalność, która zbliża się wciąż do pewnego wyznaczonego z góry celu.

Czy cel taki rzeczywiście musi istnieć? Czy nie można zdać sprawy zarówno z istnienia nauki, jak z jej sukcesów w kategoriach ewolucji od pewnego stanu wiedzy społeczności w dowolnym okresie? Czy rzeczywiście będziemy mieli łatwiejsze zadanie, jeśli założymy, że istnieje jakiś pełny, obiektywny, prawdziwy obraz przyrody i że właściwą miarą osiągnięć naukowych jest to, na ile dane osiągnięcie przybliża nas do tego ostatecznego celu? Gdybyśmy potrafili zastąpić ewolucję-do-tego-co-chcielibyś- my-wiedzieć ewolucją-od-tego-co-wiemy, pozbylibyśmy się wielu kłopotliwych problemów. Gdzieś w tej gmatwaninie leżeć musi na przykład problem indukcji.



Nie potrafię jeszcze wskazać wszystkich konsekwencji tego alternatywnego punktu widzenia. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego, że sugerowana tu reorientacja pojęciowa bardzo przypomina to, co zdarzyło się na Zachodzie dokładnie 100 lat temu. W obu wypadkach główne przeszkody tej reorientacji były identyczne. Kiedy Darwin po raz pierwszy, w roku 1859, opublikował swoją teorię ewolucji w drodze doboru naturalnego, tym, co głównie zaniepokoiło specjalistów, nie było ani pojęcie zmian gatunkowych, ani pochodzenie człowieka od małpy. Świadectwa na rzecz ewolucji, włącznie z ewolucją człowieka, gromadzono od dziesięcioleci, a idea ewolucji była szeroko rozpowszechniona już wcześniej. Chociaż koncepcja jalizacji i zróżnicowania. I cały ten proces mógł przebiegać — jak wedle obecnych poglądów przebiegała przypuszczalnie ewolucja biologiczna — bez z góry przewidzianego celu, bez jakiejś niezmiennej prawdy naukowej, której coraz lepszym wyrazem miałoby być każde następne stadium rozwoju wiedzy naukowej.

Każdego, kto śledził naszą argumentację, niepokoić może jednak pytanie, dlaczego ten ewolucyjny proces miałby w ogóle zachodzić. Jaka musi być przyroda, łącznie z człowiekiem, aby nauka była w ogóle możliwa? Dlaczego społeczności uczonych mają być zdolne do osiągania trwałego konsensusu nieosiągalnego w innych dziedzinach? Dlaczego zgodność ta przetrwać może kolejne zmiany paradygmatów? I dlaczego zmiana paradygmatu miałaby zawsże prowadzić do powstania narzędzi doskonalszych niż znane uprzednio? Na wszystkie te pytania, z wyjątkiem pierwszego, w pewnym sensie odpowiedzieliśmy. W innym jednak sensie pozostają one otwarte. Szczególnymi cechami odznaczać się musi nie tylko społeczność naukowa, ale również świat, którego częścią jest ta społeczność; nasze rozważania nie zbliżyły nas wcale do odpowiedzi na pytanie, jakie to mają być własności. Tego problemu — jaki musi być świat, aby człowiek mógł go poznawać? — nie stworzyła jednak niniejsza rozprawa. Przeciwnie, jest to pytanie równie stare jak nauka —- i wciąż pozostaje bez odpowiedzi. Nie musi ono jednak być tu rozstrzygane. Każda koncepcja przyrody zgodna z wizją rozwoju nauki przez sprawdzanie da się pogodzić również z tym poglądem na ewolucję nauki, jaki powyżej przedstawiliśmy. A że pogląd ten pozostaje również w zgodzie z dokładnymi obserwacjami życia naukowego, istnieją uzasadnione powody, by korzystać z niego, podejmując próby rozwiązania mnóstwa problemów dotąd nie rozstrzygniętych.

książki2. Tymczasem wykorzystuję okazję, by naszkicować potrzebne zmiany, odnieść się do niektórych powtarzających się uwag krytycznych i zasygnalizować, w jakim kierunku obecnie rozwija się moje myślenie3.

Spośród ważniejszych trudności związanych z moim dawnym tekstem wiele skupia się wokół pojęcia paradygmatu i od nich właśnie zacznę moje rozważania4. Najpierw, w pierwszym punkcie, mówię o potrzebie odłączenia tego pojęcia od pojęcia społeczności uczonych, pokazuję, jak można to



mwmwmmm.mMm<.

  1. Na użytek niniejszego wydania postanowiłem nie dokonywać żadnej zasadniczej przeróbki, zmiany ograniczając do paru błędów drukarskich oraz dwóch fragmentów zawierających możliwe do poprawienia błędy. Jeden z nich to opis roli Newtonowskich

Yüklə 0,71 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   2   3   4   5   6   7   8   9   10   11




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə