Autobiografia jogina ludziom dobrej woli



Yüklə 2,03 Mb.
səhifə17/42
tarix17.11.2018
ölçüsü2,03 Mb.
#80177
1   ...   13   14   15   16   17   18   19   20   ...   42

185


Człowiek oświecony wie, że jego ciało całkowicie spełniło swą role' może je wiec zużyć w sposób, jaki uzna za stosowne. Praca jego w świecie polega na łagodzeniu cierpień ludzkości z pomocą bądź duchowych środków, bądź intelektualnej rady czy aktu siły woli wreszcie przez fizyczne przejecie choroby. Chroniąc się w sferę nadświadomości, ilekroć tego zapragnie, Mistrz może zapomnieć o fizycznym cierpieniu; czasem jednak decyduje się znosić ból fizyczny ze stoicyzmem, aby służyć w ten sposób przykładem dla swych uczniów. Przejmując na siebie cudze cierpienie, jogin może za innych uczynić zadość karmicznemu prawu przyczyny i skutku. Prawo to działa mechanicznie; działaniem jego może manipulować człowiek o Boskiej mądrości.

Prawo duchowe nie wymaga od Mistrza, aby sam chorował, gdy kogoś leczy. Leczenie odbywa się dzięki temu, że święty zna różne metody natychmiastowego uzdrowienia, które nie przynoszą szkody duchowemu lekarzowi. W rzadkich jednak wypadkach Mistrz, który pragnie przyspieszyć ewolucję swych uczniów, może dobrowolnie rozładować na własnym ciele znaczną ilość niepożądanej karmy.

Jezus poświęcił się jako Odkupiciel grzechów wielu ludzi. (Bezpośrednio przed poprowadzeniem Go na ukrzyżowanie, Chrystus powiedział: "Czy myślisz, że nie mógłbym poprosić Ojca mego, a wystawiłby mi teraz więcej niż dwanaście hufców anielskich? Jakże tedy wypełnią się Pisma, że się stać musi?" (Mat. 26; 53-54.) Przy Jego boskich władzach ciało Jego nigdy nie zaznałoby śmierci przez ukrzyżowanie, gdyby dobrowolnie nie współdziałał On z subtelnym prawem kosmicznym przyczyny i skutku. W ten sposób wziął konsekwencję karmy innych ludzi, zwłaszcza swych uczniów. Dzięki temu zostali oni w wysokim stopniu oczyszczeni i przygotowani na przyjęcie wszechobecnej świadomości, która później na nich zstąpiła.

Tylko Mistrz, który urzeczywistnił Boga w sobie, może przekazywać drugim własną siłę życiową lub przenosić na własne ciało cudze choroby. Zwykły człowiek nie może zastosować tej metody joginów; nie jest wskazane, aby to czynił, albowiem chore fizyczne narzędzie jest przeszkodą w medytacji o Bogu. Hinduskie pisma święte uczą, że pierwszym obowiązkiem człowieka jest utrzymywać ciało w dobrym stanie, w przeciwnym bowiem razie umysł jego nie potrafi utrzymywać się w nabożnym skupieniu. Jednakże bardzo silny umysł potrafi przezwyciężyć wszystkie fizyczne trudności i osiągnąć urzeczywistnienie Boga w sobie. Wielu świętych nie zwracało uwagi na swą chorobę i odnosiło zwycięstwo w poszukiwaniu Boga. Św. Franciszek

186

Asyżu, choć sam poważnie cierpiał, leczył drugich, a nawet wskrzeszał zmarłych.



Znałem pewnego hinduskiego świętego, którego ciało pokryte było ropiejącymi ranami. Stan jego zdrowia był taki, że w zwykłych warunkach nie mógł usiedzieć dłużej bez przerwy niż piętnaście minut. Jednakże jego motywacja duchowa była nieustraszona. "Panie" modlił się, "czy zechcesz przybyć do mej uszkodzonej świątyni?" Dzięki nieugiętej sile woli święty ten stopniowo doprowadził do tego, że mógł codziennie siedzieć w postawie lotosowej przez osiemnaście godzin bez przerwy, pogrążony w ekstatycznym transie.

- A w końcu trzeciego roku - powiedział mi - nieskończone światło zajaśniało wewnątrz mej zrujnowanej formy. Rozkoszując się radosnym blaskiem zapomniałem o ciele. Później spostrzegłem, że wszystko to stało się dzięki Boskiemu Miłosierdziu.

Znany jest historyczny przypadek tego rodzaju uleczenia związany z królem Baberem I (1483-1530), założycielem cesarstwa Mogołów w Indiach. Syn jego, książę Humajun, był śmiertelnie chory. Ojciec modlił się z pełną boleści determinacją, aby mógł przyjąć na siebie chorobę, a syn jego został oszczędzony. Gdy wszyscy lekarze stracili wszelką nadzieję, Humajun wyzdrowiał, a Baber natychmiast zachorował i umarł na tę samą chorobę, która dotknęła jego syna. Humajun wstąpił po Baberze na tron władcy Hindustanu.

Wielu ludzi sądzi, że każdy mistrz duchowy ma lub powinien mieć doskonałe zdrowie i siły. Jest to nieuzasadnione mniemanie. Chore ciało nie oznacza, że guru nie jest w kontakcie z boskimi mocami, tak samo jak zdrowie w ciągu całego życia nie oznacza wewnętrznego oświecenia. Innymi słowy, zdrowie ciała fizycznego nie może być uważane za znamię Mistrza. Właściwych jego kwalifikacji należy szukać w dziedzinie duchowej.

Wielu badaczy na Zachodzie sądzi błędnie, że wybitny mówca lub pisarz w dziedzinie metafizyki musi być mistrzem. Jednakże riszi wskazywali zawsze, że decydującą próbą Mistrza jest zdolność przechodzenia zależnie od swej woli w stan bez oddechu i trwania bez przerwy w stanie samadhi nirbikalpy. Tylko tym osiągnięciem istota ludzka może dowieść, że przezwyciężyła mayę czyli dualistyczną kosmiczną Ułudę. On jeden może powiedzieć z pełnią głębokiego zrozumienia: Ekan sat - "Tylko Jedyne istnieje".

"Wedy mówią, że człowiek pozbawiony wiedzy, który trwa w zadowoleniu i widzi choćby najlżejszą różnicę pomiędzy indywidualną duszą a Najwyższą Jaźnią narażony jest na niebezpieczeństwo",

187

napisał wielki monista Siankara. "Gdzie wskutek niewiedzy istniej dualizm, tam człowiek widzi każdą rzecz oddzieloną od Jaźni. Gdzj wszystko przedstawia się jako Jaźń, tam nawet atom nie jest czymś różnym od Jaźni..."



"Skoro tylko zrodzi się w kimś wiedza o Rzeczywistości, nie może być mowy o doświadczeniu przez niego owoców dawnych czynów z powodu nierzeczywistości ciała, zupełnie tak samo, jak nie może być snów po przebudzeniu".

Tylko wielcy guru mogą przejmować na siebie karmę uczniów. Sri Jukteswar nie mógłby zachorować w Kaszmirze, gdyby nie otrzymał wewnątrz zezwolenia na udzielenie uczniom pomocy w ten niezwykły sposób. Niewielu świętych było wyposażonych w mądrość wypełniania woli Bożej, tak jak mój z Bogiem zjednoczony Mistrz.

Gdy ośmieliłem się wyrazić kilka słów współczucia z powodu wynędzniałej jego postaci, guru powiedział wesoło:

- Ma to dobre strony; mogę teraz nosić kilka ciasnych gandżi (koszul), których od lat nie miałem na sobie!

Słuchając jowialnego śmiechu Mistrza, przypomniałem sobie słowa św. Franciszka Salezego: "Święty, który się smuci, jest smutnym świętym!"

ROZDZIAŁ 22

Serce kamiennego posągu

- Jako lojalna żona hinduska nie chcę się skarżyć na swego męża. Pragnę jednak, aby się odwrócił od swych materialistycznych poglądów. Sprawia mu przyjemność pokpiwać ze świętych w moim pokoju do medytacji. Drogi bracie, głęboko wierzę, że możesz mi pomóc. Czy zechcesz? - Najstarsza moja siostra spoglądała na mnie błagalnie. Składałem jej właśnie krótką wizytę w Kalkucie, w jej domu przy ulicy Girish Yidyaratna. Prośba jej wzruszyła mnie, gdyż w dzieciństwie siostra wywierała na mnie głęboki duchowy wpływ i z miłością starała się wypełnić pustkę, jaka powstała w naszej rodzinie po śmierci matki.

- Naturalnie, kochana siostro, uczynię wszystko, co tylko potrafię. - Uśmiechnąłem się, pragnąc usunąć cień smutku wyraźnie widoczny na jej twarzy, a kontrastujący ze zwykłym jej spokojem i pogodą.

Roma i ja siedzieliśmy chwilę, pogrążeni w cichej modlitwie o pokierowanie naszym działaniem. Rok wcześniej siostra prosiła mnie o wtajemniczenie w kriya-jogę, w której poczyniła znaczne postępy.

Spłynęło na mnie natchnienie. - Jutro - powiedziałem - udaję się do świątyni Dakszineswar. Proszę cię, jedź ze mną i namów swego męża, aby nam towarzyszył. Czuję, że w wibracjach tego świętego miejsca Boska Matka poruszy jego serce. Jednakże nie twierdzę, że twój mąż zechce się z nami wybrać.

Siostra zgodziła się pełna nadziei. Bardzo wczesnym rankiem następnego dnia stwierdziłem z przyjemnością, że Roma i jej mąż są gotowi do wyjazdu. Gdy nasza dorożka turkotała górną okrężną irogą w stronę Dakszineswaru, szwagier mój Satisz Czandra Bose zabawiał mnie wyśmiewaniem dawnych, współczesnych i przyszłych 8Ufu. Zauważyłem, że Roma po cichu płacze.

- Siostro, głowa do góry! - szepnąłem. - Nie daj mężowi tysfakcji i podstawy do przekonania, że bierzemy na serio jego żarty.

- Jak możesz, Mukundo, podziwiać bezwartościową szarlatanerię- mówił Satisz. - Już sam widok każdego sadhu jest od-

189

pychający, bo albo jest chudy jak szkielet, albo bezbożnie tłusty jak słoń.



Aż krzyknąłem ze śmiechu. Moja życzliwa reakcja sprawiła zawód Satiszowi; zapadł w markotne milczenie. Gdy nasz pojazd wjechał na teren Dakszineswaru, roześmiał się sarkastycznie:

- Ta wycieczka, zapewne, ma na celu naprawienie mnie! Gdy odwróciłem się bez odpowiedzi, chwycił mnie za ramię.

- Młody mnichu - rzekł - nie zapomnij dokonać odpowiedniego zamówienia w zarządzie świątyni, aby nam dano obiad w południe!

- Idę teraz medytować. Ale nie kłopocz się o obiad - odpowiedziałem. - Boska Matka zatroszczy się o to.

- Nie wierzę, aby Boska Matka cokolwiek uczyniła dla mnie. Ciebie czynię odpowiedzialnym za mój obiad. - W tonie Satisza brzmiała pogróżka.

Poszedłem samotnie w stronę kolumnowej hali, stanowiącej front wielkiej świątyni Bogini Kali, czyli Matki Przyrody. Wybrawszy cieniste miejsce w pobliżu jednego z filarów ułożyłem swe ciało w lotosowej postawie. Chociaż była to dopiero godzina siódma, poranne słońce wnet będzie dotkliwe.

Za chwilę, gdy pogrążyłem się w nabożnym skupieniu, świat znikł. Umysł mój zatrzymał się wyłącznie na Bogini Kali, której posąg w Dakszineswarze był przedmiotem szczególnej czci wielkiego mistrza Sri Ramakriszny Paramahansy. W odpowiedzi na jego usilne błagania kamienny posąg w tejże świątyni często przeobrażał się w żywą postać i rozmawiał z nim.

- Milcząca Matko o kamiennym sercu - modliłem się - napełniłaś się życiem na prośbę twego umiłowanego czciciela Ramakriszny; dlaczegóż byś nie miała zwrócić uwagi na płacz swego stęsknionego syna?

Zapał mej supliki potęgował się bezkreśnie; towarzyszył mu boski pokój. Gdy jednak minęło pięć godzin, a Bogini, którą wewnętrznie wizualizowałem, nie dawała odpowiedzi, poczułem się lekko zawiedziony. Niekiedy jest to oznaką ze strony Boga, że spełnienie modlitwy wymaga zwłoki, czasem jednak objawia się wytrwałemu pobożnemu w dowolnej, drogiej mu postaci. Pobożny chrześcijanin widzi Jezusa; Hindus postrzega Krisznę lub Boginię Kali, albo promieniujące, rozszerzające się Światło, jeśli oddawanie czci miało nieosobową formę.

Niechętnie otwarłem oczy i zobaczyłem, że drzwi świątyni zostały zamknięte zgodnie z obyczajem o południowej godzinie. Powstałem ze

190

wego miejsca w otwartej, krytej dachem hali i poszedłem w stronę dziedzińca. Kamienna jego posadzka była rozpalona przez południowe słońce, bose moje stopy boleśnie się sparzyły.



- Boska Matko - przedkładałem w milczeniu - nie przyszłaś do mnie w postaci wizji, a teraz jesteś ukryta w świątyni za zamkniętymi drzwiami. Chciałem dziś zwrócić się do Ciebie ze szczególną prośbą z powodu mego szwagra.

Wewnętrzna moja prośba została natychmiast przyjęta. Najpierw spłynęła po mnie przyjemna fala chłodu, po plecach i pod moje stopy, usuwając wszelką dolegliwość. Potem ku memu zdumieniu świątynia ogromnie się powiększyła. Wielkie jej drzwi się otwarły, odsłaniając kamienny posąg Bogini Kali. Stopniowo posąg zmienił się w żywą postać, która skłaniając głowę z uśmiechem pozdrowiła mnie, co przeniknęło mnie nieopisaną radością. Jakby jakąś mistyczną pompą powietrze zostało wyciągnięte z mych płuc: ciało moje stało się bardzo spokojne, choć nie nieruchome.

Dokonało się we mnie ekstatyczne rozszerzenie świadomości. Mogłem wyraźnie widzieć na kilka mil w kierunku Gangesu -ł lewej strony i poza świątynią całą okolicę Dakszineswaru z prawej. Ściany wszystkich budynków jaśniały przejrzyście, na znaczną odległość widziałem poprzez nie ludzi idących w różnych kierunkach.

Chociaż nie oddychałem i ciało moje znajdowało się w stanie dziwnego spokoju, mogłem jednak swobodnie poruszać rękoma i stopami, przez kilka minut próbowałem zamykać i otwierać oczy; tak czy owak widziałem wyraźnie całą panoramę Dakszineswaru.

Duchowy wzrok, podobnie jak promienie X, przenika wszelką materię; oko Boże ma swoje centrum wszędzie. Zrozumiałem na nowo, że gdy człowiek przestaje być marnotrawnym dzieckiem Boga, zaabsorbowanym światem fizycznym, więc w istocie rzeczy snem nietrwałym jak bańka mydlana, odzyskuje swe wieczne królestwo. Jeśli "eskapizm" jest potrzebą człowieka skrępowanego ciasną osobowością, to czyż jakakolwiek ucieczka może się porównać z majestatem Wszechobecności.

W świętym mym doświadczeniu w Dakszineswarze jedynymi niezwykle powiększonymi obrazami była świątynia i postać Bogini. Wszystko inne ukazywało się w swej normalnej wielkości, chociaż każda rzecz otoczona była kołem łagodnego światła, o białym, błękitnym, pastelowym odcieniu tęczy... Ciało moje było jakby z substancji eterycznej i mogło unosić się w powietrzu. W pełni świadomy swego materialnego otoczenia, rozglądałem się dokoła

191

i postąpiłem kilka kroków przed siebie nie naruszając w niczyn ciągłości wizji pełnej szczęścia.



Poza murami świątyni dostrzegłem nagle swego szwagra siedzącego pod cienistymi konarami świętego drzewa bal. Bez trudu mogłem rozpoznać bieg jego myśli. Choć święty wpływ Dakszineswaru nieco go uwznioślił, to jednak umysł jego snuł niechętne myśli pod moim adresem. Zwróciłem się wprost do wdzięcznej postaci Bogini.

- Boska Matko - modliłem się - czy nie zechcesz zmienić duchowo męża mej siostry?

Przepiękna postać, trwająca dotąd w milczeniu, rzekła wreszcie:

- Życzenie twe spełniło się!

Spojrzałem szczęśliwy na Satisza. Jak gdyby instynktownie był świadomy działania jakiejś duchowej siły, powstał z ziemi oburzony. Widziałem, jak biegł poza świątynią; zbliżał się do mnie zaciskając pięści.

Obejmująca wszystko wizja znikła. Już nie mogłem dalej widzieć wspaniałej Bogini; ogromna świątynia wróciła do normalnej swej wielkości i straciła swą przejrzystość. Ciało moje znów pociło się pod ognistymi promieniami słońca. Uskoczyłem pod osłonę kolumnowej hali, gdzie Satisz dopadł mnie gniewnie. Spojrzałem na zegarek. Była godzina pierwsza; boska wizja trwała godzinę.

- Ty głupcze! - wykrzyknął mój szwagier. - Siedziałeś tam przez sześć godzin ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczami. Przybiegłem tu, bo czekam bez końca na ciebie. Gdzie jest mój obiad? Teraz świątynia jest zamknięta; nie zawiadomiłeś zarządu świątyni i pozostaliśmy bez jedzenia!

Uniesienie, które odczuwałem wobec Bogini, wciąż jeszcze wibrowało w mym sercu. Ośmieliłem się zawołać: - Boska Matka nas nakarmi!

Satisz nie posiadał się z wściekłości. - Chciałbym choć raz - krzyknął - zobaczyć, jak Boska Matka da nam tu obiad bez uprzedniego zamówienia!

Zaledwie wypowiedział te słowa, gdy przeszedłszy przez dziedziniec podszedł do nas kapłan świątyni.

- Synu - przemówił do mnie - obserwowałem twą twarz jaśniejącą pogodnie w ciągu godzin medytacji. Widziałem, jak rano przybyłeś w towarzystwie i zapragnąłem przygotować dla was obiad' Wprawdzie przepisy świątyni nie pozwalają dawać pożywienia bez uprzedniego zamówienia, lecz zrobiłem dla was wyjątek.

Podziękowałem mu i spojrzałem prosto w oczy Satiszowi. Był głęboko poruszony i spuścił oczy w milczeniu ze skruchą. Gdy podano

192

nam obiad z niesezonowymi owocami manga, zauważyłem, że apetyt mego szwagra się zmniejszył. Był oszołomiony i głęboko pogrążony w oceanie myśli. W drodze powrotnej do Kalkuty Satisz, łagodniej usposobiony, od czasu do czasu spoglądał na mnie przepraszająco, nie powiedział ani słowa od chwili, gdy zjawił się kapłan z zaproszeniem nas na obiad jakby w bezpośredniej odpowiedzi na wyzwanie Satisza. Następnego dnia po południu odwiedziłem siostrę w jej domu. powitała mnie z miłością.



- Kochany bracie - krzyknęła - cóż za cud! Wczoraj wieczór mój mąż płakał otwarcie przede mną.

- Kochana devi (bogini) - powiedział - jestem niewypowiedzianie szczęśliwy, że plan twego brata dokonał we mnie przemiany. Chcę naprawić wszystko zło, jakie ci wyrządziłem. Od dzisiejszej nocy będziemy używać naszej wielkiej sypialni tylko jako miejsca oddawania Bogu czci; twój mały pokój medytacyjny zamienimy na naszą sypialnię. Szczerze żałuję, że wyśmiewałem twego brata. Za bezwstydne swe postępowanie chcę sam się ukarać w ten sposób, że dopóki nie uczynię postępu na ścieżce duchowej, nie będę rozmawiał z Mukundą. Odtąd głęboko pragnę szukać Boskiej Matki; pewnego dnia na pewno ją znajdę!

Wiele lat później odwiedziłem swego szwagra w Delhi. Ogromnie się ucieszyłem, widząc, jak bardzo się rozwinął na drodze urzeczywistnienia siebie i został pobłogosławiony wizją Boskiej Matki. W ciągu pobytu u niego zauważyłem, że w tajemnicy Satisz większą część każdej nocy spędza na pobożnej medytacji, chociaż poważnie cierpiał z powodu choroby, a w ciągu dnia zajęty był w biurze.

Naszła mnie myśl, że życie mego szwagra nie będzie długie. Roma musiała czytać w moich myślach.

- Kochany bracie - powiedziała - ja jestem zdrowa, ale mój mąż jest chory. Mimo to chcę, abyś wiedział, że jako oddana żona hinduska zamierzam umrzeć pierwsza. (Hinduska żona wierzy, że jest to oznaką duchowego postępu, jeśli umiera przed swym mężem; jest to dowodem jej lojalnego służenia mu, czyli "śmierci w zaprzęgu".)

- Nie upłynie dużo czasu, zanim ja odejdę.

Choć byłem zaskoczony tymi złowieszczymi słowy, dostrzegłem Jednak sedno prawdy. Znajdowałem się w Ameryce, gdy w rok po swojej przepowiedni siostra moja umarła. Najmłodszy mój brat "isznu powiadomił mnie o szczegółach.

- W dniu jej śmierci Roma i Satisz znajdowali się w Kalkucie - opowiadał Bisznu. - Rano tego dnia ubrała się w swój ślubny strój.

193

- Dlaczego ubrałaś się tak niezwykle? - zapytał Satisz.



- To jest mój ostatni dzień służenia tu na tej ziemi - rzekła Roma. Niedługo potem miała atak serca. Gdy syn chciał biec p0 pomoc, powiedziała:

- Synu, nie opuszczaj mnie. To się na nic nie przyda; odejdę zanim doktor zdoła przybyć. - I dziesięć minut później, trzymając ze czcią rękę swego małżonka, Roma świadomie opuściła swe ciało - szczęśliwie i bez cierpienia.

- Satisz bardzo się odosobnił po śmierci żony - opowiadał dalej Bisznu. - Pewnego dnia" spędziliśmy obaj dłuższą chwilę siedząc przed wielką fotografią Romy.

- Dlaczego się śmiejesz? - wykrzyknął nagle Satisz, jak gdyby jego żona znajdowała się w pokoju. - Sądzisz, że byłaś zręczniejsza odchodząc przede mną. Pokażę ci,, że nie możesz długo pozostawać z dala ode mnie. Wnet połączę się z tobą.

Chociaż w tym czasie Satisz całkowicie wyzdrowiał ze swej choroby i cieszył się bardzo dobrym zdrowiem, umarł wkrótce po tej niezwykłej rozmowie przed fotografią, i to bez widocznej przyczyny.

Tak proroczo odeszła moja najstarsza siostra Roma i jej mąż Satisz - on, który ze zwykłego światowego człowieka zmienił się w Dakszineswar w milczącego świętego.

ROZDZIAŁ 23

Uzyskuję uniwersytecki stopień

- Lekceważy pan swe zadania z zakresu filozoficznej lektury. Zapewne liczy pan, że z pomocą nie wymagającej pracy "intuicji" uda się przejść przez egzaminy. Jeśli jednak nie przyłoży się pan w należyty sposób do pracy, to nie ukończy pan tego kursu.

Profesor D. C. Ghoshal w seramporskim kolegium przemawiał do mnie surowo. Gdybym przepadł przy ostatecznej pracy pisemnej u niego, nie mógłbym być dopuszczony do końcowych egzaminów. Takie są wymagania Uniwersytetu w Kalkucie, do którego Kolegium w Seram-pore należało jako jedna z filii. W uniwersytecie hinduskim student, który nie ma zaliczonego jednego przedmiotu, musi w roku następnym poddać się na nowo egzaminowi ze wszystkich przedmiotów.

Asystenci w Kolegium traktowali mnie zwykle z uprzejmością, nie pozbawioną odcienia ironicznej tolerancji. "Mukunda jest trochę oszołomiony religią". Oceniając mnie w ten sposób, oszczędzali mi taktownie kłopotów odpowiadania na pytania w czasie zajęć szkolnych; byli oni przekonani, że przy końcowych pracach pisemnych zostanę wyeliminowany z listy kandydatów do uniwersyteckiego stopnia. Urobiony wśród moich kolegów sąd o mnie wyrażał się w nadanym mi przez nich przezwisku: "Zwariowany mnich".

W celu unicestwienia groźby profesora Ghoshala wpadłem na pewien pomysł. Gdy już miały być publicznie ogłoszone wyniki końcowych prac, poprosiłem jednego z kolegów, aby mi towarzyszył do gabinetu profesora.

- Chodź ze mną, potrzebuję świadka - powiedziałem do kolegi. - Będę bardzo zawiedziony, jeśli nie uda mi się wyprowadzić asystenta w pole.

Profesor Ghoshal, gdy zapytałem o stopień, jaki uzyskała moja Praca, potrząsnął przecząco głową.

- Nie ma pana na liście tych, co przeszli egzamin pomyślnie --wypowiedział z tryumfem. Szukał w wielkim stosie na biurku. -- --Pańskiej pracy tu w ogóle nie ma; tak czy owak przepadł pan z powodu niezgłoszenia się do egzaminu.

195


Roześmiałem się: - Zgłosiłem się, panie profesorze. Czy mogę przejrzeć tę stertę?

Profesor, zakłopotany, pozwolił; szybko odnalazłem swą pracę, na której przezornie nie umieściłem żadnego znaku rozpoznawczego oprócz mego numeru rejestracyjnego. Asystent, nie ostrzeżony "czerwoną płachtą" mojego nazwiska, wysoko ocenił moje odpowiedzi, chociaż nie były upiększone cytatami. (Muszę tu oddać prof. Ghoshalowi sprawiedliwość, przyznając, że stosunki między nami były napięte nie z jego winy, lecz wyłącznie z powodu mych absencji na wykładach. Prof. Ghoshal był i jest wybitnym naukowcem o wielkiej filozoficznej wiedzy. W późniejszych latach doszliśmy do serdecznego porozumienia).

Zrozumiawszy mój wybieg, teraz on zagrzmiał: - Całkiem zwykły traf! - I dodał z nadzieją: - Na pewno przepadnie pan przy egzaminach na końcowy stopień.

Jeśli chodzi o prace z innych przedmiotów, wziąłem nieco lekcji w szczególności od mego drogiego przyjaciela i kuzyna, Prabhasa Czandry Ghose'a, 93 syna mego stryja Sarady. Potykając się boleśnie przeszedłem jednak szczęśliwie, z najniższymi ocenami, przez wszystkie końcowe próby.

Teraz, po czterech latach kolegium, zostałem dopuszczony do egzaminów na stopień A, B. Mimo to nie miałem nadziei. Końcowe egzaminy w Kolegium w Serampore były dziecinną zabawką w stosunku do wymagań Uniwersytetu w Kalkucie na stopień A i B. Niemal codzienne wizyty u Sri Jukteswara mało pozostawiały mi czasu na odwiedzanie kolegium. Tam raczej moja obecność niż nieobecność wywoływała u mych kolegów okrzyki zdumienia!

Codziennym moim zwyczajem było wyjeżdżać z domu na rowerze około godziny dziewiątej trzydzieści rano. W jednej ręce trzymałem jako dar dla mego guru trochę kwiatów z ogrodu mego pensjonatu "Panthi". Witając mnie uprzejmie Mistrz zapraszał mnie na obiad. Z reguły żwawo to przyjmowałem, zadowolony, że mogę na jeden dzień odsunąć myśl o kolegium. Po godzinach spędzonych u Sfl Jukteswara na słuchaniu jego niezrównanej mądrości lub na pomaganiu w spełnianiu obowiązków w aszramie odjeżdżałem koło północy z niechęcią do "Panthi". Niekiedy szczęśliwy pozostawałem u mego guru na całą noc, tak dalece zaabsorbowany rozmową z nim, że zaledwie zauważyłem, iż ciemność nocy zamienia się w świt.

Pewnej nocy koło godziny jedenastej, gdy wkładałem swe obuwie (w pustelni indyjskiej uczeń zawsze zdejmuje obuwie) przygotowują0 się do odjazdu w stronę pensjonatu, Mistrz zapytał mnie poważnie-

196


- Kiedy zaczynają się twe egzaminy na stopień A i B?

- Za pięć dni, panie.

- Spodziewam się, że jesteś do nich przygotowany.

Przeszyty niepokojem trzymałem jeden bucik w powietrzu. - Panie - protestowałem - wiesz, jak mijały moje dni, raczej z tobą niż z profesorami. W jaki sposób mógłbym się teraz zmusić, żeby przystąpić do tych trudnych egzaminów?

Oczy Sri Jukteswara spoczywały na mnie przenikliwie. - Musisz do nich przystąpić. - Ton jego był chłodno stanowczy. - Nie możemy dać twemu ojcu i innym krewnym powodu do krytykowania pierwszeństwa, które dajesz swemu życiu w aszramie. Toteż przyrzeknij mi, że zjawisz się na egzaminach i będziesz odpowiadał najlepiej jak potrafisz.

Łzy nieposkromione spływały mi po twarzy. Wydawało mi się, że rozkaz Mistrza jest nierozumny i że jego interwencja jest co najmniej spóźniona.

- Zjawię się, skoro sobie tego życzysz, panie - powiedziałem wśród łkania. - Nie ma już jednak czasu na właściwe przygotowanie. - Szeptem wymamrotałem: - W odpowiedzi na pytania będę wypełniał arkusze twymi naukami.


Yüklə 2,03 Mb.

Dostları ilə paylaş:
1   ...   13   14   15   16   17   18   19   20   ...   42




Verilənlər bazası müəlliflik hüququ ilə müdafiə olunur ©genderi.org 2024
rəhbərliyinə müraciət

    Ana səhifə